Pielgrzymki piesze - także dla dzieci
Nie trzeba bać się zabierania dzieci na piesze pielgrzymki. One bywają wytrzymalsze od dorosłych. Foto: Marek Piekara
Dzieci na pielgrzymkach biegają, tańczą, względnie chodzą, ale... na rzęsach. I podobno pielgrzymkowy trud znoszą lepiej niż dorośli. Ale pielgrzymowanie kilkulatków wzbudza kontrowersje. Słusznie?
Na kilku „dzieciowych” forach internetowych wrze: zabierać dziecko na pielgrzymkę? Mamy „pro” argumentują, że wokół są ludzie do pomocy, lekarze, a w najgorszym wypadku można wrócić. Mamy „przeciw” piszą o skrajnym zmęczeniu, upale, deszczu i kiepskim jedzeniu, salmonelli po pierwszym dniu.
Również w realu zagadnęła mnie koleżanka: iść na pielgrzymkę z czwórką małych dzieci? Odradziłam, mimo że sama wiele lat chodziłam do Częstochowy. Bo pielgrzymowanie z dzieckiem jest podwójnie (u koleżanki — poczwórnie) trudne. Jednocześnie jest wspaniałe. Pielgrzymować więc z dzieckiem, czy nie?
Renata Legucka 26 lat temu wzięła na pielgrzymkę synka Rafała. Mały miał wtedy rok. Szli z Praską Pielgrzymką Rodzin. Jeden rok szli, drugi, trzeci. Aż Rafał zszedł z wózka i pielgrzymował na własnych nogach.
— Czułem się uprzywilejowany i świetnie to wykorzystywałem. Byłem taką grupową maskotką: chodziłem od grupy do grupy, wszyscy mnie znali — śmieje się, dziś już ks. Rafał, wikary w parafii Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Duczkach pod Wołominem.
Rafał z mamą chodzili jeszcze wiele lat. Czasem dołączał do nich starszy brat Rafała, Zbigniew. A gdy Zbigniew się ożenił — również i jego żona. A potem także ich dzieci. Najtwardszym małym pielgrzymem wśród Leguckich jest syn Zbigniewa — Jaś. Ma dziesięć lat, pielgrzymował już kilka razy. I w maju pytał już babcię Renatę: „Idziesz babciu w tym roku, to ja idę z tobą”.
— Mam już swoje lata i troszkę się boję. Ale chociażby ze względu na Jasia, postaram się — mówi pani Renata. Jest ekspertką w pielgrzymowaniu z dziećmi. Ale „jedynie słusznych” pielgrzymkowych rad nie daje: — To trzeba po prostu lubić i chcieć, wtedy będzie dobrze — mówi. — Nasza pielgrzymka jest świetnie zorganizowana: jest smaczny obiad, nocujemy po domach, jest się gdzie umyć i wysuszyć. A dzieci — mogę śmiało powiedzieć — są wytrzymalsze od dorosłych. Jak byliśmy już bardzo zmęczeni na postojach, to Jasiek przynosił nam zupę! — dodaje. Pani Renata twierdzi, że Jasiek nawet pielgrzymkowego kryzysu nie miał (dla niewtajemniczonych: pojawia się po kilku dniach marszu i objawia słowami: „dalej nie idę”. W większości przypadków kończy się w Częstochowie). — Raz Jaśkowi noga spuchła. Mówię mu: „tata zabierze cię do domu”, a on w płacz, że nie chce. Wymoczyłam mu tę nogę w wodzie z solą. I następnego dnia pobiegł dalej.
„Pobiegł” to właściwe określenie, bo pielgrzymkowe dzieci najczęściej biegiem docierają na postój. — Ile się naskaczą, nahasają, nadrobią kilometrów — opowiada ks. prałat Zenon Majcher, współorganizator Praskiej Pielgrzymki Rodzin. — I nie narzekają tak jak dorośli.
— Musimy stopować dzieci i nie pozwalamy na eksploatowanie sił — dopowiada ks. Rafał Legucki, który przez ostatnich kilka lat pielgrzymował już jako opiekun grupy Białej w Praskiej Pielgrzymce Rodzin. To chyba jedyna pielgrzymkowa grupa w Polsce, w której idą same dzieci.
— Po pierwszym dniu marszu proponujemy dzieciom przejście do ich grupy — mówi ks. Majcher. — Dzieci idą pod opieką księży i kleryków z tzw. podejściem, mają własny program katechetyczny, dużo śpiewają.
— To dobry pomysł: gdy szedłem jako dziecko, jeszcze nie było grupy Białej i dzieci szły razem z rodzicami. Teraz rodzice mają własne modlitwy, rozważania i konferencje, dzieci własne. Dostosowane do wieku i potrzeb — mówi ks. Rafał.
Grupa Biała jest niewielka: to około 40 dzieci w wieku 6—14 lat. Zdarzają się i przedszkolaki. Gdy grupę obserwują przechodnie, nie mogą wyjść z podziwu: jak takie maluchy dają radę? Co zrobić, żeby dziecięca gromada, w miarę równo i spokojnie, przeszła kilkaset kilometrów?
— My, opiekunowie, musimy iść tyłem, żeby mieć z dzieciakami kontakt wzrokowy. Dużo się bawimy, na przykład w grę w rodzaju poloneza: robimy szpaler z rąk i ostatnie dziecko przebiega pod nim do przodu.
Gdy Boguś Kowalski szedł na swoją drugą pielgrzymkę, miał osiem lat. Szli z ojcem, szli, aż się mały zgubił. Gdy się odnalazł, ojciec — na osuszenie łez — dał mu 10 zł.
— No i wykombinowałem, że jeśli znów się pogubię i dozbieram kilkadziesiąt złotych, to piłkę sobie kupię — wspomina ze śmiechem dorosły już ks. Bogusław, proboszcz parafii pw. św. Wincentego à Paulo w Otwocku. — Po trzecim, „kontrolowanym” zgubieniu, ojciec gubić mi się zakazał. Tyle sympatyczna anegdota. Ale żeby nie dopuścić do naprawdę trudnych i niebezpiecznych sytuacji, pielgrzymkowe służby porządkowe mają uszy i oczy szeroko otwarte. W grupach na bezpieczeństwo dzieci zwraca się szczególną uwagę: pilnują ich rodzice i inni pielgrzymi.
— Nasza grupa jest specyficzna, bo dzieci idą samodzielnie, a z rodzicami spotykają się na postojach i podczas noclegu. Dbamy więc o nie wyjątkowo: musimy iść równo, zabezpieczamy lewą stronę kolumny, żeby żadnemu dziecku nie przyszło do głowy przejść na drugą stronę — mówi ks. Rafał Legucki.
— Zawsze się nas pytali, jak to robimy, że idziemy z trójką dzieci i idziemy pierwsi. A dzieci nie wariują i nie stwarzają problemów — wspomina Jacek Niechoda, który z żoną Urszulą oraz dziećmi — Luizą, Blanką i Miłoszem chodzili 10 razy z Pieszą Pielgrzymką Drohiczyńską. — Na przedzie jest łatwiej iść i można mieć dzieci pod kontrolą. Dzieci zabieraliśmy od małego: wyrosły na pielgrzymce i w naturalny sposób nauczyły się zasad bezpieczeństwa.
Ks. Jan Perszon, kierownik najdłuższej pielgrzymki w Polsce, kaszubskiej, która wychodzi z Helu, a dociera na Jasną Górę po 19 dniach marszu, również w swoich grupach ma pielgrzymujące rodziny: — Według mnie, dziecko na pielgrzymce rozwija się emocjonalnie i społecznie — jest wśród wielu nowych ludzi, poznaje świat. A i świat się „uczłowiecza” dzięki dzieciom: ludzie bezinteresownie pomagają maluchom.
— Z dziećmi na pielgrzymce jest wesoło — mówi ks. Bogusław z Otwocka, który wiele lat chodził z warszawską pielgrzymką akademicką jako przewodnik grupy. — Kiedyś jeden chłopczyk pomodlił się przez mikrofon „za Kościół święty, żeby nie zbankrutował jak inne firmy”. A dziewczyna żarliwie pomodliła się „o szczęśliwe rozwiązanie dla babci”. Reakcji grupy opisywać nie trzeba. Dopiero po chwili, dodała: „o szczęśliwe rozwiązanie trudnych spraw”.
Gabriela Gulek, chirurg, koordynator centrum medycznego Warszawskiej Akademickiej Pielgrzymki Metropolitalnej
— Z moich wieloletnich doświadczeń wynika, że dzieci na pielgrzymkach nie chorują. A jeśli nawet, to na choroby podobne do tych, które mogą dotknąć je również w domu. Najczęściej małe dzieci jeżdżą w wózkach lub niosą je rodzice. Nie ma więc mowy o wyczerpaniu dziecka, bo dziecko samo pokazuje, czy może iść dalej, czy nie. Jeśli jest bardzo zmęczone, to przecież nikt dziecka na siłę nie ciągnie. W domu dzieci wciąż biegają, ruszają się wielokrotnie więcej niż dorośli. Na naszej pielgrzymce rodziny z dziećmi często organizują samochody, które jadą w pobliżu, z całym domowym „zapleczem”. A rodziny z najmłodszymi dziećmi zazwyczaj pielgrzymują tylko kilka dni. I w każdej chwili, gdyby dziecko zachorowało, mogą wrócić. Nie widzę przeciwwskazań medycznych do pielgrzymowania z dzieckiem. Odradzam jedynie pielgrzymkę z dzieckiem rodzicom, którzy nie mają doświadczenia i nigdy sami nie pielgrzymowali. Bo pielgrzymka z dzieckiem jest podwójnym wysiłkiem dla rodzica. Ważne jest, żebyśmy przygotowując się do marszu, pamiętali o skórzanym obuwiu utrzymującym kostkę, odpowiednim nawodnieniu i nakarmieniu dziecka. Ubranie dziecka powinno być dostosowane do pogody.
opr. mg/mg