Wiele małżeństw katolickich przeżywa duże trudności. W jaki sposób można pomóc małżonkom, aby zwycięsko przeszli przez wszelkie kryzysy?
Wiele małżeństw katolickich przeżywa duże trudności. W jaki sposób można pomóc małżonkom, aby zwycięsko przeszli przez wszelkie kryzysy?
Gdy nasz Pan powiedział swoim uczniom o nierozerwalności małżeństwa, Apostołowie spontanicznie zareagowali słowami: „to lepiej się nie żenić”. Z czasem jednak nazwą relację ochrzczonego mężczyzny i ochrzczonej kobiety Wielkim Sakramentem, zrozumieją bowiem, że ta relacja ma objawiać światu Miłość — miłość Chrystusa do Kościoła. Oni sami osobiście doświadczą tej miłości Chrystusowej, doświadczą, że zmartwychwstały Pan da im swego Ducha. Będą mieli głęboką świadomość, że można proponować ludziom złożenie przysięgi zawierającej słowa: „Nigdy cię nie opuszczę”, ponieważ Chrystus daje swoją miłość grzesznemu człowiekowi. Wówczas może się zrealizować to głębokie pragnienie, które jest „od początku” w naturze ludzkiej, by kochać jeden raz i na zawsze.
Patrzymy na wesele w Kanie Galilejskiej, gdzie Zbawiciel czyni pierwszy znak. Zaślubiny, wesele, radość, szczęście, miłość, nadzieja. Maryja odczuwa to wszystko, ale widzi, że „czegoś” brakuje, i stwierdza: „Nie mają wina”. To głębokie słowa, wyrażające wielką mądrość Kościoła. Oznaczają one rozumienie, że brakuje łaski Bożej. Już od początku „czegoś” brakuje, czegoś naprawdę nowego. Interwencja z nieba jest konieczna, by uratować te zaślubiny, wesele, radość, szczęście, miłość, nadzieję. Tak było w Kanie i tak jest zawsze, kiedy pojawia się miłość między kobietą i mężczyzną. Konieczna jest Miłość. Ta Miłość — nowe wino — pojawia się przez posłuszeństwo słowu Pana. A czego Pan oczekuje od małżonków, aby mógł ich obdarować łaską z nieba? Mają zrobić dwie rzeczy: napełnić się wodą, swoją miłością, po prostu kochać się wzajemnie oraz otworzyć się na Boga. Wyraża się to konkretnie przez to, że zawrą sakramentalny związek małżeński. Świadomie i dobrowolnie oddadzą się sobie wzajemnie na całe życie i oddadzą się Bogu przez gotowość przyjęcia potomstwa, którym obdaruje ich sam Bóg.
Pan Bóg „wyjrzy” z nieba i gdy zobaczy, że robią to zgodnie z naturą związku mężczyzny i kobiety, udzieli im swego Ducha, ześle Miłość, da łaskę sakramentalną. Dzieje się coś niesłychanego, relacja mężczyzny i kobiety staje się sakramentem, tzn. widzialnym znakiem udzielania się niewidzialnej łaski. Jeśli narzeczeni zrobią właściwie ten widzialny znak, zgodnie ze słowem Pana, to ich relacja aż do śmierci pozostanie sakramentem, miejscem udzielania się łaski Bożej. Tego, co się stało, już nic nie może rozerwać, tylko śmierć.
Ale sakramentalny związek małżeński nie jest wydarzeniem magicznym, a to oznacza, że ta Miłość — łaska sakramentalna będzie obecna z nimi i w nich na tyle, na ile oni będą przeżywali swoją relację zgodnie z tym, co ślubowali w Kościele. Szczególne znaczenie będzie miało przeżywanie relacji intymnej. Od tego, jak będą „robili” ten widzialny znak, wyrażający ich miłość i otwarcie na Boga, będzie zależało, na ile niewidzialna łaska wypełni ich życie.
Pierwsza rzecz to ich wzajemna miłość. Ich relacja intymna ma wyrażać przede wszystkim miłość, wolę kochania drugiego. Taka jest natura tego zbliżenia mężczyzny i kobiety przez dar ciała, że to jest dobre, piękne, cudowne, normalne, ekologiczne, gdy jest powiązane z miłością. W każdym innym przypadku, niezależnie od tego, czy przeżywają tę bliskość wierzący czy niewierzący, jest ona fałszywa. „Gest” dania swojego ciała, swojej męskości czy kobiecości drugiemu ze swej natury musi być powiązany z miłością. Możemy dodać, że z taką miłością, która wyraża się w publicznej przysiędze: nie opuszczę cię aż do śmierci. To oznacza również, że gdy któryś z małżonków wykorzystuje drugiego przede wszystkim dla zrobienia sobie przyjemności, gdy traktuje drugiego przedmiotowo, to wówczas, także w relacji małżeńskiej, grzeszy, bo robi coś niezgodnego z naturą tej relacji. To oznacza, że nie czyni widzialnego znaku sakramentu małżeństwa i nie otrzymuje łaski sakramentalnej, która jest mu koniecznie potrzebna, by zbawiać wszystkie wymiary życia małżeńskiego i rodzinnego.
Druga rzecz to otwartość na Boga wyrażająca się w gotowości przyjęcia potomstwa, tak jak to było ślubowane w liturgii małżeńskiej. To konkretny znak otwartości na działanie Boga i zaproszenie Pana do swojego małżeństwa. Jeśli małżonkowie wykluczają tę otwartość na Boga, to również „robią” fałszywy znak sprzeczny z ekologią relacji intymnej męża i żony.
Można jeszcze dodać, że każde dziecko ma prawo być chciane, a nie tylko zaplanowane. Gdy małżonkowie, planując, stawiają się na miejscu Boga, istnieje wielkie niebezpieczeństwo, że dziecko może być chciane dopiero po pewnym czasie, a ono ma prawo być chciane od chwili poczęcia. To jest zagwarantowane, gdy małżonkowie podczas każdej intymności są gotowi przyjąć potomstwo, którym ich obdaruje Bóg. Nie można Pana Boga wykluczyć z procesu pojawienia się na ziemi nowej istoty ludzkiej.
Gdy małżonkowie „robią” fałszywy znak, działają przeciwko naturze relacji męża i żony, to wszystko między nimi staje się trudne. Gdy małżonkowie przeżywają swoją relację zgodnie z tym, co ślubowali w Kościele, to razem z trudnościami pojawia się łaska Boża. Brzemię staje się lekkie, a jarzmo słodkie.
Pewnie należy napisać kilka słów o naturalnych metodach rozpoznawania płodności. Kościół dopuszcza ich wykorzystanie, również w kontekście odłożenia poczęcia potomstwa na późniejszy czas. Niemniej jednak fundamentalnie istotne jest, aby i ci małżonkowie, którzy po modlitwie, dialogu między sobą i z Bogiem doszli do wniosku, że z poważnych przyczyn powinni odłożyć poczęcie kolejnego dziecka na późniejszy czas, zawsze mieli intencję przyjęcia potomstwa. Uznanie Boga jako głównego Dawcy życia jest konieczne i decydujące dla owocności sakramentu małżeństwa.
W związku z tym kilka pytań do refleksji: Czy nie jest tak, że wiele z naszych katolickich małżeństw przeżywa trudności i nawet się rozpada, ponieważ mimo zawarcia sakramentalnego związku małżeńskiego nie korzystają z łaski sakramentalnej? Czy nie dzieje się tak dlatego, że przeżywają swoją relację, zwłaszcza tę intymną, niezgodnie z naturą, to znaczy niezgodnie z tym, co ślubowali wobec Boga i ludzi?
Czy nie jest błędem poświęcanie tyle czasu i uwagi na przekonywanie o skuteczności metod rozpoznawania płodności w sytuacji, gdy tak wielu słuchających ma mentalność antykoncepcyjną i bardzo słabą wiarę? Jeśli kurs przedmałżeński jest prowadzony w duchu planowania potomstwa, to czy nie będzie tak, że większość słuchających sięgnie po środki antykoncepcyjne zamiast wykorzystać metody rozpoznawania płodności?
Czy z demografią w Polsce i szczęściem wielu małżeństw nie byłoby znacznie lepiej, gdyby podczas kursów przygotowujących do ślubu mówiono znacznie więcej o pięknie macierzyństwa i ojcostwa, o zaufaniu do Boga, o łasce sakramentalnej, którą Bóg chce obdarowywać małżonków, aby mogli zwycięsko i szczęśliwie przeżyć swoje życie? Z tymi pytaniami powinni się skonfrontować kandydaci do małżeństwa, ale też duszpasterze.
opr. mg/mg