A Słowo stało się Ciałem

Dlaczego to, co nowe tak często denerwuje, jest odrzucane, nawet gdy przynosi dobre owoce? Dlaczego Bóg zechciał być człowiekiem?

Rekolekcje internetowe, kto by pomyślał, że również i to najnowsze osiągnięcia techniki, dla niejednego ostatni krzyk mody, będzie tak dobrze służyć starej jak nasz świat Ewangelii? Niektórzy zastanawiają się nawet, czy nie można by zacząć spowiadać przez Internet, albo drogą tele-radiową. Bo, weźmy pierwszy z brzegu przykład, jak to w czasie pewnej dyskusji powiedział D. Kowalczyk SJ, dajmy na to kosmonautę, który od dłuższego już czasu przebywa na orbicie. Idą święta, albo nie daj Boże coś mu zagraża, czy wtedy nie mógłby on się wyspowiadać, korzystając z urządzeń radiowych albo telewizyjnych, czy przez Internet? Po wywołaniu tego tematu na forum dyskusyjnym Opoki, <<www.opoka.org.pl/porozmawiajmy>> rozpętała się istna burza. Nic w tym dziwnego, zawsze tak było. To, co nowe, najpierw musi do siebie przekonać przyzwyczajonych do tego, co stare, oswojone, zbadane, wypróbowane, czyli swojskie, oczywiste, nie potrzebujące udowadniania. Ale do czasu. Nowe, od pewnego momentu, zaczyna jednak wykazywać wyższość nad starym, w skutek czego stare jest odbierane jako coś gorszego. Zupełnie jak w wierszu węgierskiego poety Janosa Polinszkyego, które utwory w tym felietonie będę przywoływał w tłumaczeniu Jerzego Snopka.

Jak połowiczne są nasze uczucia,

jak różnorodne nasze pożądania,

a spadamy przecież jak kamień:

prosto i jednoznacznie.

Mało tego, po pewnym czasie okazuje się, iż nasze uczucia nie tylko, że skarłowaciały, ale wychodzi na to, żeśmy się mylili i dobro nazywali złem, a swoje niecne postępowanie oceniali jako ze wszech miar szlachetne. Widzieliśmy w tym wszystkim powód do zadowolenia, a nawet do słusznej sławy. Aż tu nagle to nowe zaczyna nas dociskać do ściany, uwierać, niepokoić sumienie, zawstydzać.

Jak miotamy się w sieci wstydu

i zmyślonej chwały, a przecież

trzeba by wydobyć na światło

wszystko, co chcemy ukryć.

Nie wiem, czy będziemy mogli spowiadać się przez Internet, ale wiem, że od początku ludzkość ma i buduje inne medium, które doskonale służy rozwojowi życia duchowego i psychicznego. Tym medium, odwiecznym środkiem społecznego komunkowania, jest sztuka, więc i poezja. Naprawdę, przy pomocy tomiku wierszy, można odprawić prawdziwe rekolekcje. Wystarczy czytać wiersze i pozwolić im, aby nas uwiodły, poprowadziły w głąb nas samych i naszej dookolnej prowincji. Po powrocie z tej tak ryzykowanej wyprawy, człowiek nie tylko inaczej widzi swoją przeszłe szczęścia, ale, posmakowawszy nowego, nie chce już żyć w dotychczasowy sposób. Zaczyna inaczej patrzeć i dostrzegać szczęście tam, gdzie jeszcze wczoraj widział jedynie nieszczęście i gotów był na wszystkie świętości przysięgać, że niemożliwe jest, aby tam mogło się ukrywać cokolwiek dobrego.

Jakże

późno zaczynamy rozumieć,

że mgła w oczach bywa jaśniejsza

niż blask lampy i jakże późno

spostrzegamy, że świat od wieków

osuwa się na kolana.

Świat osuwa się na kolana. O takim właśnie uklęknięciu świata, padnięciu na kolana, mówi noc z dwudziestego czwartego na dwudziesty piąty grudnia. Ale o tym za chwilę. Na razie zamknijmy wątek adwentu. Być może ktoś dopiero teraz, czytając ten świąteczny felieton, pomyśli, jak ten adwent przeleciał. Rekolekcje? Ani mi w głowie postało, żeby o nich, choć przez chwile, pomyśleć. Jeśli tak, to mamy najlepszy dowód na to, że poezja już działa. Chciałoby się powiedzieć, nic straconego. W święta będzie trochę czasu, a więc i okazja do przyjrzenia się sobie. Wystarczy wejść w siebie, i innych wpuścić do naszego wnętrza, by to, co w nas i wokół nas było martwe, zaczęło żyć.

