Recenzja filmu "Sophie Scholl - ostatnie dni"
Polska historia z okresu II wojny światowej obfituje w czyny bohaterskie bardziej spektakularne niż sprawa Sophie Scholl. Czyny te były także udziałem młodych ludzi kochających życie, którzy stawali przed wyborem i ostatecznie pozostawali wierni ideałom, za które płacili życiem. Dlatego uważam, że film „Sophie Scholl - ostatnie dni" to obraz ważny dla Niemców, choć oczywiście nie sposób odmówić mu uniwersalizmu i aktualności. Przede wszystkim jednak nie usprawiedliwia narodu niemieckiego, ale go oskarża.
Mimo że w latach 80. nakręcono w Niemczech dwa filmy dotyczące organizacji studenckiej „Biała Róża", to niewiele o niej wiemy. Nie wyszły one poza krąg niemieckiego odbiorcy. Tym razem o Sophie Scholl i jej kolegach może dowiedzieć się cały świat, bo obraz został zgłoszony do Oskara. (W Berlinie otrzymał dwa Srebrne Niedźwiedzie: dla aktorki i reżysera oraz Nagrodę Jury Ekumenicznego). Jednak najważniejsze jest to, że oglądają go Niemcy. Ma już ponadmilionową publiczność. Pierwsze, co nasuwa się na myśl: oto kolejny obraz pragnący przekazać reszcie świata, że wojna to rzecz straszna, ale proszę, jaka młodzież niemiecka w gruncie rzeczy była bohaterska i dobra. A jednak według mnie nie taką wymowę ma produkcja trzydziestosiedmioletniego Marca Rothemunda. Sophie Scholl oskarża naród niemiecki.
Akcja filmu rozgrywa się w kameralnych wnętrzach, niewiele jest tu ujęć w plenerze. Poznajemy ostatnie sześć dni życia niemieckiej dziewczyny, która wraz ze swoim bratem roznosi ulotki antywojenne na uczelni w Monachium. Przedtem - razem z przyjaciółmi - powielili ich tysiące i rozesłali po całych Niemczech. Są poszukiwani przez gestapo, które wyobraża sobie, że to bardzo duża organizacja. Podczas tej akcji zostają aresztowani. Sporą część filmu wypełniają sceny przesłuchania, w czasie których śledzimy proces dojrzewania do niezwykłej odwagi młodej studentki. Jednak zanim do tego dojdzie, Sophie wykazuje rewelacyjną zdolność do kłamstwa i kombinowania. Początkowo bowiem nie przyznaje się do niczego i zmyśla tak wiarygodnie, że gestapo zaczyna wierzyć w jej niewinność i jest o krok od zwolnienia z aresztu. Potrafiła zmylić Roberta Mohra, oficera z 26-letnim doświadczeniem - to wymagało nie lada sprytu. Sophie jednak zmienia się, gdy jej brat Hans na skutek dowodów przyznaje się do winy. „Tak, zrobiłam to i jestem z tego dumna" - wymyka się Sophie i teraz rozpoczyna się dla niej trudny czas przede wszystkim lęku: o siebie i swoich przyjaciół, których postanawia chronić za wszelką cenę. Najciekawsze nie są jednak sceny nieustannych przesłuchań, przeradzające się w dyskusje, chwile, kiedy oficer pokazuje ludzką twarz, a nawet podziw dla jej niezłomnej wiary w ideały i odwagę. Najbardziej wstrząsające są bowiem sceny, gdy Sophie jest sama ze swoim strachem, a nie odwagą. Wtedy jest przy niej Bóg - i to są minuty najbardziej intymne, najbardziej ludzkie i prawdziwe.
W 1990 roku zostały odtajnione akta gestapo z NRD-owskich archiwów. Dzięki temu powstał film tak wierny rzeczywistości, że wręcz dokumentalny. „Z mieszaniną odrazy, podniecenia i szacunku braliśmy do rąk akta gestapo dotyczące «Białej Róży»" - mówią twórcy obrazu. Spotkali się z wieloma świadkami tamtych wydarzeń, m.in. z katem, który ścinał głowy rodzeństwu Scholl, pomocnikiem obrońcy na procesie, a także z siostrą jednego z członków „Białej Róży", która przez cztery miesiące była przesłuchiwana przez Mohra - doskonale zapamiętała jego gabinet i jego samego. Tak więc można być pewnym, że postać Sophie jest prawdziwa i wiarygodna, w czym zasługa oczywiście Julii Jentsch.
Słowa, które wypowiada podczas procesu, zapadają głęboko w pamięć. Najpierw mówi o tym, że „wielu myśli tak jak my, ale nie mają odwagi mówić". A potem wprost, że „jeżeli nie przerwiemy tej wojny, naszego narodu nie opuści wstyd wobec całego świata za to, co robi". Dzisiaj, gdy „poprawne" jest zdejmowanie winy z narodu niemieckiego, wobec którego w odniesieniu do czasów wojny używa się na ogół określeń: faszyści i naziści, gdy postuluje się „zapominanie", bo przecież nie można odpowiadać za czyny l przodków, gdy przerzuca się ciężar z „atakujących" na „wypędzanych", słowa Sophie Scholl brzmią bardzo i głośno. Wstyd nie jest niczym złym. ; Pamięć o winie i wstyd są wartościami, a nie hańbą. Gdyby nie te kwestie wypowiedziane przez Sophie, byłby to tylko kolejny film o odwadze bycia wiernym swoim ideałom nawet za cenę życia, co oczywiście i tak warto wciąż pokazywać w dzisiejszym zrelatywizowanym świecie.
opr. mg/mg