Piotr Wyszomirski: Boskiej opieki doświadczam cały czas

Staram się dawać świadectwo, że warto wierzyć, warto się modlić i warto żyć według przykazań, bo wtedy życie jest łatwiejsze - mówi bramkarz polskiej reprezentacji w piłce ręcznej

Dlatego staram się dawać świadectwo, że warto wierzyć, warto się modlić i warto żyć według przykazań, bo wtedy życie jest łatwiejsze – mówi bramkarz polskiej reprezentacji w piłce ręcznej.

Piotr Wyszomirski: Boskiej opieki doświadczam cały czas

Ma 27 lat. Prawie dwa metry wzrostu. W styczniu tego roku Piotr Wyszomirski został idolem polskiej młodzieży. Po tym, jak doskonale spisał się jako bramkarz reprezentacji Polski w piłce ręcznej na mistrzostwach świata w Katarze. Pytany, jakie czynniki zdecydowały, że Polacy zdobyli tam brązowy medal, odpowiedział na swoim profilu na Facebooku. Można tam przeczytać, że na sukces naszych piłkarzy, i osobiście Piotra, złożyła się ciężka praca, dobra atmosfera w zespole i to, że piłkarze „szukali inspiracji w Bogu”.

Rodzina

Piotr Wyszomirski pochodzi z religijnej, kochającej się rodziny. Mieszkają w podwarszawskim Wilanowie. Mama Piotra pracuje w sklepie spożywczym. Tata jest stolarzem. Ma jedną siostrę. Dwa lata starszą od niego. Wszyscy są bardzo zżyci ze sobą. Do dzisiaj pamięta, jak był zestresowany, gdy przed laty dostał propozycję pójścia do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Gdańsku i musiał opuścić rodzinny dom.

– Miałem wówczas 16 lat – wspomina tamten okres. – Z jednej strony bardzo chciałem się uczyć w tej szkole. Wiedziałem, że to szansa, żeby coś osiągnąć w piłkarstwie ręcznym. W Warszawie nie ma żadnego klubu na wysokim poziomie, z ekstraklasy. Powiedziałem tacie, że wyjeżdżam do Gdańska. On na to, że nie ma mowy, że nie dopuści do tego. Jednak później, po długich rozmowach, zgodził się. Potem, gdy zbliżał się termin wyjazdu, ja zacząłem „pękać”. Do Gdańska pojechaliśmy razem z tatą. Mieliśmy tylko porozmawiać z dyrektorem i trenerem. Tymczasem oni myśleli, że my już podjęliśmy decyzję, że ja już tam zostanę. Trener, zdziwiony, pytał, gdzie mam torbę z rzeczami. Mówię do taty, że chyba nie ma już odwrotu. Skinął głową na znak, że zgadza się ze mną. Do dzisiaj mam przed oczami tatę, jak żegna się ze mną. Kiedy wychodził z bursy, gdzie miałem mieszkać, coś się we mnie na moment załamało. To było straszne przeżycie. Jak to wspominam, za każdym razem się wzruszam. Tata też, ale zaraz dodaje, że jest ze mnie dumny…

Pierwszy trener

Piotr Wyszomirski podkreśla, że zainteresowanie piłką zawdzięcza ojcu. - Tata bardzo chciał, żebym został piłkarzem – zwierza się. - Grałem w nożną, bo on też w młodości kopał piłkę. Razem chodziliśmy na mecze. Można powiedzieć, że tata był moim pierwszym trenerem. W Wilanowie była szkoła z klasą sportową, ale o profilu „piłka ręczna” i „pływanie”. To tata zdecydował, że tam pójdę. Zgodziłem się. I tak to wszystko się zaczęło. Od tej klasy sportowej właśnie.

Na początku grał „w polu” – jak mówią piłkarze. Rzucał celnie. Zdobywał najwięcej punktów. Po trzech latach doszedł do wniosku, że jednak chciałby zostać bramkarzem. Powiedział o tym trenerowi. Ten odparł, że ma strzelać gole, a nie stać na bramce. – Przekonałem go tym, że nie pojechałem na jeden mecz i w ten sposób postawiłem na swoim – mówi Piotr Wyszomirski.

Nie, nie jest uparty, ale podświadomie czuł, że to jest właśnie jego miejsce. Udowodnił to do dzisiaj wiele razy. Przypieczętował brązowym medalem mistrzostw świata.

Wszyscy komentatorzy zgodnie podkreślają, że kluczem do osiągnięcia znakomitego wyniku Polaków w Katarze była żelazna gra w obronie, wola walki oraz świetna atmosfera w drużynie. Teraz, gdy emocje już opadły, Piotr Wyszomirski wskazuje na jeszcze jeden czynnik, który pomógł biało-czerwonym w wywalczeniu medalu. – Pewnie nie wszystkim, bo nie każdy musi szukać inspiracji w Bogu, ale sporej części na pewno tak. Ten czynnik to wiara – mówi Piotr Wyszomirski, dodając, że przed każdym meczem uczestniczyli we mszy św. Przewodniczył jej ks. Edward Pleń, salezjanin, duszpasterz sportowców, którego oni uważają za swojego przyjaciela. – Nasza wiara chrześcijańska jest jedyną i prawdziwą drogą życia. Tak mnie ukształtowali, wychowali moi rodzice. Jako dorosły człowiek mogę powiedzieć, że jestem im wdzięczny za to – kontynuuje Piotr.

Warto się modlić

Zdaje sobie sprawę, że w życiu dzisiejszej młodzieży wiele zmienił komputer, dostęp do Internetu. – Te wszystkie środki techniczne, nowe technologie powodują, że zapominamy o Bogu. Wciąż wielu z nas mówi, że wierzy w Boga, ale nie chodzi do kościoła, nie praktykuje. Tym młodym ludziom chciałbym zadać pytanie, czy kogoś, kto nie żyje według reguł naszej wiary, nie przyjmuje komunii świętej, nie modli się, można nazwać chrześcijaninem? Odpowiedź jest w każdym z nas. Gdzieś tam w środku musimy znaleźć trochę czasu na refleksję w tym zapędzonym świecie. Czasu dla Boga, żeby móc sobie odpowiedzieć na te czy inne pytania.

Piotr Wyszomirski raz jeszcze podkreśla, że wiara w jego życiu jest czymś bardzo ważnym. Przypomina moment, gdy wyjechał z domu rodzinnego do Gdańska. – Rozłąka z rodzicami była okropna. Jednak wiedziałem, że jest Ktoś, kto mi pomoże, a tym Kimś jest Bóg. To jest ogromne wsparcie. Bóg mi wiele razy pomógł w życiu. Boskiej opieki doświadczam cały czas.
 Dlatego staram się dawać świadectwo, że warto wierzyć, warto się modlić i warto żyć według przykazań, bo wtedy życie jest łatwiejsze.

Piotr wyznaje, że podczas zgrupowań kadry rozmawiał na ten temat ze Sławkiem Szmalem, który też jest człowiekiem wierzącym. – Mówił mi, że jemu także wiara pomaga w życiu. Przyznaje to otwarcie w wywiadach prasowych i telewizyjnych. Podobnie jak bokser Tomasz Adamek i inni sportowcy. Warto dawać publiczne świadectwo wiary, bo ostatnio w mediach ludzie wierzący, duchowni, Kościół są często pokazywani w złym świetle.

Wybrał Aleksandrę

Po zakończeniu mistrzostw świata w Katarze wszyscy pytali Piotra Wyszomirskiego o plany na przyszłość. Zdradził je tylko wysłanniczce „Don Bosco”. Okazuje się, że nadal zamierza grać w węgierskim Szegedzie. Kilka lat temu podpisał kontrakt z tamtejszą drużyną - Pickiem Szeged. W tym pięknym mieście ma wraz z żoną Aleksandrą wygodne mieszkanie.

Żona Piotra, absolwentka kierunku administracja państwowa, jest na razie gospodynią domową. Bywa na meczach, komentuje grę męża. Trzyma za niego kciuki i modli się, bo tak jak Piotr jest bardzo religijną osobą. Oboje przyznają, że kochają dzieci, ale na razie nie planują potomstwa. W ub. roku, tuż przed Bożym Narodzeniem, Piotrowi udało się zdobyć licencjat w Wyższej Szkole Trenerów Sportu. W przyszłości planuje kontynuować studia w warszawskiej AWF.

Aleksandrę poznał sześć lat temu w Puławach. W pierwszym roku swojego pobytu w tym mieście. Był tam bramkarzem w drużynie „Azotów” Puławy. Od razu wpadła mu w oko. Wiotka blondynka o pięknym uśmiechu i dużych, niebieskich oczach miała wielu adoratorów. Jednak serce zabiło jej mocniej dopiero, gdy poznała Piotra. W lipcu ub. roku wzięli w ślub. W Puławach, skąd pochodzi Ola. Na ceremonii ślubnej pojawili się koledzy z dawnego klubu Piotra - Grzegorz Gowin oraz Michał Szyba. Do Puław przyjechał również najlepszy polski bramkarz i jednocześnie kolega Wyszomirskiego z reprezentacji - Sławomir Szmal. Komentatorzy sportowi piszą, że Piotr Wyszomirski od lat pozostaje nieco w cieniu Szmala, kapitana reprezentacji Polski. Ale zaraz dodają, że każdy zainteresowany piłką ręczną wie doskonale, że bez Piotra, bramkarza naszej reprezentacji, sukces Polaków w mistrzostwach świata w Katarze byłby niemożliwy. I że Wyszomirski spisywał się nie gorzej od Sławka, bardziej utytułowanego kolegi, szczelnie „murując” polską bramkę.

Będzie jak w Katarze?

Piotr czyta i słucha tych komentarzy z rozbawieniem, bo, jak twierdzi, Sławek Szmal to jego najlepszy przyjaciel. – Dopasowaliśmy się charakterami. Katarski sukces umocnił silną więź między nami. Myślę, że wszyscy – mam na myśli całą reprezentację – jesteśmy ze sobą zgrani. To jest podstawą dobrej atmosfery w zespole – mówi Piotr Wyszomirski.

Goście, którzy tłumnie zjechali na ślub Piotra i Aleksandry, gratulowali piłkarzowi pięknej żony i sportowych sukcesów. Trzy tygodnie przed swoim ślubem doskonale spisywał się między słupkami naszej bramki w meczu Niemcy – Polska. Na parkiecie w Magdeburgu „Wyszu” – jak nazywają go koledzy - grał fenomenalnie. Między innymi dzięki postawie bramkarza Polska po raz drugi pokonała Niemców i zakwalifikowała się do mistrzostw świata w Katarze.

Z Piotrem Wyszomirskim rozmawiam tuż przed jego wyjazdem do Szegedu. Za kilka dni na Węgrzech mają się rozpocząć rozgrywki klubowe – Liga Mistrzów. „Wyszu” nie może się już doczekać. Mówi, że przy boskiej pomocy da z siebie wszystko. Chce w ten sposób podziękować Węgrom, którzy kibicowali mu w Katarze. A po zakończeniu mistrzostw świata zamieszczali na Facebooku gratulacje i zdjęcia z dekoracji Polaków.

Piotr Wyszomirski myśli też już o mistrzostwach Europy 2016 w piłce ręcznej. Jaki wynik byłby dla niego satysfakcjonujący?

– To trudne pytanie – odpowiada. – Mam nadzieję, że będzie tak jak w Katarze, gdzie rozkręcaliśmy się z meczu na mecz i najlepszą formę pokazaliśmy w fazie pucharowej.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama