Futbol Pana

Czy w sporcie jest miejsce na pobożność i modlitwę? Dlaczego nie - żywym dowodem jest karny obroniony na Euro 2012 przez Przemysława Tytonia

Zanim Przemysław Tytoń obronił karnego w meczu z Grecją, ukląkł na linii bramkowej i przez dwie sekundy się modlił. Co można wymodlić w tak krótkim czasie? Okazuje się, że bardzo dużo.

Tytoń rzucił się w tę stronę, w którą strzelał Giorgos Karagounis, piłka odbiła się od jego rękawic, a Stadion Narodowy eksplodował. Polski bramkarz, który jeszcze kilka tygodni wcześniej miał nikłe szanse, by zagrać choć w jednym meczu Euro, stał się bohaterem, uwielbianym przez rodaków.

Czy stadion jest świecki?

Niektórym nie spodobała się ta ostentacja. Jeden z blogerów uznał, że Tytoń skompromitował kadrę, bo na tego typu manifestacje nie powinno być miejsca na boisku. Szczególnie podczas tak ważnej imprezy jak mistrzostwa Europy, oglądanej przez setki milionów ludzi na całym świecie.

Warto przytoczyć dłuższy fragment wpisu niejakiego Erwina Wencla: „Boisko to nie kaplica, a bramka to nie ołtarz, przed którym należy się modlić na klęczkach przed obroną karnego. Lepiej wykonać parę przysiadów na rozgrzewkę dla rozluźnienia mięśni. Oburzają mnie, całkiem na serio wypowiedziane słowa Tytonia, że to dzięki Panu Bogu udało mu się obronić Polskę przed kompromitującą porażką. Ja bym wolał, żeby wyniki sportowe zależały wyłącznie od umiejętności ludzkich, a nie kaprysu niebios. Tymi słowami Tytoń uczciwie zasłużył sobie na czerwoną kartkę do końca Euro. A nawet do momentu, aż zrozumie, że na murawie nie reprezentuje on siebie samego ze swoim religijnym światopoglądem, a narodową reprezentację, czyli również niekatolicką resztę. Nie bronię Tytoniowi leżenia godzinami krzyżem w dowolnym kościele, także katolickim, oczywiście po zakończeniu obowiązkowego treningu. Również międlenia różańca w każdej wolnej chwili, nawet w toalecie. Ale na murawie ma on reprezentować Polskę. Na koszulce ma polskie barwy i godło narodowe, a nie krzyż. A to oznacza bezwzględny zakaz epatowania swoją prywatną wiarą czy zabobonami”.

Abstrahując od obraźliwego tonu tego komentarza („międlenie różańca”), jest on bardzo charakterystyczny dla argumentacji przeciwników obecności symboliki religijnej w przestrzeni publicznej. Dotychczas chodziło o rozdział Kościoła od państwa i wyznaczenie granicy między tym, co cesarskie, a tym, co papieskie. Czy jednak mecze piłkarskie można uznać za „ceremonię państwową”, a stadiony za „obszar świecki”? Ci sami ludzie, którzy z takim zapałem walczą np. przeciwko krzyżowi w Sejmie, często apelują o to, byśmy nie mieszali sportu do polityki. Nie mieszajmy więc i uznajmy, że piłka nożna nie jest „państwowa”. Tym samym nie powinna podlegać regułom, które obowiązują w świecie polityki.

Lecz najbardziej fanatyczni ateiści uważają inaczej i coraz bardziej zawężają definicję „przestrzeni prywatnej”, jedynej — ich zdaniem — w której można pozwolić sobie na uzewnętrznianie własnej duchowości. Okazuje się, że „przestrzenią prywatną” nie jest już nawet trening piłkarskiej reprezentacji Polski. Jednak w przypadku futbolu antyklerykałowie stoją na przegranej pozycji. Religia jest zbyt ważna dla piłkarzy i kibiców na całym świecie, by dało się ją wyrugować ze stadionów.

„Należę do Jezusa”

Owszem, UEFA nie pozwala piłkarzom na obnażanie się ze swoją religijnością, ale dotyczy to raczej biżuterii i ma związek bardziej z bezpieczeństwem futbolistów niż z obsesjami Michela Platiniego. Od wielu lat zabronione jest wchodzenie na murawę z krzyżykami na piersi, jednak dotychczas nie wywoływano z tego powodu afery, bo ten akurat zakaz można logicznie uzasadnić. Ale nikt też nie ukarze Tytonia za krótką modlitwę w czasie meczu, nikt nie grozi grzywną, gdy zawodnicy robią znak krzyża po strzeleniu bramki albo wchodząc na boisko. Urzędnicy UEFA czy FIFA mieli w przeszłości różne dziwne pomysły, lecz nie upadli jeszcze na głowę, żeby robić z siebie kompletnych idiotów.

