Opłaty czy ofiary?

W Kościele, oprócz dobrowolnych ofiar, istnieją także opłaty, których wysokość jest ściśle ustalona.

"Idziemy" nr 45/2009

Ks. Henryk Zieliński

OPŁATY CZY OFIARY?

Miał rację ks. Czesław Miętek, nieodżałowany ojciec duchowny w Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Warszawie, gdy mówił do nas, kleryków: „Chłopaki, ludzie wam wszystko wybaczą, nawet pijaństwo i rozwiązłość. Ale zdzierstwa nigdy wam nie wybaczą”

Po tekstach o pieniądzach w Kościele w 43 numerze „Idziemy” na reakcje Czytelników świeckich i duchownych nie trzeba było długo czekać. Były pełne emocji po jednej i po drugiej stronie. Tylko w jednym przypadku był to zarzut o pisanie nieprawdy i zaniżanie kapłańskich dochodów. W paru innych było to dzielenie się swoimi doświadczeniami z ekonomicznych kontaktów z księżmi przy okazji duszpasterskiej posługi. Choć dotyczyły one bardzo wąskiego grona osób, to jednak powodują zły ferment i to one są potem przyczyną krzywdzących dla całego duchowieństwa uogólnień i plotek. Bo „łyżka dziegciu psuje beczkę miodu”.

Ksiądz to nie organista

Najczęściej jednak przytaczane „ceny” za ślub czy pogrzeb zdradzają jawne pomieszanie pojęć. Bo jeśli Czytelnik pisze, że ślub jego córki w jednej z podwarszawskich parafii kosztował go grubo ponad 1000 złotych, ale razem z organistą, kościelnym i przystrojeniem świątyni, to co mu odpowiedzieć? Że ze skrzypkiem i solistą z Teatru Wielkiego kosztowałby ponad 2000? Tylko co ma przysłowiowy piernik do wiatraka? Sam pracowałem kiedyś w podwarszawskiej parafii, w której ludzie przy okazji ślubów i pogrzebów przeznaczali na opłacenie organisty co najmniej tyle samo, a raczej sporo więcej, niż składali do podziału między trzech wikariuszy i proboszcza. Mieli do tego prawo. Tylko nie należy potem mylić ani łączyć organisty z księdzem. Zresztą wysokość opłat, które pobierał organista zależała od zaordynowanego sobie na daną okazję repertuaru i od liczby towarzyszących mu współwykonawców.

To, czy usługa organisty jest wliczona w ofiarę składaną w kancelarii parafialnej, czy trzeba z nim negocjować stawkę osobiście, zależy od rodzaju jego umowy o pracę w parafii. Tam, gdzie parafię na to stać, pensja organisty jest wystarczająca na jego utrzymanie, a przy okazji ślubów i pogrzebów otrzymuje on tylko odpowiedni dodatek z puli składanej na ręce księdza. Tam jednak, gdzie parafię stać jedynie na najniższe wynagrodzenie dla pracowników kościelnych, stawki pobierane przez nich osobiście przy okazji ślubów i pogrzebów są faktycznie podstawą ich utrzymania. Te same zasady dotyczą kościelnych i grabarzy. Zwykle są to ludzie, którzy w odróżnieniu od księdza, mają na utrzymaniu rodziny. Dodatkowo w małych wiejskich parafiach organista i kościelny mają nikłe szanse na dorobienie sobie poza kościołem. Ślubów i pogrzebów jest tam niewiele, stąd ich stawki w małych parafiach mogą być czasem wyższe niż w wielkomiejskich ośrodkach. Ale to już nie jest winą proboszcza.

Tym bardziej nie można obciążać księżowskich sumień kosztem wystroju świątyni na ślub. Podobnie, jak wyrazem złej woli byłoby obciążanie księdza ceną pogrzebowych wieńców. Narzeczeni coraz częściej korzystają bowiem z wyspecjalizowanych firm przystrajających kościoły w sztuczne lub żywe kwiaty i w inne ozdoby. Większość proboszczów tego nie zabrania. Problem jedynie w tym, aby między jednym i drugim ślubem konkurujące ze sobą firmy zdążyły wymienić dekoracje. Jedynie wówczas, gdy dekoracja nie nadaje się do przewiezienia gdzie indziej, bo wykonano ją z żywych kwiatów, pozostaje ona w kościele. Na szczęście – albo na utrapienie – proboszcza. Bo to, co przy ołtarzu, to jedno, a przyklejone wzdłuż całego kościoła plastrami do ławek bukieciki fiołków trzeba będzie dokładnie posprzątać. Dlatego w mówieniu i pisaniu o cenach ślubów w kościele potrzeba odrobiny rozsądku, żebyśmy nie doszli do sytuacji, w której zaczniemy mówić, że księża wzięli za ślub 1005 złotych z jakimiś groszami, bo wliczymy w to oprócz kościelnego i organisty również kilogram ryżu wysypanego pod drzwiami kościoła.

Ile za pół godzimy?

Kolejna kwestia to mylenie ofiar składanych przy okazji ślubu czy pogrzebu z „opłatami” za ślub albo pogrzeb. Sprowadzenie ofiary do „opłaty” powoduje wrażenie, że „ksiądz wziął kilkaset złotych za pół godziny przy ołtarzu”. Tu jednak nie chodzi o żadne zlecenie na pół godziny. Zakorzeniony w Polsce i w wielu innych krajach system utrzymania duchowieństwa polega na tym, że całą posługę mamy zasadniczo za darmo. Nikt nie bierze przecież pieniędzy za katechezy przedmałżeńskie, za poradnię rodzinną (pracującym w niej świeckim trzeba zapłacić) ani tym bardziej za przedślubne spowiedzi. Aż do momentu, kiedy nastąpi „kumulacja”. Wtedy przy okazji wydatków choćby na wynajęcie sali, samochodu, orkiestry, fotografa i video, na obrączki, catering, kreację, fryzjera i alkohol trzeba również pomyśleć o utrzymaniu księdza. Na tle innych wydatków ta ofiara nie jest wcale znacząca. Niektórzy księża pytani o jej wysokość odpowiadają żartobliwie, że najlepiej gdyby stanowiła ona 10% wydatków na alkohol. Konsekwentnie w przypadku wesel bezalkoholowych śluby obsługują gratis. Ba, nawet ze specjalnym błogosławieństwem od biskupa albo i z samego Watykanu.

Ta dowolność przysługująca wiernym w wysokości świadczeń na utrzymanie duchownych ma wiele plusów. Ludzie potrafią bowiem różnicować ofiary składane przy różnych okazjach w zależności od stopnia akceptacji dla danego księdza, od jego gorliwości i taktu. W Niemczech przy okazji ślubu wierni nie muszą składać znaczących ofiar, muszą za to wylegitymować się zaświadczeniem o systematycznym płaceniu podatków na swój Kościół. Tam jednak, gdzie księża utrzymują się nie z ofiar, ale z pensji wypłacanej im przez państwo, następuje szybka etatyzacja duchowieństwa, a wierni dość licznie występują z Kościoła nie z powodu utraty wiary, ale dla uniknięcia płacenia podatku. Co byłoby z polskim katolicyzmem, gdyby miał funkcjonować w nienieckich warunkach? Strach pomyśleć!

Uwaga dotycząca ofiar i opłat odnosi się również do intencji mszalnych. Tu znowu nie chodzi o wynajęcie księdza przy ołtarzu na pół godziny w dzień powszedni albo na godzinę w niedzielę. Ofiara przy okazji zamawiania Mszy św. ma pokryć koszt utrzymania księdza tego właśnie dnia na takim poziomie, na którym sami żyjemy. Czasem może być to 20 złotych od najniższej emerytury, a innym razem powinno to być może ponad 1000 zł, bo dochody w wysokości kilkudziesięciu tysięcy złotych miesięcznie też się wśród parafian zdarzają. Byłoby to zgodne z Chrystusowym zaleceniem: „Gdy do jakiego domu wejdziecie, jedzcie i pijcie, co mają”. Dodam, że ksiądz ma prawo przyjąć na swoje potrzeby ofiarę z tytułu tylko jednej Mszy św., a niezależnie od powątpiewania wyrażonego przez jednego z Czytelników, w wielu parafiach – zwłaszcza od lutego do maja – naprawdę brakuje intencji. Sam to przeżywałem przed kilku laty.

Świadczenia obowiązkowe

W Kościele, oprócz dobrowolnych ofiar, istnieją także opłaty, których wysokość jest ściśle ustalona. Dotyczy to choćby opłat cmentarnych. Każdy metr kwadratowy ziemi, zwłaszcza w Warszawie, pod Warszawą czy w Trójmieście ma swoją cenę. Dzisiaj nikt nie daje Kościołowi tej ziemi za darmo. Trzeba ją kupić, ogrodzić, wykonać instalacje i ścieżki, pielęgnować zieleń i wywozić śmieci. To wszystko są łatwe do policzenia koszty, które trzeba podzielić na wszystkich korzystających z cmentarza proporcjonalnie do wielkości zajmowanej przez nich powierzchni. Prawie jak w spółdzielni mieszkaniowej. Opłaty cmentarne nie są żadnymi ofiarami dla księży. To jest zwyczajna sprzedaż albo dzierżawa nieruchomości, która musi kosztować w zależności od jej lokalizacji. Stąd mówienie, że „Ksiądz wziął za pogrzeb na Powązkach kilkadziesiąt tysięcy złotych” jest zwyczajnym oszczerstwem.

W podwarszawskiej Zielonce, gdzie pracowałem przed kilkunastu laty jako wikariusz, nigdy nie mówiliśmy ludziom, ile mają złożyć w ofierze przy okazji zamawiania Mszy św., ślubu, chrztu czy pogrzebu. Zawsze była to dobrowolna ofiara. Zresztą miałem szczęście – podczas prawie 25 lat mojego kapłaństwa – nie spotkać się z kościelnym „taryfikatorem usług”. Czasem to wierni usiłowali na nas wymusić podanie konkretnej ceny. Pamiętam przy tym zabawną historię, jak znana z zamożności bardziej niż z pobożności parafianka usiłowała wymusić podanie jej „ceny za Mszę”. Widać czuła się zagubiona w kościelnym świecie. W końcu powiedziałem: „Proszę pani, Msza nic nie kosztuje, tylko Pani zaprosi tego dnia mnie i proboszcza do siebie na śniadanie, obiad i kolację.” Zmieszana jejmość wyjęła z portmonetki najgrubszy banknot i kładąc na biurku odpowiedziała: „A bo ja wiem, co wy jadacie? Lepiej niech ksiądz sobie sam kupi”. Po czym wyszła bez „Pochwalony” i „Do widzenia”. Największy problem z dobrowolnymi ofiarami mają bowiem nie ci, którzy są zaangażowani w życie Kościoła, ale ci, którzy przychodzą tylko zamówić religijną usługę i nie chcą zrozumieć, że nie wszystko jest na sprzedaż.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama