Przynależność do grupy Domowego Kościoła nie jest, jak mówią sami zainteresowani, receptą na całe zło, ale narzędziem wręczonym nam, byśmy wzrastali
Mija 40 lat od kiedy w Łukowie, najpierw w parafii Przemienienia Pańskiego, powstała pierwsza grupa Domowego Kościoła. Parą diecezjalną, od której wszystko się zaczęło, byli Elżbieta i Józef Korpyszowie. Obecnie wspólnota skupia w swoich szeregach około 40 małżeństw. To, co dobre, przynosi owoce. Z kręgu ludzi wychowanych w duchu oazy rodzin wyszło kilku księży, siostra zakonna i inne osoby, które teraz tworzą swoje rodziny wsparte na Bogu.
Przynależność do grupy Domowego Kościoła nie jest, jak mówią sami zainteresowani, receptą na całe zło, ale narzędziem wręczonym nam, byśmy wzrastali. To od każdego z nas zależy, co zrobimy, czy wykorzystamy szansę. Bowiem nawet najlepsza organizacja nie da nam nic, jeśli nie zaangażujemy się w jego dzieło i nie będziemy pracowali nad sobą.
Dorośli skupieni w Domowym Kościele wychodzą z założenia, że aby poprawić świat, najpierw należy zacząć od siebie. Wiedzą, że niesamowicie ważną rzeczą jest praca nad sobą. Pomóc ma w tym program wspierający rodziny i każdego z osobna w dążeniu do świętości. Zawarte są w nim również zasady i zobowiązania stanowiące niejako drogowskazy na drodze ku świętości. To modlitwa małżonków, rodzinna, dialog małżeński, kiedy można zasiąść przy świecy by porozmawiać. Oczywiście nie można zapomnieć o Eucharystii, czytaniu słowa Bożego i rozważaniu tego, co Bóg do nas poprzez nie mówi. - To nam pomaga wzrastać. Dzięki temu, że trzymamy się programu, jako rodzina jesteśmy bliżej siebie. Nauczyliśmy się siebie. Jesteśmy 37 lat po ślubie, od 27 w Domowym Kościele - mówi Anna, żona Grzegorza, która mimo upływu lat twierdzi, że z mężem nie zdążyli się sobą znudzić, wręcz przeciwnie, wciąż mają o czym rozmawiać.
Wzorem do naśladowania dla dzieci są ich rodzice. Kiedy widzą modlących się mamę i tatę, przesiąkają niejako ich wiarą, co czyni „obowiązek” rodzinnego odmawiania pacierza mniej uciążliwym. Dlatego łatwiej jest wstąpić do Domowego Kościoła, kiedy dzieci są małe, albo jeszcze ich nie ma. Poprzez przykład rodziców „obowiązki” chrześcijanina stają się zwyczajną koleją rzeczy. Tak było w rodzinie pani Uli, która wspomina, że na początku drogi formacyjnej nie napotkała na opór dzieci - zwłaszcza, że wcześniej funkcjonował zwyczaj wspólnej modlitwy. - Wraz z dorastaniem pojawiły się problemy, szczególnie u najstarszego syna, który chciał się modlić sam. Cierpliwość i zachęta sprawiły, że mimo iż jest dorosły, wspólnie odmawiamy pacierz. Okazją do modlitwy nie jest tylko wieczór, wykorzystujemy też czas podróżowania. Wspólne posiłki to kolejna okazja. Nasi chłopcy są ministrantami, biorą udział w życiu duchowym, jeżdżą na rekolekcje. Nie ma trudności z życiem sakramentalnym - takie świadectwo o owocach przynależenia do Domowego Kościoła daje Ula, od 10 lat we wspólnocie. Jej słowa potwierdza pani Ania, której trzej synowie są ministrantami, a wychowani w duchu Domowego Kościoła, trwają w krucjacie wyzwolenia człowieka.
Często możemy usłyszeć, że kiedy Bóg jest na pierwszym miejscu, wtedy wszystko jest na właściwej pozycji. Jak to się dzieje, opowiada pani Halina, która w DK jest od 22 lat. - Tu poznałam miłość i nauczyłam się przez to kochać innych, szczególnie w rodzinie. Wszystko dlatego, że poznałam Pana Jezusa i Jego miłość do mnie. A skoro wiem, że On mnie kocha, ja odwzajemniam tę miłość kierując ją na domowników. Owszem, miłość męża, dzieci, to jest ważne, ale miłość do Jezusa jest najważniejsza - kończy swoją wypowiedź ważnym przesłaniem.
Życie zgodne z przykazaniami, kiedy każdego dnia ponosi się ciężar pracy nad sobą i własnym wzrostem duchowym, przynosi efekty. Karmienie się słowem Bożym, modlitwą obliguje do dawania świadectwa. Przekłada się to nie tylko na przyjęcie nabożnej postawy podczas modlitwy w kościele, ale na szarą codzienność. - W pracy na pierwszym miejscu zawsze był Pan Bóg. Obowiązki rozpoczynałam znakiem krzyża. Nawet kiedy pojawiły się trudności, wszystko starałam się przyjmować z pokorą, cierpliwością. Jeśli się żyje słowem Pana Jezusa, to jest się zobowiązanym do dawania świadectwa innym. Dla mnie to droga, która prowadzi do Boga i daje mi życie wieczne, które jest moim celem - stwierdza pani Halina.
Podczas spotkań małżeństw w kręgach czytane jest słowo Boże. Każdy rozumie je inaczej, bowiem, jak to powiedziała jedna z pań - Pan Bóg do każdego mówi w inny sposób, ponieważ potrzebuje czegoś innego. Dzieląc się naszymi przemyśleniami, ubogacamy się nawzajem. Jesteśmy pod opieką kapłana, który prostuje to, co jest złe. Nie mamy przed sobą tajemnic. Jeśli ktoś ma problemy, mówimy o nich, bo mamy świadomość, że ktoś będzie się za nas modlił. Więzi stworzone przez krąg DK to więzi duchowe, a to niesamowite spoiwo - dodaje pani Halina.
W dzisiejszym świecie nie sposób jest nie mówić o pieniądzach. Pokusa hołdowania mamonie u niektórych zwycięża nad wieloma wartościami. Członkowie Domowego Kościoła nie nastawiają się na bycie bogatym. - Dla nas najważniejsza jest rodzina i wzrastanie w miłości. Nie chcemy, by pieniądze nam przysłoniły cel, jakim jest zbawienie - podkreśla pani Ania. Dodaje, że przynależność do DK wzbudza poczucie odpowiedzialności za innych. Kiedy zmarła jedna z członkiń kręgu, inni czuli się odpowiedzialni za dzieci, które zostały. Pomagali finansowo, ale także poprzez wsparcie w zwyczajnych rzeczach jak robienie zakupów. Osierocona dziewczynka poszła do zakonu sióstr nazaretanek, jej brat jest w DK. Ktoś inny dodaje, że sam również otrzymał dużo pomocy, kiedy w późnym wieku pojawiło się dziecko. - Miałam wtedy złamaną rękę. Trudno mi było z gipsem opiekować się dzieckiem. Przychodziły więc kobiety ze wspólnoty, pomagały wykąpać, gotowały - wyznaje z wdzięcznością pani Ania i dodaje: - Zawsze można na nas liczyć i wiemy, że my możemy liczyć na innych.
Życie duchowe nie jest usłane różami. Czasem trzeba przejść krętą i wyboistą drogę, zanim się dotrze do celu. Są tacy, dla których zaangażowanie w Domowy Kościół stało się początkiem zupełnie innej drogi. Pan Grzegorz, który od 27 lat wzrasta w DK twierdzi, że właśnie tej wspólnocie zawdzięcza nawrócenie i uzdrowienie od nałogów. - Pochodzimy z żoną z dwóch różnych domów, wierzącego i niewierzącego. DK pomógł nam to wszystko przetrwać. Nawróciłem się. Do kościoła nie chodziłem wcale. Przed ślubem przystąpiłem do pierwszej Komunii Świętej. To była ogromna zmiana. Z nałogu alkoholowego wyszedłem 20 lat temu. W wyzwoleniu, we wzroście duchowym pomógł mi ks. Marek Boruc, który był naszym pierwszym przewodnikiem. Porwał mnie swoim świadectwem. Słowa przez niego wypowiedziane stały się początkiem nowego życia - wyznaje szczęśliwy.
Kiedy Jezus wiedział, że zbliża się męczeńska śmierć, pokazał swoim uczniom, że mają służyć innym. Małżeństwo także postrzegane jest jako związek dwóch służących sobie osób. Jak podsumowuje pani Grażyna, najważniejsze w Domowym Kościele jest budowanie jedności małżeńskiej. Poznawanie tego, że małżonkowie żyją na zasadzie służenia sobie, dostrzegając w partnerze Chrystusa. - Sami siebie nie wybraliśmy. Bóg w tych wyborach uczestniczył i postawił nas sobie na drodze. Dał też DK jako wsparcie. Wszystko, co się dzieje nie jest przypadkowe - tak o roli wspólnoty w swoim życiu mówi Grażyna.
Już od 40 lat Domowy Kościół pomaga ludziom wzrastać w wierze i dbać o to, co w życiu człowieka powinno stanowić największą wartość - rodzinę. Bo to w przyszłości przynosi wspaniałe owoce.
Wioletta Ekielska
Echo Katolickie 8/2013
opr. ab/ab