Czy Polska wpada w pętlę zadłużenia?
Choć zadłużenie Polski w porównaniu z innymi krajami nie wydaje się duże, nie ma się z czego cieszyć. Musimy brać kolejne kredyty, żeby spłacać te stare. Czy Polska wpada w pętlę zadłużenia?
Kredyt może wziąć każdy. Osoba prywatna, przedsiębiorstwo, samorząd, a nawet państwo. Prawda jest taka, że najmniej skutecznie pożyczone pieniądze wydaje państwo.
Kiedy się zadłużać?
— Zadłużanie się organów państwowych, czy są to samorządy, czy rząd w Warszawie, ma sens tylko wtedy, kiedy pieniądze uzyskane z kredytów przeznaczane będą na skokowy rozwój kraju — powiedział „Gościowi” Ireneusz Jabłoński, ekspert i członek zarządu Centrum im. Adama Smitha. Państwo może się szybko rozwijać dzięki odpowiedniej infrastrukturze. To drogi, kolej czy energetyka. Szybki rozwój kraju bez tego jest w zasadzie niemożliwy albo mocno utrudniony. No więc pożyczać można na rozwój. Czy tak się dzieje w Polsce? Teraz mamy około 580 mld złotych różnego rodzaju długów. Mimo tego nie posiadamy nowoczesnej infrastruktury. Sieć energetyczna zaraz się rozsypie, autostrady powstają wolniej niż kiedykolwiek i gdziekolwiek, a pociągi, zamiast jeździć coraz szybciej, jeżdżą coraz wolniej (albo przynajmniej tak samo wolno). Co się zatem dzieje z pieniędzmi, które cały czas pożyczamy? — U nas dług powstał ze względu na realizację bardzo doraźnych celów politycznych. Polegają one na kupowaniu kolejnych grup społecznych czy, innymi słowy, na kupowaniu spokoju społecznego — mówi Ireneusz Jabłoński.
580 mld złotych. Tyle właśnie jesteśmy dłużni zagranicznym i polskim wierzycielom. Jak w ogóle technicznie wygląda pożyczanie pieniędzy przez państwo? W zasadzie możliwości są dwie. Rząd może zwrócić się do Narodowego Banku Polskiego z prośbą o dodrukowanie pieniędzy. To prawie nic nie kosztuje w danej chwili, ale jest bardzo drogie w przyszłości. Obywatele tracą podwójnie, bo przy tym scenariuszu rośnie inflacja. Nie dość, że wartość tracą zarobione wcześniej pieniądze (w tym oszczędności), to dodatkowo rosną podatki pośrednie, które liczone są od wartości towarów. — Przerabialiśmy to bardzo boleśnie na początku lat 90. Wiele pracy kosztowało nas zejście z poziomu dwucyfrowej, a nawet w którymś momencie trzycyfrowej inflacji — mówi Ireneusz Jabłoński. Jest i drugi sposób zapożyczania państwa. To sprzedaż tzw. papierów dłużnych. Rząd określa dokładnie, jakie kwoty go interesują, kiedy pożyczkę zwróci i z jakim oprocentowaniem. Na taką ofertę mogą odpowiedzieć obywatele (wtedy kupują bony skarbowe) albo instytucje finansowe, także zagraniczne (wtedy rząd sprzedaje obligacje).
Na początku lat 90. XX wieku zadłużenie Polski sięgało 90 proc. PKB (produktu krajowego brutto). Dzisiaj jest to mniej niż 50 proc. To niewiele w porównaniu z innymi krajami wchodzącymi w skład Unii Europejskiej. Belgia jest zadłużona na kwotę 90 proc. PKB, Francja na blisko 80 proc. PKB, a Niemcy na ponad 60 proc PKB. Biorąc pod uwagę, że PKB Niemiec czy Francji jest nieporównywalnie wyższe niż Polski, w kwotach bezwzględnych zadłużenie tych państw jest dużo większe niż Polski. Czy jest się zatem
z czego cieszyć? Nie same kwoty są tutaj najważniejsze.
Dług cały czas rośnie
Zadłużenie Polski wynosi 48 proc. PKB. To znaczy, że gdyby przyszło nam zwrócić wszystkie długi, które dzisiaj mamy, trzeba by na ten cel przeznaczyć 48 proc. rocznej produkcji Polski. — Nasz realny PKB wynosi około 1 biliona 200 miliardów złotych, a około 580 mld złotych to nasz łączny dług — mówi Ireneusz Jabłoński. Gdyby państwo chciało zwrócić swoje długi, statystyczny Polak musiałby wyciągnąć ze swojej kieszeni ponad 15 tys. złotych. Dług ten powstał w prawie 70 proc. po 1989 roku. Te pieniądze w przeważającej części zostały wydane nieefektywnie. Czy to znaczy, że powinniśmy zaciągać kolejne długi? Po pierwsze nie ma pewności, że nowe pożyczki poszłyby na rozwój. Po drugie nie tak łatwo dzisiaj zaciągać nowe kredyty. A właściwie to nie kwestia „łatwości”, co raczej ceny. Wiarygodność Polski jest skrajnie różna od wiarygodności Belgii, Francji czy Niemiec. Te ostatnie kraje mogą pożyczać dużo taniej niż Polska. Nasza wiarygodność jest niska m.in. dlatego, że mamy kłopot w spłacie starych długów.
Po 1989 roku polski dług zaczął spadać. Także dlatego, że niektórzy wierzyciele część naszych należności po prostu umorzyli. — Od 1997 roku państwo polskie znowu zaczęło się zadłużać. Dzisiaj tylko po to, by spłacić te kredyty, musimy pożyczyć 155 mld złotych — powiedział Ireneusz Jabłoński. To tzw. rolowanie długów. Polski nie stać na spłacenie tego, co pożyczyła dziesięć lat temu ekipa AWS. Rząd Buzka potrzebował pieniędzy, więc wyemitował 10-letnie obligacje, których termin wykupu upływa w tym roku. Trzeba oddać z procentem to, co wtedy pożyczono. Ale jako że nie mamy tych pieniędzy, musimy pożyczyć więcej i na mniej korzystnych warunkach. — Rolowanie długów to typowe kupowanie czasu — mówią eksperci. Skoro już dzisiaj nie mamy pieniędzy na spłacanie starych długów, czy będziemy je mieli w przyszłości, gdy spłacić przyjdzie więcej? Na obsługę długu potrzeba nam dzisiaj około 30 mld złotych. Co to znaczy? — Marża, oprocentowanie i koszty transakcyjne. Jeszcze nie spłaciliśmy żadnego miliona, a już musimy wydać 30 mld złotych. Obok tych 155 mld, które musimy pożyczyć dla tzw. rolowania, czyli pokrycia starego długu — mówi Ireneusz Jabłoński.
Co roku rząd wydaje więcej, niż wpływa do jego kasy. W tegorocznym budżecie zabraknie 18 mld złotych (choć ekonomiści twierdzą, że z powodu recesji zabraknie więcej). Tyle trzeba dodatkowo pożyczyć, oprócz wspomnianych już 155 mld złotych potrzebnych do rolowania starych długów. A budżet państwa to tylko połowa finansów publicznych. Druga część, czyli samorządy i fundusze celowe (np. ZUS), także pożycza. Ile łącznie? Trudno powiedzieć, ale w tym roku zapożyczymy się na grubo ponad 200 mld złotych. Przyjdzie to spłacić w przyszłości.
opr. mg/mg