Recenzja filmu "Karol. Człowiek, który został papieżem"

Refleksje o. Marka Mularczyka po obejrzeniu filmu o Karolu Wojtyle

Nareszcie wczoraj obejrzałem film „Karol. Człowiek, który został papieżem”. Jestem naprawdę pod wrażeniem. Teraz rozumiem dlaczego rodzimi filmowcy nie wygrywają międzynarodowych festiwali, ani też nie zdobywają nagród na prestiżowych pokazach filmowych. Podziwiałem odwagę scenarzysty jak i reżysera w ukazaniu całej prawdy biografii życia Karola Wojtyły. Wydaje mi się, że rodzimi filmowcy, albo ominęliby kilka epizodów z jego życia, albo przedstawili w zupełnie innym świetle. Mam tu na myśli przede wszystkim ukazanie uczucia Karola Wojtyły do Hani, zanim w pełni poczuł on i rozpoznał powołanie do kapłaństwa jak również i jego rozmów prowadzonych z kardynałem Wyszyńskim, czy to w urzędach prymasowskich, czy też podczas konklawe i powstałoby wtedy śmiem twierdzić niestety dzieło bez wyrazu, film coś w rodzaju i na podobieństwo kolejnej laurki, obraz cukierkowaty, że aż mdli.

Pisząc recenzję, czy też kilka słów oceny tej produkcji chciałbym zwrócić uwagę na dwa moim zdaniem kluczowe i przełomowe momenty w tym filmie. Ujmuje przede wszystkim bardzo wyraziście i klarownie ukazane działanie w rzeczywistym świecie tzw. Bożej pedagogii jak i Bożej Opatrzności. Widoczna ona jest w bardzo sprawnie zrobionej scenie łapanki na ulicy, w konsekwencji której w świadomości Karola Wojtyły obudzi się powołanie do służby Bożej i do kapłaństwa. Zresztą sam Karol Wojtyła w swoich wspomnieniach pisze, że często w czasie okupacji omijały go wszelakie niebezpieczne sytuacje i ze wszystkich zagrożeń wychodził bez szwanku i przyznaje, że dawało to jemu wiele do myślenia. I druga scena, która zwróciła moją uwagę to scena rozstrzelania przyjaciela Karola Wojtyły, księdza Tomasza i w konsekwencji ta następna, kiedy to sam Karol Wojtyła idąc do pracy w kamieniołomach dowiaduje się o tym fakcie z umieszczonej na murze klepsydry. Ktoś, a jest to kapłan katolicki oddaje życie w obronie, czy też na świadectwo prawdziwości Bożej prawdy i do kogoś innego w tym czasie dochodzi głos Boży powołujący go do kontynuowania Bożego dzieła i dawania o nim świadectwa. Bardzo wymownie i w tej scenie jest ukazane działanie Bożej pedagogii i Bożej Opatrzności. Bogu się nie śpieszy, Bóg zna i ma swój czas na zniszczenie zła i do zapanowanie nad nim, Bóg ma swój czas zbawiania świata i Bóg w swoim działaniu jest i prawy i konsekwentny. Czynić to będzie poprzez wybranych i powołanych do tego dzieła ludzi. Bardzo sprawnie i trafnie ukazany jest taki sposób działania Boga w obrazie odchodzącego w dal Karola Wojtyły, przyszłego zastępcy Chrystusa na ziemi i następcy św. Piotra apostoła.

Podsumowując. Film ten jest już w samej swojej naturze przejmujący i odbieram go jako bardzo prawdziwy obraz i wierne odzwierciedlenie swojej epoki, jest ponad to autentyczny i naturalny w swojej formie i wyrazie. Znakomita obsada aktorska, genialnie zagrane role przez wszystkich bez wyjątku aktorów, być może tylko z wyjątkiem aktorki odtwarzającej rolę Hani, która to postać wydaje się być nieco skrępowana i stremowana obecnością przed kamerą. Zresztą zdaje się, że kreująca tę postać osoba jest jeszcze w trakcie studiów aktorskich.

A oglądając ten film myślałem jeszcze i o tym, w czym tkwi moje podobieństwo do Karola Wojtyły, wszak i ja przed rozpoczęciem nauki w Seminarium Duchownym i zanim jeszcze Karol Wojtyła wybrany został na następcę św. Piotra pracowałem w kamieniołomach. Otóż po obejrzeniu tego filmu dochodzę do wniosku, ze nasze podobieństwo jest bardzo prozaiczne i zawiera się w tym, że i ja pracując w kamieniołomach podobnie jak on czytałem książki z tym, że Karol Wojtyła czytał je w przerwach na posiłek, a ja przeważnie w czasie pracy.

Chciałbym zwrócić uwagę jeszcze i na inny epizod z tego filmu. Otóż przez okres dwóch pierwszych tygodni września pamiętnego roku wybuchu drugiej wojny światowej, prawda historyczna mówi, że w przeciwieństwie do kilku scen w tym filmie, w których tłumy uciekających przed wrogą i najezdną niemiecką armią przedstawiane są jako idące w błocie i strugach deszczu długie kolumny wygnanych pielgrzymów, w rzeczywistości w tym okresie czasu ani jedna kropla deszczu nie spadła na polską ziemię. Przez cały ten czas świeciło słońce, odsłaniając niebiańską przestrzeń i poddając naszą ziemię mocy złowrogich niszczycielskich bomb i zdawało się jakoby niebo w tym czasie wydawało Hiobowy wyrok na naszą ojczyznę, ojczyznę przyszłego papieża Jana Pawła II i na niego samego. Bóg zdawał się w tych dniach mówić do szatana i wydawać na niego wyrok na podobieństwo słów jak napisane jest w księdze Hioba, oto wydaję ci ten naród i jego samego, życie tylko jemu zachowaj. I tak ich i tego narodu nie pokonasz, zdawał się mówić i wyrokować Bóg.

A swoją drogą, bo zawsze lubię w recenzji komuś przywalić, zastanawia mnie, gdyby było to dzieło produkcji naszego rodzimego gwiazdora Krzysztofa Zanussiego, która z postaci w tym filmie, jak to ma on zwykle w zwyczaju przedstawić jedną z nich, osaczona, pogrążona i opuszczona i nie widząca możliwości wyjścia z trudnej sytuacji, czy też operując pojęciami samego reżysera, będąca w sytuacji bez wyjścia, bo takimi epizodami, że przypomnę i podkreślę raz jeszcze nasz rodzimy gwiazdor filmowy lubi nas w swoich dziełach obdarowywać, pod koniec filmu ta postać filmowa popełniłaby samobójstwo. Śmiem twierdzić, że tym razem prawdopodobnie padłoby na odtwarzającego postać pracownika urzędu bezpieczeństwa Juliana Kordka, zresztą podkreślam raz jeszcze rolę genialnie zagraną przez Hristo Shopova, tego samego aktora, który przedtem w „Pasji” zagrał Poncjusza Piłata.

No, no, świat ma zdolnych ludzi filmu, a mi ten świat zawsze bardzo się podobał i coś mnie do niego i to już od najmłodszych lat pociągało...

Czy byłbym dobrym recenzentem filmowym?

O. Marek Mularczyk OMI

www.mularczyk.omi.org.pl

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama