„Wielkie Święto”

Kiepska organizacja, nieciekawe wykłady, niejasne zasady doboru jury i oceny reklam, stojące na coraz niższym poziomie gale - to wszystko powodowało, że środowisko reklamowe przestawało cenić tę imprezę - Crackfilm



„Wielkie Święto”

Rafał Szubstarski

"Była to największa żenada w jakiej brałem udział", "Program obfitował w liczne błędy organizacyjne, zaś gala wręczenia nagród była skandaliczna", "Organizatorzy zrobili dużo, aby zniechęcić nas do ponownego uczestnictwa", "Nikomu niepotrzebne seminaria, sale wiejące pustką, nudne prezentacje, ogólny brak profesjonalizmu i niechlujstwo organizacyjne" - opinie wygłaszane po zakończeniu dwunastej edycji Crackfilmu są wyjątkowo zgodne.

"Jeśli w przyszłym roku nie wprowadzone zostaną rewolucyjne zmiany w formule tej imprezy, to może się okazać, że nie będzie na niej ani ludzi, ani reklam, a tym bardziej resztek prestiżu" - pisaliśmy w "Briefie" po poprzedniej edycji Crackfilmu.
W tym roku do Krakowa przyjechało o połowę mniej ludzi, do konkursu zgłoszono 42 filmy (w 2000 roku - 102), 31 reklam radiowych (73) i 36 prasowych (106). Nie pojawiło się większość znanych agencji. A resztki prestiżu? Cóż...

Choćby tylko słaba
Kiepska organizacja, nieciekawe wykłady, niejasne zasady doboru jury i oceny reklam, stojące na coraz niższym poziomie gale - to wszystko powodowało, że środowisko reklamowe przestawało cenić tę imprezę. Ale jednak na nią przyjeżdżało. Trochę z przyzwyczajenia; trochę z chęci "służbowego" wyrwania się na trzy wiosenne dni do Krakowa, żeby spotkać znajomych ("bo w Warszawie, wiesz, wszyscy są strasznie zapracowani"); trochę dlatego, żeby "pobujać" po innych knajpach niż zwykle.
Dlatego też chyba nikt z tych, którzy jednak przyjechali, nie liczył, że przeżyje tu jakieś marketingowe olśnienie, ani z zapartym tchem nie czekał na werdykt jury. Przez trzy festiwalowe dni sala kina Kijów, gdzie odbywa się impreza, świeciła pustkami, za to na nocne imprezy trudno się było wcisnąć.
Wesołe dni w Krakowie zbliżały się do końca. Pozostała jeszcze gala rozdania Tytanów. Jako się rzekło, nikt po niej wiele nie oczekiwał, bo i reklam było niewiele, i doświadczenia lat ubiegłych nie nastrajały optymistycznie. Ale łudzono się, że może będzie poprawna albo choćby tylko słaba.

Obłąkana jazda Do jej prowadzenia zaproszono Filipa Przybylskiego, który odbierając w ubiegłym roku nagrodę dla agencji NoS BBDO błysnął humorem oraz Dariusza Brzóskiewicza, poetę i showmena w jednym. Pierwsza część widowiska, w której rozdawano różne nagrody specjalne od sponsorów, minęła jeszcze w miarę spokojnie. Był nawet szczery aplauz, gdy Honorowego Tytana dla Nestora Polskiej Reklamy otrzymał, odkryty przez "Brief", dr Tadeusz Krzyżewski. Zostało już tylko wręczenie statuetek, zresztą niezbyt wielu, bo bardziej profesjonalne niż w latach ubiegłych jury dostrzegło słaby poziom zgłoszonych prac. Ale nie udało się. Zaczęła się obłąkana jazda, w której kompromitacja ścigała się absurdem, zażenowanie wyprzedzało irytację, a obciach okazał się zwycięzcą. Totalny chaos, nie te statuetki wręczane nie tym ludziom, odmowa przyjmowania nagród, jawne kpiny wyróżnionych z otrzymanych Tytanów. Tego długo się nie da zapomnieć. Najlepszym komentarzem tego, co się działo, była zdziwiona twarz nie rozumiejącego po polsku Kristena Andersa, dyr. marketingu Browaru Okocim, który ufundował Tytana za wydarzenie promocyjne. Zdawała się mówić: "Ale dlaczego ktoś zabiera mi statuetkę i daje inną, i dlaczego to nie jest ta osoba, której miałem ją wręczyć, i czemu wszyscy się śmieją, i gwiżdżą". Też pewnie zapamiętał tę imprezę na długo (i osobę, która go do tego nakłoniła).

Spisek? Na końcu Filip Przybylski sam zaprotestował przeciw poziomowi imprezy i zrzekł się swojego honorarium. W liście, który potem rozsyłał przez Internet opisywał: "Reżyser (syn organizatora) zaczął omawiać całe przedsięwzięcie na godzinę przed imprezą, Próbę zarządził na 10 minut przed wpuszczeniem ludzi na salę. Do podawania kwiatów, dyplomów i statuetek wyznaczono panią z Czech (narzeczona reżysera), uroczą, ale ni w ząb nie kumatą po polsku. Przez jakieś pół godziny wszystko było jako tako, ale potem następował kiks za kiksem - ja czytam z kartki, że teraz trzy tytany, a tu na stole dwa, Czeszka podaje Norwegowi, który ma wręczać nagrodę, dyplom za srebrnego tytana, tymczasem on, po pierwsze, nie czyta po polsku, po drugie, trzyma w ręku dyplom z wyróżnieniem i prosi mnie, żebym to ja przeczytał, ja przepraszam wszystkich, że to nie ten dyplom, Czeszka robi słodką minkę, ja pokrywam wszystko dowcipem etc. etc. Tak było już do końca". Tak było.
Lesław Wilk, dyrektor festiwalu, widzi to tak: "Program był realizowany profesjonalnie, a prezentacje przygotowane przez wysokiej klasy specjalistów z renomowanych firm były obserwowane przez liczną widownię". Ale zgadza się, że gala nie była OK.: "Wykonanie tego punktu programu powierzono ludziom reprezentującym czołowe warszawskie agencje reklamowe (...). Jesteśmy (...) oburzeni i zasmuceni poziomem tego wydarzenia i wyciągniemy wszystkie możliwe konsekwencje w stosunku do wzmiankowanych osób. Uważamy, że nasz festiwal padł ofiarą nieuczciwej konkurencji".
I zagadka się wyjaśniła - po prostu Warszawa nie lubi Krakowa. Pewnie trzynasta edycja będzie pechowa.


opr. MK/PO

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama