Świadectwo osoby, która ma za sobą próbę samobójczą
W dzisiejszych czasach panuje wielki chaos w świecie, w mediach i w nas, ludziach, którzy traktowani jesteśmy według tego, do jakiej grupy konsumentów się zaliczamy. Panuje kult sukcesu, sławy i pieniędzy, władzy, młodości i szybkiego seksu. Podstawowe prawa człowieka zapisane przez Boga w sercu każdego z ludzi są kwestionowane, wręcz odrzucane, postrzegane jako przesąd lub fanatyzm religijny. Pod przykryciem politycznej poprawności lansuje się nowe, modne obyczaje. Każe się podporządkować zawrotnemu tempu życia i od małego dziecka zaprawia się do tzw. wyścigu szczurów.
Niektórzy z nas nie wytrzymują nadmiaru stresów i oczekiwań społeczeństwa, nie mogą się zaadaptować do warunków życia, do niesprawiedliwości, do „płynnej rzeczywistości”, do relatywizacji prawa moralnego. Nasze globalne społeczeństwo choruje na brak prawdy, miłości i wierności. Młodzi ludzie są często zagubieni, nie widzą sensu życia, część z nich szuka go w rozrywce i przyjemności, także w alkoholu i narkotykach.
Około czterysta tysięcy ludzi w Polsce na nadmiar stresów reaguje chorobą psychiczną. Związana ona jest zazwyczaj z wielkim cierpieniem psychicznym, z poczuciem wyobcowania i odrzucenia, często z poczuciem winy i przypisywanej sobie odpowiedzialności za cały świat. Zwykle zaburzona jest tożsamość, życie staje się koszmarem, niekiedy nawet „prywatnym obozem koncentracyjnym” zbudowanym przez samego chorego człowieka dla siebie. Wtedy chory jest bezkrytyczny wobec omamów: wzrokowych, słuchowych, węchu, smaku i dotyku. Na ich podstawie tworzy swój świat — są to urojenia, poprzez które próbuje wytłumaczyć swoje cierpienie. A cierpienie jest tak wielkie, że chory nie widzi sensu swojego życia, zazwyczaj kwestionuje wiarę w Boga, nie ufa też ludziom.
***
Przyznam się, choć wiele mnie to kosztuje, że próbowałam popełnić samobójstwo. Z perspektywy lat widzę, jak w swoim postępowaniu byłam egoistyczna i nieodpowiedzialna, a nawet okrutna wobec moich wspaniałych Rodziców — jestem przecież jedynaczką. Dzięki Bogu, przeżyłam, myślę, że to wyłącznie dzięki modlitwom mojej Mamy.
Aby wyzdrowieć, wyjść z choroby, musiałam pójść do lekarza i zaufać mu. To jest podstawą leczenia nie tylko w chorobie psychicznej; ale szczególnie w tej chorobie jest zazwyczaj trudne. Jednak trzeba zaufać lekarzowi i opowiedzieć, co się dzieje wewnątrz mnie. Kolejna sprawa to terapia lekami i różne psychoterapie (muzykoterapia, psychorysunek, psychoedukacja itp.). Terapia powinna być przeprowadzana w grupie. Moi rówieśnicy z grupy psychoterapeutycznej byli pierwszymi ludźmi, którzy mnie zaakceptowali taką, jaką byłam, dali mi dużo wsparcia; z niektórymi przyjaźnię się do dziś.
Grupa spotykała się raz w tygodniu i „oswoiła mnie” niczym Mały Książę z opowieści Saint-Exupéry'ego oswoił liska. Co tydzień mogłam „siadać bliżej” innych osób. Nie wyśmiali mnie, ale polubili. Z czasem przekonałam się, że inni mają znacznie trudniejszą sytuację życiową niż ja. Zaczęłam więc wspierać nawzajem koleżanki i kolegów.
Następnym krokiem do zdrowienia był Warsztat Terapii Zajęciowej. Ustawił mi porządek dnia, zapewnił ciekawe zajęcia w pracowni biurowej, nauczyłam się obsługi komputera i biurowości. To była namiastka pracy; dostawaliśmy miesięcznie kieszonkowe za swoją pracę.
Obchodziliśmy wspólnie Święta Bożego Narodzenia (długo wyśpiewywaliśmy kolędy) i Święta Wielkanocne. To nas integrowało; czułam się częścią grupy.
Pisałam wtedy wiersze i prozę poetycką, które cudownie ilustrowała moja serdeczna przyjaciółka Dorota. Po kilku latach powiedziała, że zainteresowała ją we mnie moja wiara w Boga i to, że nie wstydziłam się o niej mówić. Uporządkowałam bowiem swoje życie duchowe.
Bardzo pomógł mi w tym ksiądz, który pozostał moim kierownikiem duchownym do dziś. Jest bowiem świetnym psychoterapeutą. To był wspaniały okres w moim życiu, przyjmowałam Pana Jezusa do serca codziennie. Teraz staram się jak najczęściej uczestniczyć we Mszy świętej. Czuję, że Pan Jezus jest najlepszym Lekarzem i Lekarstwem jednocześnie.
Muszę też wspomnieć, że przez osiem lat po śmierci dziadka mieszkała u nas Babcia. Zmarła w wieku 92 lat. Opiekowałyśmy się nią razem z Mamą. To też dało mi poczucie odpowiedzialności nie tylko za swoje, ale i Babci życie. Nie mogłam jej przecież powiedzieć: „Babciu, mam depresję, więc nie przygotuję Ci śniadania albo nie podam leków”. Musiałam się mobilizować. Wymagało to ode mnie sporo wysiłku, ale i trzymało przy życiu. W ostatnim roku życia Babci było tak, że nieraz musiałam do Niej wstać w nocy nawet trzy razy (czwarty raz nie mogłam, więc wstawała Mama). Babcia mnie szanowała i bardzo lubiła, mimo że wiedziała o mojej chorobie. Ja również Ją kochałam, choć czasem była to „trudna miłość”.
Patrząc z perspektywy lat, widzę, jak prowadził i prowadzi mnie Bóg. Każdy epizod choroby był trudnym doświadczeniem, bardzo bolesnym, ale mnie czegoś uczył; ostatni nauczył mnie pokory.
Staram się pomagać innym osobom niepełnosprawnym, odwiedzam koleżanki i kolegów w szpitalach i w Domach Pomocy Społecznej. Jestem też zaangażowana w edukację społeczną na temat chorób psychicznych i zdrowienia z nich. Opowiadam o tym najczęściej studentom medycyny, psychologii, socjologii, pracy socjalnej, fizjoterapii. Biorę też aktywny udział w Forum Psychiatrii Środowiskowej i innych inicjatywach środowiska. Obecnie więcej czasu poświęcam Rodzicom, którzy jak to ludzie starsi, wymagają opieki. Czuję się za Nich odpowiedzialna.
Na koniec krótki apel: Drodzy Czytelnicy! Nigdy nie traćcie nadziei, bo zawsze jest awaryjne wyjście z sytuacji. Starajcie się ufać Bogu, On dla Was przygotował jeszcze wiele szczęśliwych chwil tu, na Ziemi, a po owocnym życiu w Niebie. Życzę Wam cierpliwości i wytrwałości. Niech Pan Jezus Miłosierny rozpromieni światłością i miłością Wasze serca!
opr. ab/ab