Paul G. Hensler - weteran wojny w Wietnamie, producent filmowy na wózku inwalidzkim. Teraz przygotowuje film o ks. Jerzym Popiełuszce
Paul G. Hensler w czasie wojny wietnamskiej przygotował do pochówku dwa tysiące ciał żołnierzy amerykańskich. Teraz jest producentem ukończonego właśnie filmu o bł. ks. Jerzym Popiełuszce. I na pierwszy kwartał 2013 r. zapowiada międzynarodową premierę
Rozmawiamy w kawiarni w centrum Warszawy, tuż po prywatnym pokazie filmu. Paul G. Hensler, 65-letni Amerykanin, hollywoodzki producent kinowy, siedzi na wózku inwalidzkim. Z jego oczu bije radość, choć na twarzy rysuje się skupienie.
- Wyobraź sobie, że James Caviezel, odtwórca roli Chrystusa w „Pasji” Gibsona, jest narratorem w filmie o ks. Jerzym - mówi. - Sam mnie o to poprosił, uzasadniając, że Popiełuszko to dla niego prawdziwy bohater, ważna postać.
To niejedyny związek tego filmu z dziełem Gibsona o męce Jezusa. Ścieżka dźwiękowa była bowiem przygotowywana w tym samym studiu nagraniowym, w którym pracowano nad dźwiękiem do „Pasji”. - Także wymowa jest podobna - przyznaje producent - bo ks. Popiełuszko poniósł przecież śmierć męczeńską za wiarę i prawdę, jak Chrystus.
„Jerzy Popieluszko. Messenger of the Truth” - to pierwszy amerykański film dokumentalny o ks. Jerzym, „posłańcu prawdy”. Rzeczywiście robi wrażenie. Scena po scenie, ujęcie za ujęciem, jak puzzle, pokazuje koleje życia polskiego kapłana. Akcja jest osadzona w kontekście realiów historycznych lat osiemdziesiątych XX wieku, tak by zagraniczny widz lepiej zrozumiał przesłanie ks. Popiełuszki. - Chcę, by ks. Jerzego poznał cały świat. Jego historia może być przykładem, jak walczyć o wolność i pokój w Libanie, Syrii, w Chinach czy Korei Północnej - mówi Paul Hensler, który zdecydował się nakręcić ten film właściwie już ponad dwadzieścia lat temu.
Jak do tego doszło? Nie sposób tego zrozumieć bez poznania historii Paula.
Kiedy Ameryka była dotknięta wojną w Wietnamie, młody Paul Hensler, technik prosekcyjny z Nowego Jorku, w 1966 r. zgłosił się na ochotnika do armii. Z uwagi na umiejętności przydzielono go do pracy w prosektorium. Przygotowywał do pochówku martwe ciała poległych w wojnie żołnierzy amerykańskich. W Wietnamie było bardzo gorąco, z każdego ciała musiał więc najpierw upuścić krew, a potem odpowiednio je przygotować i włożyć do trumny, tak by nadawało się do transportu i by każda rodzina w USA mogła godnie pochować swego bliskiego.
- Non stop patrzyłem na nagie, martwe ciała. O nic nie pytały. Całe dnie spędzałem przy nich. Jak w fabryce. W dzień dorośli, w nocy dzieci. W sumie dwa tysiące ciał. Gdybym nie miał silnej wiary w Boga, tego wszystkiego z pewnością bym nie wytrzymał, nie przetrwałbym tej wojny albo po niej być może popełniłbym samobójstwo - przyznaje.
Do jego oczu napłynęły łzy. Zapadło milczenie. Najwyraźniej powróciły bolesne wspomnienia.
Kiedyś w Wietnamie Hensler zobaczył w karetce rannego kolegę, który poprosił go, aby zaopiekował się grupą znanych mu trzynastu dzieci, które pozostały bez domu, bez dokumentów i środków do życia. Testament kolegi wypełnił. Znalazł dla tych dzieci sierociniec. A potem przekazał na ich rzecz spadek, który otrzymał od rodziców - chociaż taka decyzja nie znalazła zrozumienia wśród rodziny.
- Dziwak - mówili o mnie. Te słowa musiały go mocno zaboleć, skoro pamięta je do dziś.
Wkrótce okazało się, że była to „przełomowa trzynastka” w jego życiu. Zaraz po zakończeniu wojny bowiem wstąpił do zakonnego seminarium duchownego w Kanadzie. Chciał zostać księdzem, ale wciąż miał wątpliwości, czy to na pewno jego droga, czy ma powołanie.
Po trzech latach przygotowań do kapłaństwa, w 1973 r., nieoczekiwanie zadzwonił do niego kolega z informacją, że w Kalifornii siedemdziesiąt dzieci, sierot z wojny wietnamskiej, znajduje się w ośrodku dla uchodźców i potrzebuje pomocy. Natychmiast tam się udał. Do seminarium nigdy nie wrócił.
- Te dzieci to kolejny „palec Boży”. One uratowały mi życie, nadały cel i sprawiły, że nie miałem czasu myśleć o tych strasznych chwilach, które przeżyłem w Wietnamie - mówi.
Życie było silniejsze niż śmierć. Paul intensywnie zajął się szukaniem rodzin i domów dla tych sierot. Czwórkę z nich adoptował. Dwie dziewczynki i dwóch chłopców. Wychowywał je sam.
- Dziś jestem szczęśliwym dziadkiem - oznajmia z uśmiechem.
W międzyczasie zawodowo związał się z Hollywood, został filmowcem. Ma na swoim koncie wiele uznanych filmów: „Apocalypse Now” (słynny „Czas Apokalipsy”) - na temat wojny wietnamskiej, „A Matter of Inconvenience”, „The Deer Hunter” i inne. Jego film „Don't Cry, It's Only Thunder” zdobył wiele nagród festiwalowych i nagrodę „Christopher Award” za promowanie wartości chrześcijańskich w filmie. Otrzymał nominację do Oscara za najlepszy film dokumentalny. Został członkiem Amerykańskiej Akademii Filmowej. Znał wielkich tego świata, przez jakiś czas w biurze siedział w jednym pokoju ze Stevenem Spielbergiem... Kariera stała przed nim otworem.
W roku 1988 wpadła mu w ręce książka o polskim kapłanie z Żoliborza. Tak po prostu, nie wiadomo dlaczego. - W biurze w Hollywood jadłem lunch z moim szefem. W pewnym momencie powiedział do mnie: Słyszałem, że interesujesz się Kościołem, może chcesz przeczytać historię o Popiełuszce? I podarował mi książkę pt. „The Priest and the Policeman”. Jej autorzy to: John Moody i Roger Boyes.
Po przeczytaniu doznał olśnienia. Postanowił nakręcić film o duchownym z Polski. - Ks. Popiełuszko mnie zafascynował, zadziwił mnie jego prosty przekaz wiary, pokora oraz otwartość na ludzi. On miał charyzmę tworzenia wspólnoty. W Ameryce czegoś takiego nie ma. U was, w Polsce, siła chrześcijaństwa jest ogromna - mówi do mnie. - Ks. Popiełuszko jest także doskonałym wzorem kapłana na dzisiejsze czasy, kiedy na całym świecie widać kryzys wiary - dodaje.
Hensler wykupił prawa autorskie do tej publikacji. Na jej kanwie zamierzał ten dokument zrealizować. Ale wciąż brakowało mu funduszy na produkcję.
Od 1989 r. Paul miał problemy ze zdrowiem. Na skutek długotrwałej pracy z chemikaliami (jakich używał w Wietnamie w prosektorium) do jego organizmu wdarło się zakażenie. Utrata odporności była tak wielka, że w pewnym momencie nie przyjmował płynów ani pokarmów, specjalnym urządzeniem wpompowywano mu do serca antybiotyki. Potem doszła martwica tkanek, zaczynały mu gnić palce. Lekarze nie dawali szans na wyzdrowienie.
Kolejny „splot okoliczności” sprawił, że w czasie pobytu w szpitalu dowiedział się, że papież Benedykt XVI wyznaczył już termin beatyfikacji ks. Popiełuszki. Było to 10 kwietnia 2010 r. Tego dnia wraz z grupą przyjaciół Paul głośno modlił się o swoje zdrowie na różańcu, już oficjalnie za wstawiennictwem ks. Jerzego.
W kwietniu 2011 r. lekarze oznajmili mu, że konieczna jest amputacja nogi. - Prosiłem: Księże Jerzy, ocal mi nogę, a ja zrobię o tobie film - opowiada.
Kiedy został wybudzony po operacji, ze zdumieniem zobaczył, że ma obie nogi. Amputowane zostały jedynie dwa palce.
- Wierzę, że moją nogę ocalił ks. Jerzy - podkreśla. - Dla mnie to cud - dodaje.
To, co stało się później, sprawia że historię życia Paula Henslera naprawdę można czytać ewangelicznie. Widać, że wszystko jest po coś, że nie ma przypadków. Bo w tym właśnie momencie, po ponad dwudziestu latach żmudnych poszukiwań, znalazł się... sponsor filmu o ks. Jerzym, amerykański biznesmen, który podczas pobytu w Polsce zwiedził Muzeum Błogosławionego Księdza Jerzego Popiełuszki w Warszawie. Postać duchownego wywarła na nim tak wielkie wrażenie, że po wyjściu powiedział do jednego z księży, iż chciałby przeznaczyć swoje fundusze na produkcję dokumentu o ks. Jerzym.
Dzięki tej dotacji zaczął powstawać film. W październiku 2011 r. Paul Hensler przyleciał do Polski razem z ekipą, aby nakręcić wywiady z ludźmi, którzy znali kapłana męczennika. Kontakty pomagała mu nawiązać Monika Kamińska - koordynator projektu w Polsce, która jednocześnie służyła mu za tłumacza, Paul nie zna bowiem języka polskiego.
No i udało się. Zwieńczeniem był pokaz zwiastuna dokumentu na Synodzie Biskupów w Watykanie. Watykańską wersję całego filmu natomiast każdy biskup otrzymał na płycie DVD.
Latem 2012 r., kiedy cały materiał zdjęciowy do filmu został przygotowany, Paul znów trafił do szpitala. I dopiero wówczas zaszła konieczność amputowania lewej nogi.
- Ale nie całej, zakażenie cofnęło się i dzięki temu mam teraz założoną protezę i mogę samodzielnie chodzić - powiedział filmowiec.
Czasem jeszcze ją zdejmuje, żeby nie przesilić organizmu, i siada na wózku inwalidzkim (tak jak w czasie naszej rozmowy). Uzdrowienie, jak wierzy, zawdzięcza ks. Popiełuszce. - On nieustannie mi towarzyszy, codziennie o nim myślę.
Codziennie też hollywoodzki producent uczestniczy we Mszy św. Od 30 już lat. Bez względu na to, w jakim miejscu świata się znajduje. To wiara, jak twierdzi, trzyma go przy życiu, nadaje sens. Dlatego cieszy się, że premiera filmu zbiega się z Rokiem Wiary w Kościele.
opr. mg/mg