Salezjański wolontariat misyjny to zaangażowanie świeckich w pracę na misjach - oto, co piszą w swych blogach świeccy misjonarze: "Bóg to król ciszy i prezes pokory", "Pan Bóg przeprowadził się do slumsów", "Tata wie lepiej"
Misje salezjańskie 1-2/2014
Słońce nad San Felix chowa się za kolorowe domki . Niebo przybiera kolor Fanty. Dzieci wybiegają z oratorium. W pędzie wykonuję krzyżyk na ich czołach. Trzy wdechy odpoczynku i biegnę na Eucharystię. Wszędzie ciemno. Dzień opuścił Wenezuelę.
Czy Wenezuelczycy idą już spać? Nie! Tutaj dzień trwa wiecznie! Po sąsiedzku muzyka tańczy w rytmie salsy, a samochody jak mrówki przebiegają po ulicach. Szczur zakrystianin biega po kościelnym suficie i utrudnia odmawianie różańca. A jaszczurka z ciekawością zagląda do tabernakulum.
Gdzie jest Bóg? To król ciszy i prezes pokory. Był z nami cały dzień. W oratorium pilnie notował słówka z angielskiego, liczył przykłady z matematyki, strzelał gole grając w nogę. Gdy gęstnieje wenezuelska noc, klękam do modlitwy. Krótka rozmowa z Bogiem: „Dobranoc! Idę spać, ale proszę, nie zaśnij Boże”.
Powieki opadają ciężko na oczy. Poprawiam kołdrę i strzepuję poduszkę. Polska powoli budzi się ze snu. Wenezuela zasypia. Bóg nie odpoczywa! Bóg pracuje na dwa etaty.
Małgorzata Wiśniewska
Wenezuela, San Felix
13 listopada 2013
Pan Bóg przeprowadził się do slumsów. Z całym dobytkiem, na szczękającej przyczepce, ruszył na pustynię. Minął ostatnie drzewo po prawej. Z rozpędu pokonał śmieciowy kanion z dwoma zesztywniałymi kotami po lewej. Zgrabnym slalomem wyminął wyprażone słońcem sterty nie wiadomo czego. W dwa dni sklecił domek z blachy i sprytnie zaplecionej suszonej trawy. Ściany wytapetował kolorowymi gazetami. Zapach takiego luksusu dobrze się komponuje z osiołkiem czekającym przed wejściem.
Pan Bóg mieszka w slumsach. Uwielbia orzeźwiająco chłodne poranki tchnące nadzieją. Rozczulają go zachody słońca. Ogląda je z piaskowo-śmieciowych gór, obwieszony dziećmi krzyczącymi mu do ucha. Wtedy nawet wszy mu niestraszne. Nerwowo przygryza palce, gdy widzi sąsiadów, wracających do domu po zmroku. Czasami zasypia, trochę niespokojny przy kołysance z wystrzałów pistoletu.
Pan Bóg każdego dnia spaceruje po slumsach. Uczy dzielić się swoimi pięcioma ciastkami z tygodniowego przydziału. Rozdaje żółte ulotki zapraszające na niedzielną Eucharystię. Zaczepia dzieci, aby wśród śmiechu i łaskotania przemycić zaproszenie do oratorium. Otoczony grupką wychudłych psów, odwiedza i błogosławi domy. Umierającą młodą kobietę czule głaska, wysłuchuje i spogląda kątem oka na trójkę jej dzieci. Przymierającego głodem ojca rodziny karmi nadzieją.
Pan Bóg kocha slumsy. A ta miłość jest zaraźliwa.
Małgorzata Bożek
Peru, Piura
1 października 2013
Nie potrafię śpiewać. Nie mam wykształcenia medycznego. Nie znam dobrze języka. Nie mam żadnych specjalnych talentów. Nie jestem nauczycielką angielskiego. Nie jestem pedagogiem. Co mogę dać dzieciom w Afryce? Czego ja mam ich uczyć? Jak mogę pomóc na misji?
Takie myśli dręczyły mnie rok przed wyjazdem. To prawda. Nie mam nic. Ale zaraz, zaraz... mam Kogoś! Mam Tatę, który daje mi tyle miłości, że się ze mnie wylewa. Tata pomógł mi też odkryć moje umiejętności. Zakopane dwa metry pod moim „nie potrafię” leżały długie lata. Przypomniał mi moje doświadczenia, które zbierałam przez całe życie. Odkopaliśmy je razem z Tatą, gdy przyszła misja. Teraz przydają się na każdą okazję.
Na koncercie kolęd gram na gitarze. Maluję kościół na kolorowo, aby u Taty w domu było przyjemniej. Pracuję w klinice. Zazwyczaj wydaję tylko witaminki, ale kiedy Jane wsadziła młodszego braciszka do płonącego śmietnika to zagryzłam zęby i opatruję jego spalone stópki. W oratorium biorę piłkę i gram w koszykówkę: dwutakt i kosz. Bywam też mamą. Na przykład gdy przychodzi płacząca Florence ze skaleczoną stopą. Opatruję ją, przytulam i płacz zamienia się w uśmiech. Czasami jestem księgową. Chwila moment i rachunki sprzed piętnastu lat leżą ułożone datami. Daję lekcje tańca. Kilka tygodni praktyk i dziewczynki pokazują nowe kroki na scenie.
Nie myślałam, że te moje niedoskonałe zdolności przydadzą się kiedykolwiek. W Polsce używam ich tylko dla siebie. Cieszyć się nimi może jedynie ktoś bez słuchu, z zaniżoną estetyką i małymi wymaganiami. Tata jednak dokładnie to zaplanował. Wysłał mnie z całym pakietem moich doświadczeń. Wysłał mnie do miejsca, które akurat tych doświadczeń potrzebuje. Jestem tutaj i uczę się. Zbieram nowe, często dziwne spotkania, rozmowy, sytuacje. Układam je na półkę z podpisem: „Do wykorzystania w przyszłości”.
Patrycja Szczeradłowska
Zambia,
Lusaka
16 grudnia 2013
Tekst pochodzi z czasopisma Misje Salezjańskie
opr. mg/mg