O zapaści mediów publicznych, przyszłości abonamentu i kandydatach do nowej KRRiTV
O zapaści mediów publicznych, przyszłości abonamentu radiowo--telewizyjnego, oraz kandydatach
do nowej Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji z Jarosławem Sellinem rozmawia Edward Kabiesz.
Edward Kabiesz: Jest Pan kandydatem do KRRiT rekomendowanym przez PiS, obok Macieja Iłowieckiego. Wasze kandydatury spotkały się z niechętnym przyjęciem ze strony PO. Natomiast PO pozytywnie oceniła kandydatów Lewicy Sławomira Rogowskiego i Witolda Grabosia. Co Pan na to?
Jarosław Sellin: — Wcale mnie to nie dziwi. Przez sześć lat pracowałem w KRRiT i uważam, że dałem się poznać jako osoba niezależna. Nigdy nie wypełniałem niczyich poleceń. Witold Graboś też już był członkiem KRRiT. Kompetencji nie można mu odmówić.
Opowiada się Pan za odpartyjnieniem mediów publicznych. Czy fakt, że jest Pan politykiem i posłem, który kandyduje do Rady, nie kłóci się z tą ideą?
Każdy z kandydatów ma jakieś polityczne uwarunkowania.
Ale jednak kandydaci zgłoszeni przez prezydenta elekta Bronisława Komorowskiego nie należą do PO.
W sensie politycznym jest to decyzja sprytna. Krzysztof Luft i Jan Dworak rzeczywiście są dzisiaj bezpartyjni, ale znajdują się w szeroko rozumianym kręgu oddziaływania politycznego PO. Chociaż z pewnością nie można im odmówić, zwłaszcza Dworakowi, merytorycznego przygotowania. Dworak całą swoją karierę zawodową budował na pracy w mediach. Był prezesem TVP, a także poważnym producentem telewizyjnym. Został prezesem TVP, przerywając fatalną prezesurę Roberta Kwiatkowskiego. Stało się to m.in. na skutek moich zabiegów, kiedy byłem jeszcze w KRRiT. Jest to człowiek, który szuka raczej porozumień, nie mnoży konfliktów. Gdyby prawdą było, jak deklarował marszałek Schetyna, że PO wyczerpała już swoją pulę kandydatów i że pozostałe osoby mają pochodzić z innych środowisk, to najbardziej sprawiedliwe byłoby, gdyby pozostała trójka została wybrana z rekomendacji PiS-u, PSL-u i SLD. Pod przewodnictwem Dworaka mogłaby być to rada, która nikogo nie marginalizuje i szanuje wszystkie wrażliwości.
W 2005 roku KRRiT została obsadzona przez PiS i koalicjantów. Bez udziału opozycji. Czy była to właściwa decyzja?
Nie możemy zapominać o dynamice ówczesnej sytuacji politycznej. Ja, jak wielu Polaków, liczyłem wówczas na rządy PO—PiS-u, a zmiana ustawy była przygotowana właśnie pod taki wariant. I że będzie realizowany jej drugi etap, czyli budowa polskiego OFCOM-u, jednej organizacji zarządzającej mediami publicznymi (na wzór brytyjski), w której nie byłoby polityków. To się nie udało. Uważam, że niedobrze się stało, gdyż kontynuowano po prostu poprzednie praktyki dzielenia partyjnych wpływów w mediach publicznych. Ta ustawa, która miała być tymczasowa, była uzgodniona z liderami PO z najwyższego szczebla. Jednak gdy nie doszło do koalicji rządowej z PiS-em, nie pozostawili na niej suchej nitki.
Czy potrzebna nam jest Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, skoro nie potrafi zapewnić ich właściwego funkcjonowania? Media publiczne w coraz mniejszym stopniu wypełniają zadania misyjne.
Mają coraz mniejszą możliwość, bo nie ma na to środków publicznych. Ale na szczęście nie widać jeszcze kryzysu ich oglądalności i słuchalności. Telewizja publiczna nadal zajmuje około połowy rynku telewizyjnego w Polsce, a radio publiczne około jednej trzeciej rynku. Jednak ta pozycja rynkowa mediów publicznych wynika z tego, że muszą one upodabniać się do mediów komercyjnych, bo nie mają innego wyboru.
A KRRiT jest bezsilna. Nie potrafi zapewnić mediom publicznym, które mają prowadzić działalność misyjną, zapisanych w ustawie środków abonamentowych?
Wina leży w decyzjach polityków. Od kilku lat mamy do czynienia z „zaduszaniem” środków publicznych przeznaczanych na media publiczne. Najpierw przez opowieści o tym, że zostanie zlikwidowany abonament, czyli pokazywanie, że jest to jakiś nieuprawniony podatek i władza nic nie ma przeciwko temu, by go nie płacić. I przez forsowanie ustaw ograniczających liczbę płatników abonamentu. W tej sytuacji media publiczne muszą zwijać ofertę misyjną.
Abonamentu raczej nie uda się utrzymać.
Abonament został spostponowany przez polityków i trudno będzie znaleźć mechanizm zmuszający ludzi do jego płacenia. Trzeba zdecydować się na nowy mechanizm finansowania mediów publicznych. Mnie najbardziej podoba się pomysł stworzenia funduszu, do którego spływa VAT z reklam radiowych i telewizyjnych. Byłby to uszczerbek dla budżetu państwa, ale jednocześnie powstałby fundusz, którym politycy nie mogliby dowolnie dysponować. To gwarantowałoby finansową niezależność mediów publicznych od polityków.
Chcemy czy nie, KRRiT jest organem politycznym i każda ekipa rządząca chce ją sobie zawłaszczyć. Odpolitycznienie w praktyce polega na wyrugowaniu z rady przedstawicieli politycznego rywala. Czy możliwe jest więc odpolitycznienie tego organu albo, idąc dalej, mediów publicznych?
Lepiej mówić o „odpartyjnieniu” mediów publicznych. Uważam, że polityki rozumianej jako debata publiczna, pokazywanie demokratycznych mechanizmów i procedur funkcjonowania państwa powinno być w mediach publicznych jak najwięcej. Czyli nie należy odpolityczniać mediów w sensie programowym. Chore jest upartyjnienie władz tych mediów. Na tę chorobę dotychczas nie znaleziono lekarstwa.
Może go nie ma. Czy jakakolwiek ustawa jest w stanie odciąć polityków od mediów? Ktoś przecież musi wybierać władze mediów publicznych.
Widzę dwa rozwiązania. Pierwsze to cierpliwe czekanie na wzrost kultury politycznej w Polsce, aż elity polityczne zrozumieją, że wypada wysyłać do organów takich jak KRRiT fachowców i zgodzą się na to, że te osoby będą niezależne. Drugie rozwiązanie to, moim zdaniem, znalezienie rozwiązań prawnych, które by odsunęły polityków od decydowania o mediach publicznych, co postuluje między innymi projekt zgłoszony obecnie przez środowiska twórcze.
Czy to pierwsze rozwiązanie jest realne w bliskiej perspektywie?
Raczej nie.
A projekt twórców umożliwia odpartyjnienie mediów publicznych?
W obecnej sytuacji ten projekt idzie w dobrym kierunku. Ja go popieram. Właściwie formalnie wszystkie siły polityczne go popierają, ale uważam, że ta ustawa jednak nie przejdzie.
Dlaczego?
Padają zarzuty, że jej efektem może być oddanie mediów publicznych środowiskom będącym poza kontrolą, które mają własne interesy: twórców, producentów telewizyjnych, ludzi kultury. Moim zdaniem, to nie byłoby złe, bo większa uwaga zwrócona byłaby na kulturę, a nie na przepychanki polityczne, jak jest teraz.
W projekcie ustawy medialnej opracowanym przez twórców zapisane jest losowanie członków Komitetu Mediów Publicznych, który ma je nadzorować. Czy jest to właściwa metoda?
Jest dosyć oryginalna. I może jest to rozwiązanie w sytuacji, kiedy wszyscy narzekają, że zawsze ktoś się z kimś dogaduje, że jest nietransparentnie.
opr. mg/mg