Ze szkaplerzem się nie rozstaje

O wydarzeniach, które miały miejsce w ostatni piątek stycznia 2005 r.

Na długo w mojej pamięci pozostaną wydarzenia, które miały miejsce w ostatni piątek stycznia 2005 r. Kończyły się właśnie zimowe dni skupienia, które organizowali Ojcowie Karmelici w Gdańsku. To był dla mnie niezwykły czas. Tydzień bez internetu, telewizji, radia, prasy, hałasu i zabiegania. Mogłem wreszcie przystanąć, odpocząć od zwykłych, codziennych obowiązków, ale przede wszystkim być blisko Pana Boga. We wspomniany piątek — ostatni dzień rekolekcji — ojciec, który je prowadził zaproponował mi, wyjazd do Obór — sanktuarium Matki Bożej Bolesnej, gdzie znajduje się Nowicjat Zakonu Karmelitów.

Do Obór po raz pierwszy przyjechałem w lipcu 2004 r. Okazją były rekolekcje powołaniowe. W wigilię największej uroczystości zakonu — Matki Bożej z Góry Karmel — przyjąłem Szkaplerz Święty. Wtedy jeszcze mało wiedziałem o zakonie, jak i o samym nabożeństwie szkaplerznym. Z dzieciństwa pamiętam obraz, jak moja babcia Emilia podczas porannej modlitwy nakładała na siebie brązowe płatki materiału połączone sznureczkiem i już bardzo zniszczone, a później długą chwile pozostawała w modlitewnym skupieniu. Dzisiaj po latach przypominam sobie świadectwo babci. Ona z taką prostotą i ufnością oddawała Maryi wszelkie troski i radości codzienności. Babcia zasnęła w Panu 15 listopada, w liturgiczne święto Wszystkich Świętych Zakonu Karmelitańskiego. Wierzę, że przez „bramę wieczności” poprowadziła ją Matka z Góry Karmel.

Wypadek

Z ogromną radością przyjąłem propozycję wyjazdu do Obór. Moim pragnieniem była chęć uczestniczenia w sobotnim Wieczerniku Królowej Pokoju — spotkaniu ewangelizacyjno- modlitewnym. Z Gdańska wyjechaliśmy po Mszy św. i śniadaniu. Na polach było dużo śniegu, a warunki drogowe nie były najlepsze. We znaki dawała się śliska nawierzchnia i bijące mocnym blaskiem słońce. Byliśmy prawie u kresu podróży w miejscowości Radowiska Wielkie ok. 40 km od celu. Właśnie wyprzedzaliśmy dużą ciężarówkę, gdy nagle z naprzeciwka pojawił się drugi samochód. Czołowe zdarzenie było nieuniknione. Widziałem przed sobą migające światła auta, potem wielki huk i dym. Z trudem wydostaliśmy się z samochodu. Za chwilę przyjechała straż pożarna i karetka. Zostaliśmy przewiezieni do szpitala, bo lekarze obawiali się wewnętrznych obrażeń. Na szczęście w tym wypadku nikt poważnie nie ucierpiał. Lekarze stwierdzili u mnie ogólne stłuczenia i złamany mostek. Policjanci, którzy przyjechali na miejsce mówili, że z takich wypadków mało kto wychodzi i dziwili się, że nikomu nic poważnego się nie stało i, że nie ma ofiar. Dzisiaj, kiedy powracam do tamtych chwil, wiem, że była z nami Maryja, że to ona czuwała, by nic nam się nie stało. Wieczorem po badaniach w szpitalu pozwolono nam udać się do domów. Pojechałem do Obór. Do mojego nowego domu. Nazajutrz uczestniczyłem ze wzruszeniem w czuwaniu modlitewnym. To nic, że obolały, ze złamanym mostkiem, z pokrzywionymi okularami. Miałem za co dziękować Maryi. Pół roku później wstąpiłem do Zakonu Braci Najświętszej Maryi Panny. Chlubą jest dla mnie nosić brązowy szkaplerz, który jest elementem zakonnego habitu. Nie rozstaję się jednak z maleńkimi płatkami brązowego materiału połączonymi sznureczkiem — tymi samymi, które 15 lipca po raz pierwszy nałożył mi uroczyście nałożył mi o. Roman. I tak jak babcia, codziennie rano całuję ten mały szkaplerz, oddając się ufnej opiece Maryi.

Szkaplerz i młodzi

Ktoś mógłby powiedzieć, że szkaplerz to przeżytek. Jest teraz przecież wokół tyle różnych rzeczy, które pociągają młodych ludzi. Mnie się przydarzyła zupełnie przeciwna historia — bo to właśnie młodzi ludzie wybrali szkaplerz. W ubiegłym roku, kiedy byłem w lipcu w Pcimiu na rekolekcjach Grup Apostolskich w charakterze animatora, prowadziłem dla grupy młodzieży „Szkołę modlitwy”. Na jednym spotkaniu opowiedziałem im historię mojego powołania, mojego nabożeństwa szkaplerznego. Na twarzach wielu widziałem wzruszenie. Zaskoczyły mnie oklaski, gdy skończyłem mówić. Pamiętam, że cała grupa przyjęła wtedy szkaplerz Matki Bożej z Góry Karmel. Na ich twarzach widać było szczęście i radość. I dla mnie to wydarzenie też było źródłem radości. Ufam, że Maryja wskaże tym młodym ludziom właściwą drogę w życiu.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama