Ponoć wystarczy 5000 lat, aby po wyginięciu człowieka przyroda zatarła wszelkie ślady po nas. Tymczasem my sami dokonujemy autodestrukcji, tak jakbyśmy chcieli wyginąć jak najprędzej
Ponoć naukowcy wyliczyli, że potrzeba jakieś 5000 lat po wyginięciu gatunku homo sapiens, aby przyroda zatarła prawie wszystkie ślady po ludzkości. Deszcz, wiatr, powodzie wszystko rozwalą i zasypią. Drapacze chmur będą się walić pierwsze — żelbetonowe i inne nowoczesne konstrukcje nie są tak trwałe, jak nam się wydaje. Wiele budowli i dróg może się rozwalić tylko dzięki działalności mrówek i termitów, nie mówiąc już o niszczącej sile korzeni drzew i krzewów. Być może zostaną piramidy, bo one już zdały egzamin na wieczność. Ale dlaczego ludzkość miała by zniknąć z powierzchni Ziemi? Wojna atomowa, kosmici czy globalne ocieplenie? Obawiam się, że przyczyna wyjdzie raczej z naszego wnętrza — w sensie dosłownym tzn. z głębin naszego ducha. Nie destrukcja jest groźna, z nią można zawsze walczyć, ale wiele groźniejsza jest autodestrukcja, bo tutaj trzeba by walczyć z samym sobą.
Znajoma około 35, wyższe wykształcenie, dobry zawód, dobre zarobki, kilkupokojowe mieszkanie, zgrabna, inteligentna, seksowna, bez złych nawyków. Rodzi pierwsze dziecko w związku partnerskim. Partner niby w porządku, czasami nawet z nią mieszka, ale tak poza tym, to głównie gdzieś jeździ, pracuje, realizuje się. Dziewczyna zachodzi w drugą ciążę. Nie wnikam: antykoncepcja zawiodła, czy to było przez nią zaplanowane. Chłopak oświadcza, że w to nie wchodzi. Nie to, że odchodzi, czy jednoznacznie ją opuszcza. Deklaruje jedynie swój brak zainteresowania dalszą stałą współpracą.
Drugi przypadek. Dziewczyna to samo jak wyżej. Oburzona skarży się, że ksiądz jej nie dał rozgrzeszenia, bo żyją razem. Niby, że termin już ustalony, że chcą być razem, ale obydwoje jednak jak mogą, tak unikają zobowiązań. Związek partnerski traktowany jako umową o wzajemnej korzyści, wzajemnym korzystaniu z siebie nawzajem, tak długo, jak obu stronom przynosi to pożytek. I nic więcej.
Trzeci przypadek. Około 50tki. Bogaty, przystojny, z wpływami. Ogromna willa. Bzykał wszystko co się rusza: studentka, sekretarka czy żona kolegi. Żona zostawiła, dzieci zabrała. W końcu został sam w ogromnym mieszkaniu. Ilości pokojów nie dałem rady policzyć.
Przeminie POPiS, UE, ale to nie tylko nie zaszkodzi ludzkości, a może nawet pomoże. Jest jednak jedna instytucja, której likwidacja doprowadzi w ciągu kilku pokoleń do erozji naszego gatunku i naszej cywilizacji. Tą instytucją jest małżeństwo. Każdy kto ma choćby ponad 40tkę zauważa podobne do wyżej podanych zjawiska w kręgu swojej rodziny lub znajomych. Mamy więc do czynienia z pandemią, która dotyka wszystkich. Ludzie starsi, rodzice są wobec tego bezradni, więc milcząco zgadzają się na to, co robi córka lub syn. Po prostu nie rozumieją o co chodzi i skąd się to bierze?
Od razu trzeba zauważyć, że bynajmniej nie jest to kryzys sakramentu małżeństwa. Sakrament jest czymś co Bóg i Kościół daje małżeństwu. To duchowa moc i siła, wsparcie. Ci, którzy ten sakrament przyjmują (świadomie i są wierzącymi chrześcijanami), tym ten sakrament pomaga. Małżeństwo zaś istniało przed sakramentem i to ona znajduje się w erozji. Instytucji małżeństwa nie wymyślił ani Jezus, ani Kościół. Małżeństwo monogamiczne, najpopularniejsze wśród wszystkich ludów i narodów, istnieje od zarania ludzkości i jego brak będzie jej końcem. Jakie są podstawowe cechy małżeństwa tak, jak je definiuje Kościół i wymaga przyjęcia tych reguł gry od narzeczonych? Trwałość, czyli, że mimo wszelakich burz i zawirowań, związek jest do śmierci. Wierność — czyli współżycie wyłącznie z małżonkiem. Na koniec otwarcie na życie, czyli celem małżeństwa są dzieci (to zakłada związek heteroseksualny). Nie realizacja samego siebie, nie wzajemne przyjemności i korzyści, tylko celem małżeństwa jest ktoś trzeci niż sami małżonkowie. Krótko mówiąc małżeństwa jest realizacją jezusowego logionu: Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu.
