O wartości, jaką stanowią rodzina i przyjaciele, znaczeniu wiary i zaufaniu Bogu na co dzień — rozmowa z piosenkarką i autorką tekstów Moniką Kuszyńską
Czym dla Pani jest rodzina, jaką siłę stanowi w przeżywaniu codzienności?—
Moje doświadczenia życiowe pokazały, że rodzina, a także najbliższe osoby są dla mnie czymś niezastąpionym. Rzeczywiście, to jak moja rodzina sprawdziła się chociażby w obliczu trudnego momentu, w jakim się znalazłam, jest godne podziwu. Gdybym była sama w tym wszystkim, byłoby mi znacznie trudniej lub w ogóle okazałoby się niemożliwe wyjście z tego impasu. Często słyszymy z wielu ust, że rodzina jest czymś najważniejszym i wydaje się to tak banalne. Ale tak po prostu jest. Nie ma nic ważniejszego niż wsparcie drugiej osoby. Poza tym dla mnie rodzina to nie tylko więzy krwi. W ciągu całego mojego życia pojawiło się wielu ludzi, których dzisiaj także uważam za rodzinę. Więc ta moja rodzina jest bardzo duża. Są to osoby, które kocham, które noszę głęboko w sercu. I na pewno nie jest to zamknięty krąg.
Pod koniec 2000 r. mogliśmy usłyszeć Panią w zespole Varius Manx. Zostały wydane cztery płyty z Pani udziałem, a utwory grane były na antenach ogólnopolskich rozgłośni. Czuła się Pani osobą sławną?
Na pewno na początku towarzyszyła mi euforia. Był to czas, kiedy wkraczałam w dwudzieste lata swojego życia, czyli moment pewnego skoku rozwojowego, a zarazem beztroski. Zaczęły się spełniać moje marzenia o śpiewaniu i występach na scenie. To, że stałam się wokalistką tak znanego zespołu, bardzo mnie zaskoczyło. Nigdy nie spodziewałam się, że spotka mnie coś takiego. I to w taki przypadkowy sposób. Chociaż dzisiaj wierzę w to, że nie ma przypadków. Nie próbowałam występować w konkursach, castingach. Śpiewałam tam, gdzie miałam okazję i w taki sposób ci panowie mnie usłyszeli. Więc było to trochę jak z bajki... Ten pierwszy moment był takim zachłyśnięciem się sławą. Człowiek wtedy zaczyna być rozpoznawalny, pojawiają się gesty wdzięczności i towarzyszy mu uczucie, że jest może trochę lepszy, niż był. Jednak to wszystko szybko się weryfikuje, a medal sławy ma dwie strony.
Na pewno trudno jest wracać do dnia 28 maja 2006 r. Przeżyła Pani ciężki wypadek, a pomimo tak trudnego doświadczenia, zaraża Pani innych optymizmem i uśmiechem. Skąd te siły?—
To jest dobre pytanie, bo do końca nie wiem, skąd. Sądzę, że każdy człowiek ma w sobie taki potencjał. Mamy to niejako dane i często w sytuacjach, kiedy musimy zmierzyć się z czymś trudnym, te siły się objawiają. Poza tym jest to również kwestia predyspozycji — ktoś jest większym optymistą, a inny pesymistą. W moim przypadku okazało się, że jestem optymistką i dużo łatwiej było mi przebrnąć przez to trudne doświadczenie. Ja świadomie zdecydowałam o tym w pewnym momencie swojego życia, kiedy było już bardzo źle i czułam, że nie chcę tak funkcjonować. Nie chciałam być przygnębiona, bo wiedziałam, że to do niczego nie prowadzi, a tylko ciągnie mnie w dół. Byłam przekonana, że muszę zmienić swoje życie i mimo wszystko poszukać w tej trudnej sytuacji czegoś pozytywnego. Wbrew wszystkiemu zacząć się uśmiechać i pokazać samej sobie, że potrafię to przetrwać. I dzisiaj czuję, że mam w sobie coraz więcej optymizmu. Dzięki temu — tak jak wspominałam wcześniej — spotkałam na swojej drodze wiele niesamowitych osób, które oprócz tego, że czerpią ode mnie tę energię, dają wiele dobra także mnie samej. Więc ciągle tym optymizmem się wymieniamy. To dobro się mnoży. Czuję również, że dostałam drugą szansę, a nawet poniekąd drugie życie, więc chcę się tym cieszyć.
Co uważa Pani za największą wartość w życiu?—
Trudno wymienić jedną wartość, ale myślę o byciu z drugim człowiekiem. Nie wiem, jak to określić, bo miłość jest trochę nadużywanym słowem, takim spowszedniałym. Prawdziwa definicja miłości jest znacznie głębsza i nie każdy dochodzi do tego, co tak naprawdę ona oznacza. Mam w sercu wiele osób, więc nie jest to tylko miłość partnerska. Jest to miłość do człowieka. Poza tym, same relacje z osobami okazały się w moim życiu i na pewnym etapie czymś najważniejszym. I dzisiaj staram się to pielęgnować. Mimo że jest już znacznie lepiej, to nic mnie tak nie cieszy jak spotkania z ludźmi. Jak to, że mogę być komuś potrzebna. To nas najbardziej motywuje do działania, sprawia nam największą satysfakcję, kiedy wiemy, że ktoś cieszy się z tego, co robimy. To wszystko istnieje dlatego, że są inni ludzie, którzy są odbiorcami naszego działania. Więc te relacje, umiejętność ich tworzenia, miłość, szacunek do drugiego człowieka są dla mnie czymś najważniejszym. Nawet gdybym nie miała nic, a będą wokół mnie ludzie, wiem, że sobie poradzę.
Czym dla Pani jest wiara? Kim jest Pan Bóg?—
To też nie jest proste do wytłumaczenia. Wiara na pewno była czymś, co mnie bardzo podtrzymywało i dawało w mojej walce poczucie siły. Ta rozmowa z Bogiem, kiedy człowiek znajduje się w trudnej sytuacji i myśli, jaki to ma sens, jest ogromną potrzebą. Owszem, pojawiły się pytania: czy to, co mnie spotkało jest przypadkiem, czy jest to rzeczywiście zamysł Boży? Jednak one mogły być skierowane tylko w tę stronę — właśnie do Boga. Bo nikt inny nie znał odpowiedzi. Dużo rozmyślałam wtedy na ten temat. Oczywiście nie jest tak, że dostajemy gotowe rozwiązania i wyjaśnienia, ale taka rozmowa wlewa w serce pewnego rodzaju spokój, którego nie potrafiłam wówczas znaleźć nigdzie indziej. Na pewno wcześniej nie miałam podobnej relacji z Panem Bogiem. Zresztą cały czas tę relację buduję, wciąż szukam i to nie jest łatwe. To nie jest coś, co się ma raz na zawsze. To trzeba wciąż pielęgnować, tak jak w związku między ludźmi. Trzeba budować, a przy tym pojawiają się również kryzysy, wątpliwości. Oczywiście, byłam wychowana w domu o tradycji katolickiej, ale to było mechaniczne. A potem zaczęłam szukać pewnej relacji, która — co mnie zadziwiło — przyszła do mnie dość szybko. Poczułam spokój i uwierzyłam, że to ma sens. Poczułam zaufanie, że ta cała sytuacja doprowadzi mnie do czegoś, co jest dobre. Gdybym obraziła się na Boga i stwierdziła, że On nie istnieje, byłoby mi bardzo trudno. Ten spokój, który wiąże się z zaufaniem, spowodował, że bardzo szybko zaczęłam wracać do zdrowia psychicznego. To wszystko miało swoje źródło w wierze.
Nie ma Pani żalu do Boga, że w jednej sekundzie tak bardzo zmieniło się życie?—
Muszę przyznać, że właśnie nie. Może miewałam kryzysowe momenty, gdy męczyłam się ze swoim ciałem. Nie umiałam go okiełznać i było dla mnie kompletnie obce. Potrafiłam się popłakać i wkurzyć. I wtedy pojawiały się słowa: dlaczego mi to zrobiłeś? Jednak to trwało chwilę. Bo silniejsze było to przekonanie i zaufanie, że to czemuś służy.
Warto posłuchać utworu Nowa rodzę się... Można go nazwać osobistym wyznaniem wiary?—
Tak. Akurat w czasie, w którym powstawał ten utwór, byłam na fali takiego uniesienia. Przebywałam sporo czasu w towarzystwie osób wierzących, żyjących tą wiarą i to mnie fascynowało. Mam sporo takich przyjaciół, których poznałam już po wypadku, więc to świadectwo ich życia było właśnie fascynujące. Doświadczyłam, że nie są to puste wyznania. Ci ludzie mnie do siebie przygarnęli. Uczyłam się słów, które śpiewam: „Znalazłam Cię w natchnionych oczach dzieci Twych”. To są te osoby, w których oczach widziałam właśnie niesamowitą wiarę. Ja lgnęłam do nich. Ta piosenka miała być nie dla mnie. Jednak jej słowa w bardzo prosty sposób same wypłynęły ze mnie. Dlatego Beatka Bednarz zaproponowała mi duet, bo stwierdziła, że jest to bardzo osobiste wyznanie.
„Ich głos do światła mnie wiódł,/Gdy ból przeciął serce na pół,/Ich wzrok ochrania mój sen,/Na znak, że jestem potrzebna” - to słowa z piosenki Moje anioły na ziemi. To są Pani przyjaciele?—
Dla mnie są to ludzie, których spotykam. Anioły mają ludzkie oblicze, tak ja to pojmuję. Może jest to błędne rozumienie. Jednak w trudnych chwilach nagle pojawiały się przy mnie właściwe osoby. Pojawiały się w momentach, w których tak bardzo tego potrzebowałam. Dosłownie były jak anioły. Nadal się to dzieje i wierzę, że każdy z nas ma w sobie ten anielski pierwiastek. Kiedy człowiek jest czujny i poddaje się takiemu prowadzeniu, może również ten pierwiastek wykorzystać w swoim życiu, być aniołem dla kogoś innego.
W 2011 r. poślubiła Pani Jakuba Raczyńskiego. Czym jest małżeństwo i jaka jest, Pani zdaniem, recepta, aby było trwałe?—
Jesteśmy małżeństwem z krótkim stażem i na pewno daleka jestem od dawania jakichkolwiek recept. Dla nas było to czymś naturalnym. Po prostu pokochaliśmy się i zapragnęliśmy być rodziną. Miłość ma dla mnie głębsze znaczenie. Nie jest to tylko romantyzm, ale świadomość tego, że ten człowiek jest ze mną na dobre i na złe. To świadomość, że można na siebie liczyć, co daje poczucie wewnętrznego spokoju. Choć różnie bywa i nie ma złotego środka... Jesteśmy tylko ludźmi.
Spotykamy się w Bydgoszczy, z okazji 19. urodzin Fundacji „Wiatrak” oraz 15. rocznicy Warsztatu Terapii Zajęciowej. Znam kilka takich miejsce, gdzie niepełnosprawni czują się naprawdę kochani. Kim są dla Pani i co powinniśmy dla tych osób zrobić?—
Słowo niepełnosprawni jest pewnym uogólnieniem, co bywa krzywdzące. Często jest tak, że te osoby robią znacznie więcej dobrego niż całkowicie zdrowi. Poza tym niepełnosprawności jest tak dużo jak ludzi. Trudno wszystkich wrzucić do jednej szuflady. Każda z tych osób ma także inne potrzeby. Krótko mówiąc, jesteśmy tylko trochę inni od osób sprawnych. Ta inność jest mniej lub bardziej widoczna. Czasami jest to powód do dużych kompleksów, a w innym wypadku impuls do niezwykłej siły. Dlatego, że w inności możemy również odnaleźć dużą inspirację. Sama doświadczam tego, kiedy jestem właśnie taką inspiracją dla ludzi. Bo mówię w sposób otwarty o tym, co przeżyłam, pokazując zarazem, że wszelkie słabości można pokonać, a przy tym ciekawie żyć. To przemawia, bo ludzie wiedzą, że jest to prawdziwe. Z kolei kiedy ja widzę w wielu tych osobach potencjał, przekonuję się, że mogę i chcę więcej. Co można zrobić dla tych osób? Na pewno warto wypracować w sobie umiejętność nieoceniania takiego człowieka, tylko bycia otwartym. Przekonanie, że jeżeli ktoś jest inny, nie oznacza wcale, że jest gorszy. Chciejmy zajrzeć trochę głębiej i nie bójmy się siebie nawzajem. Budujmy ze sobą otwartą relację. Zależy mi na tym, aby integrować ze sobą wszystkich, nie tylko świat ludzi sprawnych i niepełnosprawnych. Byśmy byli na siebie bardziej otwarci i pozytywnie do siebie nastawieni.
Uczestniczy Pani w kampanii „Niepełnosprawni. Aktywni w pracy, aktywni w życiu”. Co ona ma nam pokazać?—
Po pierwsze, ważne jest to, aby pokazać ludziom niepełnosprawnym, którzy mają wątpliwości, że są tak samo wartościowi jak inni. Przekonać ich, że mogą sprawdzić się na rynku pracy. Bo często ułomność jest paraliżująca w sensie mentalnym. Takiej osobie towarzyszą kompleksy i brak wiary w siebie. Towarzyszy przekonanie, że jestem na wózku i do niczego się nie nadaję. Ja tych ludzi chcę zmobilizować, pokazać, że to jest nieprawdą. Można być kreatywnym, pracować w inny sposób. Więc jest to komunikat dla nich, ale i dla świata pracodawców. Sygnał, że możemy się sprawdzać na wielu stanowiskach pracy, tylko trzeba dać nam szansę. Nie wolno nas przekreślać. Każdego człowieka należy potraktować w sposób indywidualny.
Przed nami święta Bożego Narodzenia. Jaki to czas dla Pani? Oczywiście nie myślę o całej tej reklamowej otoczce...
No tak, ta otoczka to jakiś koszmar. Te święta bez wątpienia kojarzą się właśnie z rodziną. Sama dążę do tego, aby były czasem błogosławionym właśnie dla rodziny. Staramy się spotykać w dużym gronie. Kiedy byłam dzieckiem, moja rodzina była liczna. I jak to dziecko, niechętnie siedziałam przy stole ze wszystkimi, chciałam się wyrwać. Teraz, kiedy jestem starsza, coraz bardziej doceniam ten czas. Moja babcia powtarzała, że wspaniałe jest to, kiedy w kolejnym roku możemy się wszyscy widzieć. I daj nam Boże, aby tak było. Bo ludzie zaczynają jednak odchodzić. Więc jest to czas, kiedy możemy te uczucia niejako zwerbalizować i pomyśleć z wdzięcznością o tym, że mamy siebie nawzajem. Poprosić o łaski, a przede wszystkim podziękować za to, co mamy. Tak jak z proszeniem dajemy jeszcze radę, tak o dziękowaniu za to, co jest nam dane, trochę zapominamy. Więc wszystkim Czytelnikom życzę czasu refleksji nad tym, jak wielką wartością jest to, że jesteśmy razem.
A plany na przyszły rok, także te artystyczne?—
Oczywiście, mam pewne plany wydawnicze. Jednak lubię opowiadać o czymś, co jest już skończone i tego się trzymam.
opr. mg/mg