A jednak czasem ktoś wchodzi

i to, co jest, nagle się rozpościera.

Wystarczy czyjaś twarz, czyjaś obecność

i tapety zaczynają krwawić.

Bywa jednak i tak, że człowiek boi się świat, boi się niedziel, wakacji, wolnego czasu, świętowania. Boi się, bo jak mówi, nie wie, co z sobą zrobić? Prezenty rozdane, wieczerza zjedzona, obiad też, alkohol wypity, nachodzi na człowieka senność, rozmowa się nie klei i po co to wszystko? Nie lepiej dać sobie spokój z tym świętowaniem, a jeśli już musi być, to ograniczyć je. Jednym słowem nudno. Warto jednak zapytać siebie, ale dlaczego, co się z nami takiego dzieje, że nam nudno, nudno, że aż strach? Przecież są ludzie, którym nie jest nudno, ani wtedy, gdy człowiek pozostaje sam na sam ze sobą samym, jak też gdy jest, żyje, z innymi. W małżeństwie, w rodzinie, jak też w celibacie, w klasztorach, na plebaniach. Nie, ci nieumiejący się nudzić, nie są oni jakoś szczególnie uprzywilejowani przez los, albo dlatego że mają szczególnie utalentowanego i niedrogiego psychoanalityka, albo aż tak bardzo są mocni psychicznie lub fizycznie, czy też są szczególnie przez Boga pobłogosławieni. Przeciwnie, jak mało kto znają oni ciężar życia. Zarówno tego, co wgniata ich w ziemię, jak i tego, co ich porywa i unosi aż do siódmego nieba.

Chociaż tylko nicość jest obecna,

świat przecież pulsuje dalej,

żyły przenoszą krew,

ręka zawiązuje węzeł, zamyka na klucz,

zapala zapałkę i ściele łóżko na noc.

Też mi wyjście, powie ktoś, żadne to rozwiązanie problemu. Gdybyż przynajmniej odesłano nas do psychologa, który by nam sprawę owej „nicości” jakoś uzasadnił, np. tym, że dopadła nas jesienna depresja, nie mówiąc już o tzw. bólu egzystencjalnym. Wbrew temu J. Pilinsky odsyła nas do spraw najprostszych, codziennych powinności, obowiązków i w zajmowaniu się szarymi sprawami, widzi ratinek.

Wydaje się, że świadomość wagi codziennego, powszedniego życia, również w Kościele zaczyna odgrywać coraz większą rolę. Przykładem tych zmian może być reforma różańca dokonana przez Jan Paweł II, który do istniejących już trzech części, dołączył czwartą, nazwaną Tajemnice Światła. Idąc za tym przykładem, można by dołączyć jeszcze piątą cześć i nazwać ją Tajemnice Codzienności, w których rozmyślano by, kontemplowano, kilkadziesiąt lat życia Chrystusa, od zamieszkania w Nazarecie do wyjścia z domu i rozpoczęcia głoszenia Dobrej Nowiny o nawróceniu i Królestwie Bożym. Na poparcie zasadności takiego pomysłu, można przywołać wypowiedź świętej Faustyny Kowalskiej, z której zdaniem Ojciec Świętej bardzo się liczy. O Trójco Przenajświętsza, mieszkająca w sercu moim, proszę Cię, daj łaskę nawrócenia tylu duszom, ile dziś ściegów zrobię tym szydełkiem. — Wtem usłyszałam w duszy te słowa: Córko moja, za wielkie są żądania twoje. — Jezu, przecież Tobie jest łatwiej dać wiele niż mało. — Tak jest, łatwiej mi dać duszy wiele niż mało, ale każde nawrócenie grzesznej duszy wymaga ofiary. A więc, Jezu, ofiaruję Ci tę szczerą pracę swoją; nie wydaje mi się ta ofiara za mała za tak wielką liczbę dusz; przecież Ty, Jezu, przez trzydzieści lat zbawiałeś dusze taką pracą (...) Córko moja miła, czynię zadość prośbie twojej. Może nas razić język siostry Faustyny. Ukończyła zaledwie trzy klasy szkoły powszechnej. Może też nas razić barokowa napuszoność, ale w niczym to nie umniejsza prawdy tej wypowiedzi. Jezus objawił prawdę o sobie i o swoim Ojcu nie tylko na krzyżu, ale też w swoim codziennym życiu. Rzecz w tym, że, aby te prawdę o zwykłym, powszednim ludzkim życiu opowiedzieć, trzeba uciec się właśnie do sztuki. Dopiero wtedy, gdy jakieś wydarzenie zaczynamy opowiadać wierszem lub prozą, gdy zaczynamy malować i rzeźbić, grać i tańczyć, przedstawiać w teatrze lub w filmie, wtedy dopiero odsłaniamy najgłębszą prawdę rzeczywistości. Sztuka daje nam narzędzie, a raczej możliwość, wniknięcia w najgłębsze pokłady rzeczywistości. Nasze oczy zaledwie ślizgają się po powierzchni, po skórze, jeśli nie naskórku, rzeczy i osób. Owszem, nasze dłonie i ramiona potwierdzają naszym oczom prawdziwość istnienia tego, co nas otacza, ale też są bezradne, gdy pragną pochwycić np. miłość, dobroć, czy piękno. Nie mniej, już to szczątkowe smakowanie prawdy o świecie sprawia, że odczuwamy tym większe pragnienie, głód całej, pełnej prawdy.

Walc

Fortepian porasta bluszczem,

zachód słońca rozprasza

ściany domu dzieciństwa.

A jednak, jednak nieprzerwania

na wprost zachodzącego słońca

wszystko, co przeminęło, jest nieśmiertelne.

Dobrze, powie ktoś, ale jak uzasadnić ten ogromny optymizm poznawczy? Czy inni badacze, szukający prawdy na innych drogach i przy pomocy innych narzędzi, też tak optymistycznie patrzą na człowieka? Przecież każdego dnia przeżywamy zupełnie co innego, zupełne przeciwieństwo tego o czym pisze węgierski poeta J. Pilinszky. Na naszych oczach wszystko się kończy, kruszeje, próchnieje, przepada, idzie w niepamięć. Jakże można tu mówić o nieśmiertelności? Chyba, że słońce z tego wiersza nie jest jedynie najbliższą nam gwiazdą? Wróćmy jednak do naszego pytania o to, czy inni badacze rzeczywistości też podzielają optymizm artystów odnośnie poznania prawdy. Owszem, wystarczy w tym miejscu przypomnieć świętego Tomasza z Akwinu i jego stwierdzenie, że człowiek własnym, naturalnym rozumem, może dojść do poznania aż samego Boga. Czy więc można się jeszcze dziwić, że w noworodku z Groty Betlejemskiej, ludzie jemu współcześni, a my dzisiaj, zobaczyli zarówno, a raczej naraz, jednocześnie, człowieka i Boga? Nie stało się to od razu, zraz tamtej Nocy Narodzenia, a dopiero po tych paru dziesiątkach, o których wspominała siostra Faustyna. Dopiero na Golgocie, Jezus w pełni wypowiedział siebie i Ojca, tzn. najpełniej ukazał, kim jest Bóg dla ludzi, ale też i ludzie dla Boga. Czesław Miłosz mówiąc, że fakt, iż człowiek zobaczył w drugim człowieku Boga, najlepiej świadczy o tym, iż stać nas na sięganie po niemożliwe, a więc niewyobrażalne, nieogarnione, niepojete. I tak poeta wspiera filozofa i teologa, jak też naukowca, w poszukiwaniu prawdy, a więc tego właśnie, co wydaje się być niemożliwe. Ale tylko wydaje, bo to niemożliwe staje się imieniem Boga, tego, który ma na imię JEST.

* * *

W Uroczystość Narodzenia Pańskiego, w Boże Narodzenie, my również przyznajemy rację tym, którzy nas obdarowali przekonaniem, a więc wiarą, że niemożliwe jest możliwe, bo jest możliwa miłość. Powiedział nam o tym całym sobą, całym swoim życiem, narodzony w Betlejem Jezus Chrystus, wcielone Słowo Boże.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama