Religia w szkole zagrożona

Czy nowe przepisy wprowadzone przez Ministerstwo Edukacji to próba "cichej" eliminacji religii ze szkół czy tylko przerzucenie na samorządy kolejnej odpowiedzialności, bez zapewnienia finansowania?

Przyzwyczailiśmy się, że przynajmniej o to nie musimy się już martwić. Nie trzeba starać się, by „się odbywało” ani by dziecko „mogło uczęszczać”. Co najwyżej od czasu do czasu sprawdzimy stopnie, choć przecież wiemy, że jeśli nie mamy syna czy córki specjalnie „wywijającej” w szkole, to raczej będą to piątki i szóstki, a nie trójki i dwóje. Czy rząd chce eliminować lekcje religii ze szkół?

 

Ks. Marek Smólski, proboszcz we wsi Wilkowo Polskie k. Leszna, mimo że uczniem przestał być już wiele lat temu, nadal swój czas dzieli na dni nauki szkolnej i dni od tej nauki wolne. No, ale nic dziwnego, skoro katechizuje już od 23 lat, uczył religii nie tylko w podstawówce, gimnazjum i liceum, ale nawet w przedszkolu. Zaczynał jeszcze w parafialnych salkach. Jednak w przeciwieństwie do wielu swoich uczniów, nie wspomina tego okresu najlepiej: „Chyba tylko jedna trzecia młodzieży mogła uczyć się religii w mojej parafii — wyjaśnia — ci, którzy mieszkali w internatach, w ogóle nie mieli możliwości uczęszczania na religię, a katechezy odbywały się nawet po wieczornej Mszy św., inaczej nie byliśmy w stanie tego zorganizować”. Możliwość nauki religii w szkole, która pojawiła się w 1990 r., przyjął więc, jak chyba wszyscy katolicy, z ogromną radością. Ogromną, choć przez blisko trzy lata nie otrzymywał za swoją pracę żadnego wynagrodzenia. Czy teraz miałoby się coś z religią w szkole zmienić?

Ewa Radecka z Poznania, na co dzień pracująca w aptece mama czterech córek, sama uczyła się religii w salce przy kościele. Wspaniałą atmosferę tamtych spotkań pamięta do dziś, bo jak mówi, „na religię chodzili wtedy tylko ci, którzy naprawdę chcieli”. Nie chciałaby jednak powrotu do tamtych czasów, bo nie wyobraża sobie dowożenia czy doprowadzania córek na religię w sytuacji, gdy każda kończy lekcje o innej godzinie i w innym czasie rozpoczyna swoje zajęcia dodatkowe, np. angielski czy harcerstwo. — Tak jak jest teraz, jest po prostu wygodniej, szczególnie dla tych dzieci, które mieszkają daleko od swojego kościoła parafialnego — wyjaśnia. O planowanych zmianach w nauczaniu religii jeszcze nie słyszała.

Kto i co chce zmienić?

Bo zmiany jak zwykle w tej newralgicznej dziedzinie stosunków państwo — Kościół wprowadzane są po cichu i od kuchni. To znaczy, próbuje się je wprowadzić, bo tak chyba należy rozumieć nowe przepisy, które wprowadza minister edukacji, a które de facto zdejmują z państwa obowiązek finansowania w szkołach nauki religii, sprytnie przerzucając go na samorządy lokalne. Ale po kolei.

7 lutego 2012 r. (publikacja w Dzienniku Ustaw 22 lutego) MEN wprowadziło zmiany w przepisach określających tzw. ramowy plan nauczania w szkołach publicznych, który zacznie obowiązywać 1 września. Ku zaskoczeniu wszystkich zainteresowanych stron, łącznie z przedstawicielami Episkopatu, w planie tym nie ma religii. Znalazła się ona wśród tych godzin, które opłaca w szkołach samorząd, co po prostu oznacza, że obecność religii w szkole od nowego roku szkolnego zależeć będzie od dobrej woli i wysokości budżetu konkretnej gminy czy powiatu.

Zgodnie z ministerialnym rozporządzeniem władze samorządowe mogą nawet odmówić finansowania pracy katechetów. Każdy, kto choć trochę orientuje się w powiatowych czy gminnych dochodach i wydatkach, wie, że obawy wywołane nowym przepisem są naprawdę uzasadnione. Zdecydowana większość gmin i powiatów ma budżety napięte do granic możliwości, wiele jednostek zadłużonych jest blisko lub nawet poza granicę bezpieczeństwa, więc każde nowe zadanie nakładane na nie przez państwo oznacza po prostu rezygnację z finansowania innego dotychczas realizowanego zadania. Tym rozporządzeniem minister edukacji każe więc samorządom wybierać: na szpital czy na religię w szkole? Na drogę, na kanalizację czy na płace dla katechety? Na dofinansowanie w szkole nauki polskiego, angielskiego lub etyki, bo przypomnę, jeśli w klasie co najmniej siedmioro uczniów zamiast religii zechce uczyć się etyki, szkoła jest zobowiązana ją zorganizować. Jak to zwykle u nas bywa, postanowiono: niech samorządy radzą sobie same — choć nawet laik widzi, że ich kasa jest coraz bardziej pusta.

Rząd jest za, a nawet przeciw religii

Nic więc dziwnego, że po wyjaśnienia w tej sprawie do minister edukacji Krystyny Szumilas zwrócił się bp Marek Mendyk, przewodniczący Komisji Episkopatu ds. Wychowania. — Upominając się o religię w ramowym planie nauczania, upominamy się jednocześnie o lekcje etyki — podkreślał w wypowiedzi dla KAI bp Mendyk. — Bo to są w szkole dwa przyczółki wychowania do wartości. Lekcje religii w budowaniu programu wychowawczego w szkołach są nie do przecenienia — dodał, przypominając jednocześnie współpracę z samorządami przy organizacji religii w przedszkolach sprzed trzech lat, gdy okazało się, że w niektórych gminach na przykład domagano się, by rodzice płacili za przedszkolne lekcje religii lub szukali na nią sponsorów. Sekretarz generalny Konferencji Episkopatu Polski bp Wojciech Polak wystosował list do minister edukacji narodowej z prośbą o nowelizację rozporządzenia. Pani minister w wypowiedzi radiowej mówiła, że „religia jest nadal elementem bezpłatnego nauczania, a tylko przepisy są trochę inaczej sformułowane i to być może wywołuje niepokój”. Jednak w świetle przepisów, które pani minister sama podpisała i które będą obowiązywać, o ile sama ich nie zmieni, jest się o co niepokoić.

Z pustego i Salomon nie naleje

O tym, jak puste są samorządowe kasy, wie szef każdej placówki, która z nich korzysta. W ostatnich latach, a już na pewno miesiącach, oszczędza się w nich, na czym tylko się da, bo koszty systematycznie rosną, a budżety stoją w miejscu lub po prostu maleją. W placówkach oświatowych także, o czym świadczy rosnąca wciąż liczba zamykanych szkół i malejąca liczba finansowanych przez samorządy szkolnych zajęć i etatów. W tej układance trudno znaleźć dodatkowe fundusze na cokolwiek, nie tylko na religię. Beata Konieczka, dyrektor

Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego dla Młodzieży w Bielicach koło Mogilna, jednej z tysięcy typowych instytucji finansowanych przez samorząd, wskazuje jednak na bardzo ważną rolę, jaką pełni religia w procesie wychowawczym w ogóle, także w takich placówkach jak ta kierowana przez nią: „Uważam, że lekcje religii przydają się moim podopiecznym bardzo, dla nich to czasem jedyny kontakt z Kościołem, z sakramentami. Tu mogą przystąpić do bierzmowania czy Komunii i  znaleźć to, czego zabrakło w ich rodzinnych domach, co spowodowało ich wejście w konflikt z prawem. Lekcje religii pomagają im uporządkować swoje życie, szkoda byłoby je tracić”.

Obowiązek organizowania nauki religii w szkołach zapisany jest w konkordacie, umowie międzynarodowej zawartej między Polską a Watykanem. Kwestie te reguluje także Konstytucja z 1997 r. Wydawać by się więc mogło, że ta bardzo ważna dla katolików sprawa jest w wystarczającym stopniu zabezpieczona. Jak widać, rząd znalazł jednak furtkę i próbuje się z tego obowiązku organizacji lekcji religii w szkołach wycofać, co paradoksalnie jest realizacją obietnic wyborczych... Ruchu Palikota. Przypadek? Najbliższe tygodnie zapewne wyjaśnią tę zagadkę. Oby z pożytkiem dla nas wszystkich.


Ewa Radecka z Poznania, pracuje w aptece, mama czterech córek

— Z sentymentem wspominam lekcje religii w przyparafialnej salce, w których sama uczestniczyłam, ale bardzo się cieszę, że moje córki mogły już chodzić na religię w szkole. Nie wyobrażam sobie dowożenia czy doprowadzania ich na lekcje religii w sytuacji, gdy każda kończyła lekcje o innej godzinie i w innym czasie rozpoczynała swoje zajęcia dodatkowe, np. angielski czy harcerstwo. Tak jak jest teraz, jest po prostu wygodniej, szczególnie dla tych dzieci, które mieszkają daleko od kościoła.

Beata Konieczka, dyrektorka Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego dla Młodzieży w Bielicach, powiat Mogilno:

— Uważam, że lekcje religii przydają się moim podopiecznym bardzo, dla nich to czasem jedyny kontakt z Kościołem, z sakramentami. Tu mogą przystąpić do bierzmowania czy Komunii i  znaleźć to, czego zabrakło w ich rodzinnych domach, co spowodowało ich wejście w konflikt z prawem. Lekcje religii pomagają im uporządkować swoje życie, szkoda byłoby je tracić.

Ks. Marek Smulski, proboszcz w Wilkowie Polskim, Wielkopolska:

— Religia i dzieciom, i młodzieży jest potrzebna, choć oczywiście widzę, że tylko część moich uczniów to zaangażowani katolicy. Część uczęszcza na religię dla świętego spokoju, inni kalkulują, że przyda im się dobra ocena do średniej, a jeszcze inni wiedzą, że chodząc na religię, przystąpią do sakramentów (bierzmowanie!), które potrzebne są do zawarcia ślubu kościelnego. Mimo to wiem i czuję, że moja praca ma sens, że choć przez te dwie godziny w tygodniu oni mają szansę poznać Boga i w trudnych chwilach będą wiedzieli, gdzie Go szukać. A już teraz nierzadko przychodzą do mnie ci, którzy o jakiejś sprawie boją się powiedzieć rodzicom i radzą się, co zrobić w danej sytuacji, a ja staję się mediatorem między nimi a ojcem czy matką. Na religii bywają zaczepni i lubią prowokować, dla mnie jednak to nic nowego, to po prostu obraz ich rozmów w domu, wynikający często z przekazu medialnego o Kościele, ale sama dyskusja już jest ważna. Bez lekcji religii pewnie nie byłoby gdzie jej toczyć.

 

W lutym MEN wprowadziło zmiany w tzw. ramowym planie nauczania w szkołach publicznych, który zacznie obowiązywać już we wrześniu. W planie tym nie ma religii. Znalazła się ona wśród tych godzin, które opłaca w szkołach samorząd, co po prostu oznacza, że nauczanie religii od nowego roku szkolnego zależeć będzie od dobrej woli i wysokości budżetu konkretnej gminy czy powiatu.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama