Zbigniew Kaliszuk opowiada o swoim zaangażowaniu w ASK Soli Deo oraz w projekt "Poruszyć Niebo i Ziemię"
Z Akademickim Stowarzyszeniem Katolickim Soli Deo byłem związany od początku moich studiów w 2002 r. Gdyby ktoś wtedy mi powiedział, że zostanę liderem organizacji czy zorganizuję taki projekt, jak Poruszyć Niebo i Ziemię, to bym nie uwierzył. Od zawsze była dla mnie oczywista zasadność i potrzeba katolickich wartości. Miałem świadomość moich silnych stron, ale byłem też nieśmiałą osobą i nie przypuszczałem, że posiadam talent organizacyjny. Zadzwonienie do jakiejś firmy z zapytaniem o możliwość wsparcia finansowego czy załatwianie różnych pozwoleń w administracji uczelnianej budziło we mnie przerażenie. Przez kolejne lata wszystko potoczyło się zadziwiająco... Na dobre kilka lat zostałem liderem stowarzyszenia, które w tym czasie przekształciło się w najprężniejszą organizację studencką w Warszawie (także licząc te świeckie)
Pomysł projektu „Poruszyć Niebo i Ziemię” przyszedł mi do głowy w lutym 2008 r. Znajdowałem się wówczas w obliczu nowej fazy życia - skończyłem studia i prezesowanie w Soli Deo, zaczynałem pracę zawodową. Myślałem, że zorganizuję 2-3 mocne, wartościowe spotkania i w ten sposób w dobrym stylu pożegnam się z moim stowarzyszeniem. I znów nie przyszłoby mi do głowy, jak to się wszystko rozwinie. „Poruszyć Niebo i Ziemię” okazało się największą przygodą mojego życia...
W moim środowisku kościelnym brakowało mi odważnej rozmowy na wiele trudnych tematów, czego efektem było to, że wśród młodych osób często panowało błędne przekonanie odnośnie oficjalnego nauczania Kościoła. Główną ideą projektu było to, by z tymi stereotypami się zmierzyć. Przez dwa lata staraliśmy się pokazywać, że katolik może i powinien być kimś przedsiębiorczym, dążyć do sukcesu, cieszyć się życiem. A czuły seks kochających się małżonków, radosna zabawa, sława, duże pieniądze - to wszystko może być czymś dobrym i zgodnym z wolą Bożą. Wierzę, że przynajmniej w warszawskim środowisku akademickim, wypaczony obraz katolików udało się częściowo odkłamać.
Spotkania regularnie przyciągały tłumy osób. Okazało się, że młodzież nie myśli tylko o przyjemnościach, odrzucając tradycyjne wartości, ale że jest bardzo dużo osób, które szukają czegoś więcej. To bardzo budujące. Wierzących katolików nieraz przedstawia się jako małą grupkę radykałów, przez co te osoby boją się potem przyznawać do swoich wartości. Okazuje się, że niesłusznie, bo osób mających podobną postawę, co my jest bardzo dużo! Projekt udowodnił też, że działania ewangelizacyjne mogą być prowadzone na wielką skalę i z sukcesem, a nie być tylko adresowane do małych grupek przykościelnych. Wystarczy jedynie dobry program i solidna organizacja.
Niezwykłym doświadczeniem były dla mnie spotkania z osobami, które do tej pory znałem tylko z mediów. Wiele z nich okazało się szalenie ciepłymi i sympatycznymi osobami, takimi jak my. Ich postawa, serdeczność często mówiły więcej niż jakiekolwiek słowa. Na długo zapamiętam spotkanie, które współprowadziłem, z osobami, które - jako kibic sportowy - niezmiernie podziwiałem: z Szymonem Kołeckim, Michałem Jelińskim i Jankiem Melą. Panowie dali niesamowite świadectwo tego, jak nie poddawać się mimo największych przeciwności losu - pomimo niepełnosprawności, ciężkich kontuzji i chorób potrafili osiągać rzeczy teoretycznie niemożliwe: zdobywać medale olimpijskie, dotrzeć na biegun. Najwspanialszym spotkaniem było jednak "Drugie Życie" z Krzysztofem Ziemcem i Radosławem Pazurą. Znani aktor i dziennikarz publicznie deklarujący wiarę, mówiący o cudach jakie Bóg działa w ich życiu, zachęcający młodzież, by iść pod prąd i na swoim przykładzie pokazujący, że bycie trendy niczego dobrego nie przynosiło; że wiary i wartości nie można zachowywać tylko dla siebie, a trzeba o nich publicznie świadczyć (co mi szczególnie bliskie); a to wszystko opowiedziane w bardzo ciekawy sposób, z poruszającymi historiami w tle i dowcipnymi anegdotami. Niesamowite!
Bardzo ważne było też dla mnie to, że poruszyliśmy wiele istotnych kwestii światopoglądowych, m.in. tematy aborcji, in vitro, granic kompromisu, na jakie mogą godzić się katolicy, feminizmu. Nauka Kościoła dotycząca tych obszarów jest często mało znana lub błędnie interpretowana, warto więc o tych zagadnieniach głośno mówić i precyzyjnie je tłumaczyć. Byłem dumny gdy w ramach projektu zorganizowaliśmy debatę "Zakneblowani?" - m.in. z udziałem ks. Marka Gancarczyka, redaktora naczelnego "Gościa Niedzielnego" - na temat procesu, jaki wytoczyła mu Alicja Tysiąc. Wierzę, że nasz głos musi być obecny nie tylko w Kościele, ale i w przestrzeni publicznej, by bronić wartości, bez których nie da się budować cywilizacji miłości i życia.
Niesamowitą sprawą było też sprowadzenie ze Stanów Zjednoczonych poruszającego filmu "The Human Experience" i organizacja spotkania z aktorami, którzy przylecieli do nas specjalnie z USA. Gdy pierwszy raz ten pomysł przyszedł mi do głowy, wydawał się on nierealny. Niemniej jednak, spróbowaliśmy go zrealizować. Gdy usłyszałem, że pokaz będzie kosztował kilkadziesiąt tysięcy złotych, to pomyślałem, że pozostanie on moim niezrealizowanym marzeniem... Półtora roku później zorganizowaliśmy dwa pokazy.
Projekt przysporzył mi też wielu znajomych, których ogromnie lubię i cenię oraz dostarczył wspaniałej zabawy. Na długo zapamiętam wiele naszych spotkań organizacyjnych, podczas których w burzach mózgu przychodziły nam pomysły takie, jak m.in. plakat, na którym króliczek wielkanocny mierzyłby się z króliczkiem Playboya. A gdy pomysłów raz zabrakło, to ktoś z poczuciem humoru rzucił propozycję, że jedni z nas w celu uzyskania inspiracji muszą poleżeć krzyżem i się pomodlić, a inni pójść na piwo do pubu i zobaczymy, kto będzie skuteczniejszy.
Przez cały okres trwania projektu działalność społeczną łączyłem z pełnoetatową pracą zawodową. Nieraz przypłacałem to brakiem snu czy odpoczynku, ale końcowa satysfakcja jest tak duża, że wiem, iż było warto.
Chciałbym wszystkich zachęcić do tego, by w swoim życiu dawali świadectwo miłości, prawdzie i innym mądrym wartościom. Moje osobiste doświadczenie pokazuje, że naprawdę nie trzeba posiadać do tego jakichś specjalnych umiejętności, a jedynie mocno wierzyć w to, co się robi. Nie trzeba się bać odrzucenia, bo — wbrew pozorom — nadal większość młodych osób poszukuje tychże wartości. Nie trzeba bać się wielkich planów i marzeń oraz z pozoru szalonych pomysłów, bo one mogą się urzeczywistnić. Nie trzeba mieć wiele wolnego czasu, bo on zawsze się znajdzie. A działalność społeczna może być niesamowitą przygodą, przynoszącą satysfakcję i radosne wspomnienia na całe lata
Pamiętajmy, że dzisiejszy świat niesłychanie potrzebuje naszego świadectwa. Nie możemy być jedynie biernymi kibicami Soli Deo i innych podobnych inicjatyw albo też kontestatorami narzekającymi na to, że świat „schodzi na psy”. Każdy z nas jest powołany do tego, by samemu brać odpowiedzialność za wyznawane wartości, by być "solą ziemi i światłością świata".
opr. mg/mg