Związek partnerski jest przeciwieństwem małżeństwa. Z góry zakłada się jego możliwy rozpad. Kontrakt jest na czas nieokreślony z możliwością rozwiązania. W związku z tym wierność odpada: jeśli znajdę kogoś atrakcyjniejszego, lepiej spełniającego moje oczekiwania, to mam prawo zerwać umowę i odejść. Dzieci zasadniczo w grę nie wchodzą. Są poza horyzontem poznawczym. I jest to uczciwe, ponieważ związek partnerski nie daje gwarancji stabilności, jaka jest potrzebna do wychowania dziecka. Podstawą związku partnerskiego jest zasada: Więcej szczęścia jest w braniu niż w dawaniu. Jak długo mogę korzystać, tak długo jesteśmy razem. Dziecko w małżeństwie jest znakiem wyjścia z obrębu własnego egoizmu. Związek partnerski ma za podstawę egoizm, dlatego decyzja o dziecku będzie odsuwana na coraz późniejszy termin. Zawsze słyszę: Chcę się realizować. Autorealizacja. Realizować się. Się... Taka zasada musiała oczywiście w tempie ekspresowym doprowadzić do powstania instytucji singli. Ponieważ singiel, lepiej niż człowiek w związku partnerskim, może realizować zasadę: Więcej szczęścia jest w braniu niż w dawaniu. Singiel to skrajny egoizm. Zero odpowiedzialności za drugiego. Tylko branie.
Przyczyn jest bez liku. Strach przed odpowiedzialnością, nieumiejętność podejmowania decyzji, proste tchórzostwo i wygodnictwo. Zły przykład z małżeństw rodziców (często rozwiedzionych). Sprawy materialne tutaj większego znaczenia nie mają. Wszyscy których spotykam, a którzy żyją w związkach partnerskich, mają własne mieszkania lub je wynajmują, dobra praca, stać ich na 2-3 krotne wakacje w roku za granicą, laptopy, często samochody. Do tego rodzice zawsze gotowi pomóc. W sensie materialnym punkt startowy ich rodziców czy dziadków był wiele gorszy.
W języku kirgiskim zamążpójście to турмушка чыкты, czyli dosłownie „wyjście ku życiu”. Kobieta wychodząc za mąż, decyduje się na rodzenie dzieci, wychodzi ku życiu, otwiera się na życie. Zasadą podstawową małżeństwa jest poświęcenie w przekazywaniu życia. Niedawno usłyszałem świadectwo kobiety o imieniu Batszeba, która jako dziecko przeżyła Oświęcim: Naszym zwycięstwem jest to, żeśmy przeżyli, bo życie jest największym darem, który mógł nas spotkać. Związek partnerski w swojej głębi ma strach przed życiem, niezadowolenie z życia. Kirgiski chłopak jeśli się żeni, to potem 40 nocy nie może spać poza domem. Ożenek to үйлөнү dosłownie „udomowienie”, tak jak się udomawia dzikie zwierzęta. Chłopak potrzebuje małżeństwa by stać się mężczyzną. Musi założyć rodzinę, dom, udomowić się, aby przestać być dzikim źrebakiem. Bynajmniej nie jest to proces łatwy. Egoizm podpowiada, że przecież wiele można dostać za darmo. Pierwsza dziewczyna, która zaczęła żyć w związku partnerskim stworzyła precedens, na który mogli się potem w swoich relacjach z innymi kobietami powoływać inni chłopcy. Dlaczego mam brać odpowiedzialność, pozbawiać się wolności, jeśli można dostać za darmo? Inne dają, więc dlaczego ty nie chcesz dać? Pierwszy precedens i dalej poszło jak lawina. Kiedyś mężczyzna, gdy chciał kochanej kobiety, to musiał być gotów na małżeństwo, teraz wszystko za darmo. Tą pierwszą Marysię, która się na taki układ zgodziła, Panie powinny odszukać i zlinczować. Bo to jednak Panie są w jako pierwsze ofiarami „związków partnerskich”. Podczas ostatniego Synodu jeden z biskupów francuskich zauważył, że „my tu dyskutujemy o parach homoseksualnych, a tymczasem mamy większy problem: miliony kobiet, które chciałyby małżeństwa i nie mogą swojego pragnienia zrealizować.”
Czy można młodym pomóc? Pytanie niezwykle trudne. Jedną z dróg może być ukazywanie, że małżeństwem jest szansą na szczęście, a nie przeszkodą. Trzeba oczywiście z czegoś rezygnować (wolność, autorealizacja itp.), ale w życiu wygrywają ci, którzy ryzykują i gotowi są płacić cenę za własne szczęście. Niestety wielu młodych uważa, że Pan Bóg to stary zgred, który już nie może, dlatego innym zabrania. W ten sposób związek partnerski jest zarwaniem upragnionego owocu i wydaje się, że nie ma to żadnych dla zrywającego negatywnych konsekwencji. Tymczasem to Pan Bóg stworzył ludzkie ciało, seks i jest źródłem miłości. Niczego nikomu nie żałuje. Chodzi o to, że to małżeństwa, a nie związek partnerski jest realizacją marzenia o miłości. Realizacją, które buduje, a nie niszczy. I pamiętajmy, że obrona i wspieranie małżeństwa jest rzeczą niezwykle istotną i to dlatego Jan Chrzciciel oddał swoje życie za wierność i trwałość małżeństwa. Dla przyszłości naszego gatunku, wiele ważniejszą niż przetrwanie POPiSu lub UE.
opr. mg/mg