Piłkarze wykonują najrozmaitsze gesty religijne, właściwie od kiedy wymyślono tę grę. Przodują w tej dziedzinie Latynosi, dla których sam futbol jest często przeżyciem quasi-religijnym, mistycznym, tajemnym i niedającym się opisać metodami stricte naukowymi. Nic dziwnego, że obecność Boga w futbolu jest dla nich czymś naturalnym. Lata temu pewien brazylijski komentator zasłynął stwierdzeniem, że jego ukochana drużyna nie przegrała meczu, ponieważ za każdym razem, gdy piłka leciała w stronę jej bramki, „Pan Bóg osobiście opuszczał nogę i ją odkopywał”.

Gdy canarinhos zdobywali mistrzostwo świata w 1994 r., po meczu ustawili się w kółku, objęli ramionami i wspólnie odmówili krótką modlitwę, by podziękować za zwycięstwo. Kaká, jeden z najlepszych brazylijskich piłkarzy ostatnich lat, znalazł wsparcie w Bogu i wielokrotnie pokazywał koszulkę z napisem „Należę do Jezusa”, schowaną pod oficjalnym trykotem. W 2000 r. Kaká nieszczęśliwie upadł i złamał kręgosłup. Zdaniem lekarzy cudem uniknął paraliżu. Kaká uwierzył, iż był to cud nie tylko w sensie przenośnym: „Medycy mówili o szczęściu, a moja rodzina mówiła o Bogu. Wiedzieliśmy, że uratowała mnie Jego ręka”.

Wiara inspiruje setki znakomitych sportowców. Wśród biało-czerwonych o swojej duchowości otwarcie mówią kapitan Jakub Błaszczykowski i Robert Lewandowski, zresztą koledzy z jednego klubu — Borussii Dortmund. Obaj wzięli udział w akcji „Nie wstydzę się Jezusa”. „Wiadomo, że we współczesnym świecie wszystko dzieje się bardzo szybko” — mówi w krótkim klipie najlepszy polski napastnik. „Nieraz zapominamy o tym, co dla nas liczy się najbardziej. Dlatego wiara daje mi siłę nie tylko na boisku, ale też poza nim. Dzięki niej pamiętam, że muszę być dobrym człowiekiem i popełniać jak najmniej błędów”, dodaje Lewandowski.

Piłka nożna jest specyficzną grą: piękną, a jednocześnie brutalną i bezwzględną, wzbudzającą ogromne emocje — zarówno na boisku, jak i na trybunach, wśród kibiców. Być „dobrym człowiekiem” w futbolu to nie to samo, co być dobrym lekarzem, nauczycielem czy prawnikiem. Piłkarze nie są łagodnymi barankami. Zdarzają im się faule, ciosy łokciem prosto w twarz przeciwnika, a nawet zwykłe oszustwa, gdy bez zmrużenia okiem nurkują w polu karnym z fałszywym okrzykiem bólu. Przekleństwa płyną z ich ust szerokim strumieniem. Ale w jednej chwili potrafią wznieść oczy do góry i podziękować Bogu za gola albo gorliwie prosić o to, aby sędzia wreszcie odgwizdał koniec meczu.

Piłkarskie pokusy

Wszystko to wygląda dziwnie i teoretycznie nie ma zbyt wiele wspólnego z chrześcijaństwem. Ale dlatego właśnie Lewandowski mówi, że wiara jest ważna, jeśli piłkarz chce być dobrym człowiekiem. Albowiem funkcjonuje w środowisku, które tak naprawdę pozostawia mało miejsce na miłość bliźniego. Bez świadomości, iż ponad futbolem jest jeszcze Ktoś i Coś, większość futbolistów zatraciłaby się w pysze.

Najlepsi piłkarze zarabiają ogromne pieniądze, są otoczeni zbytkiem i pięknymi kobietami. Trzeba naprawdę bardzo silnej woli, by oprzeć się pokusom związanym z futbolem. Kibice zaś często kipią nienawiścią do fanów drużyny przeciwnej, wdają się w krwawe bijatyki, ich zachowaniami kierują nierzadko najniższe instynkty.

Chrystus ma w piłkarskim świecie wiele do zrobienia. Pozwólmy mu działać. I pozwólmy piłkarzom, by z Nim rozmawiali i stawali się lepszymi ludźmi.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama