Rozmowa z byłą szefową poznańskiego ośrodka TVP
Funkcję dyrektora poznańskiego ośrodka TVP pełniła Pani od 2 stycznia 2007 r. Co przez te dwa lata udało się Pani zmienić w poznańskim oddziale telewizji publicznej?
— Tak naprawdę sukcesem jest to, że nie było rewolucyjnych zmian na gorsze. Poznański ośrodek wzmocnił swoją pozycję wśród ośrodków regionalnych telewizji publicznej, a także wśród widzów. Świadczą o tym liczby pokazujące wielkość inwestycji, oglądalność programów, które robiliśmy, oraz co za tym idzie, jakość naszych produkcji. To były dwa bardzo trudne lata dla telewizji publicznej. Ośrodki z miesiąca na miesiąc dotykał coraz poważniejszy kryzys. My z niego wyszliśmy obronną ręką. Uważam to za nasz ogromny sukces. W minionych 2 latach staliśmy się numerem dwa po Krakowie wśród producentów programów ogólnopolskich. Teleskop w grudniu 2008 r. i styczniu 2009 r. notował najwyższe w ciągu ostatnich czterech lat wyniki oglądalności, sięgające nawet pół miliona widzów, co oznacza, że w trakcie jego trwania nawet co trzeci telewizor w regionie był włączony właśnie na nasz program.
Poza tym wizualnie zmieniła się antena, jej oprawa, są nowocześniejsze scenografie, pojawiała się nowa, wcześniej nieporuszana tematyka, a do głosu ze swoimi programami doszli ci dziennikarze, którzy wcześniej byli gdzieś na szarym końcu, albo wcale nie mieli dostępu do anteny. Lepszy jest sport, są przychody z reklamy i inwestycje techniczne. Tak więc myślę, że te dwa lata były dla tego ośrodka dobrym czasem. Dla każdego mojego następcy sukcesem będzie utrzymanie tego, co w 2007 i 2008 r. udało się nam wypracować.
A z których zmian jest Pani szczególnie dumna?
- Z pierwszego w Polsce projektu cyfryzacji zbiorów archiwalnych telewizji lokalnej. Dbałość o archiwalia, o historię naszego regionu to mój konik. Gdy przejmowałam funkcję dyrektora, najcenniejsze zbiory poznańskiej telewizji, zapisane na 16-mm taśmach, ale i te nowsze, zapisane na nieużywanych BCN-ach, leżały w ciemnych, nieogrzewanych pomieszczeniach starej siedziby poznańskiego ośrodka. Na szczęście udało mi się pozyskać środki, wybudować nowoczesne, klimatyzowane magazyny i przenieść archiwalia w nowe, bezpieczne dla nich miejsce. Dziś stoją tam na półkach wyczyszczone z kurzu taśmy. Cyfryzację rozpoczęliśmy od nowszych materiałów, z lat 80., zapisanych na nośnikach BCN, bo one były w gorszym stanie niż najstarsze zapisane na taśmie filmowej. Widz, póki co, nie zobaczy efektów naszych prac na ekranie, bo są jeszcze skomplikowane procesy prawne dotyczące praw autorskich. Mam jednak osobistą satysfakcję z tego, że to całe bogactwo telewizji nie zostanie zniszczone.
Bardzo cieszy mnie, że udało mi się wprowadzić na antenę transmisję z pierwszopiątkowych Mszy św. To jest szczególnie ważne dla tych, którzy są chorzy. Właśnie z myślą o nich to wprowadziłam i mam tylko nadzieję, że nikt nie odważy się z tego programu zrezygnować.
A porażki? Pomysły, których nie udało się mimo wszystko wdrożyć...
— Największą moją porażką jest to, że nie mogę dokończyć tego, co zaczęłam. Podpisywałam kontrakt na trzy lata i na taki czas były obliczone moje plany działania. Chciałabym zostać rozliczona po tym okresie. Dziś wygląda to tak, jakby ktoś zatrzymał wóz w połowie drogi i nie wiadomo czy ktoś będzie go ciągnął w tym samym kierunku, czy wręcz przeciwnie. Największą porażką jest więc niemożność zobaczenia owoców tego, co się zaczęło.
Poprzednie pytania zadałem nieprzypadkowo, bo zastanawiam się, jakie były powody Pani odwołania?...
— Nie znam ich i nie wiem, czy kiedykolwiek je poznam. Nikt nie próbował ze mną rozmawiać, czegokolwiek wyjaśniać, spokojnie wyłożyć swoich racji. Nie było też żadnych sygnałów, że w ośrodku dzieje się coś nie tak, tym bardziej że wynik finansowy poznańskiej telewizji za ubiegły rok jest jednym z najlepszych w historii TVP Poznań, a do tego osiągnięty jest przecież w bardzo trudnych dla telewizji publicznej warunkach rynkowych. Trudno mi więc sobie wyobrazić merytoryczne powody mojego odwołania, chyba że jest coś, co nie jest powodem merytorycznym...
O propozycji objęcia dyrektorskiego stołka w poznańskim ośrodku TVP dowiedziała się Pani telefonicznie od ówczesnego prezesa telewizji publicznej Bronisława Wildsteina, o odwołaniu ze stanowiska z Polskiej Agencji Prasowej. Styl, w jakim Panią odwołano, pozostawia chyba wiele do życzenia?
— Świadczy o tych, którzy mnie odwołują, i tych, którzy przychodzą po mnie. Każdy zwalniany z pracy powinien przecież dowiedzieć się o tym od swego przełożonego lub choćby pracownika kadr. W grudniu 2006 roku mojemu poprzednikowi kończył się kontrakt. Wiadomo było, że nie zostanie on przedłużony. Otrzymałam propozycję od ówczesnego prezesa TVP Bronisława Wildsteina i ją przyjęłam. Mój poprzednik miał czas, by do swojego odejścia się przygotować. Dostałam od niego raport zamknięcia z informacjami, jakie sprawy są prowadzone, rozmawialiśmy ze sobą, odbyło się to wszystko zgodnie z zasadami normalnej współpracy.
Obecne zawieszenie jest jeszcze nie do końca formalne, bo decyzji nie podjęła jeszcze rada nadzorcza TVP. Ale to raczej formalność.
Ta nienormalna sytuacja jest bardzo niekorzystna dla całej TVP, ponieważ rok 2009 będzie dla telewizji publicznej i jej ośrodków regionalnych przełomowym. Okaże się, czy te media przetrwają, czy rozpocznie się ich agonia, po której będzie bardzo trudno odtworzyć pozycję na rynku, bo ten bardzo szybko zagospodarowuje powstałą pustkę. Ten trudny czas wymaga niezwykle sprawnej organizacji pracy ludzi znających firmę i jej procedury. Odwołanie z dnia na dzień 12 z 16 dyrektorów ośrodków regionalnych, czystki personalne w antenach centralnych i zastępowanie dotychczasowego kierownictwa firmy w wielu przypadkach ludźmi nigdy niepracującymi w telewizji to strasznie niebezpieczny proces.
Dlaczego?
- Obecna ekipa rządowa zamierza zmienić sposób finansowania mediów publicznych. Część funduszy pozyskiwanych od obywateli miałaby trafiać także do telewizji komercyjnych, co jest bardzo ryzykownym przedsięwzięciem, bo niby dlaczego podatnicy mieliby wspierać firmy prywatne? Jeśli jednak do tego dojdzie, to TVP zmuszona będzie do ostrej walki konkurencyjnej także na polu programów misyjnych, a tej nie da się wygrać z szefami uczącymi się dopiero swoich zawodów.
Życie nie znosi pustki. Czym zatem zamierza Pani wypełnić tę powstałą po utracie pracy jako szefowej poznańskiego ośrodka telewizji publicznej?
— Nie ma co patrzeć wstecz. W dziennikarstwie pracuję już blisko 20 lat i z tego nie zrezygnuję. A poza tym popyt na dobre, rzetelne i niezależne dziennikarstwo jest nawet w trudnych czasach więc myślę, że sobie jakoś poradzę. Cały czas współpracuję też z uczelniami, pracuję naukowo i myślę, że będzie to dobry czas, by może zacząć myśleć o habilitacji. Mam nadzieję, że te dwie kwestie uda się jakoś połączyć. Poza tym telewizja to dla mnie fascynujący świat produkcji, reportaży, filmów dokumentalnych, własnych programów, więc zacznę jak każdy szeregowy współpracownik od pisania eksplikacji, czyli zarysów scenariuszy i szukania producenta, który zechce to wyprodukować, a później wyemitować. Nie zamierzam obrażać się ani na rzeczywistość, ani na świat. Myślę, że w tym zawodzie uda mi się zrobić jeszcze kilka dobrych rzeczy...
opr. mg/mg