"Baba" znaczy papież

Komentarz po pielgrzymce Jana Pawła II do Grecji, Syrii i na Maltę (4-9.05.2001)

Jan Paweł II zakończył jubileuszową pielgrzymkę do miejsc świętych, związanych z historią zbawienia. Ostatni etap, śladami św. Pawła, zaprowadził go do Grecji, Syrii i na Maltę. Dziś każdy z tych krajów znajduje się w innej sytuacji politycznej, religijnej i społecznej, co rzutowało wyraźnie na przebieg wizyty i sposób przyjęcia Ojca Świętego w poszczególnych państwach.

Słowo „Baba”, czyli Papież (w języku arabskim nie ma rozróżnienia fonetycznego na „p” i „b”), zdominowało rozmowy taksówkarzy i obsługi hotelowej, gdzie tylko pojawiali się np. dziennikarze czy inni goście, których obecność była związana z pielgrzymką. Oczywiście, pojawiły się zarzuty — i, dodajmy, są one całkowicie uzasadnione — że „syryjska” część wizyty była wykorzystywana przez gospodarzy do celów politycznych. Niemal przez cały okres pielgrzymki w biurze prasowym podawano nam propagandowe materiały, których pierwszą cechą była — delikatnie mówiąc — niechęć do Izraela.

Ojciec Święty, tam gdzie się pojawiał, komplementował swoich gospodarzy, dziękując za wkład w kulturowe dziedzictwo ich krajów. Głęboko humanistyczne przesłanie przemówienia w Pałacu Prezydenckim w Atenach czy podziękowanie złożone Syrii za jej wkład w rozwój chrześcijaństwa wypowiedziane już na początku wizyty, na zawsze pozostaną przykładem znakomitego dialogu między chrześcijaństwem i światem, który je otacza.

W czasie tej pielgrzymki było coś, co zwracało szczególną uwagę — papieska nieustanna modlitwa o pokój. Modlitwa czynem i słowem, bo jak określić np. wyjazd do Quneitry na Wzgórzach Golan, które jeszcze niedawno były areną wojny i konfliktu między Izraelem i Syrią — dwoma najważniejszymi krajami tego regionu najbardziej do siebie wrogo nastawionymi. Symboliczny gest pobłogosławienia wśród ruin i straszących kikutów wysadzonego przez wojska izraelskie miasta drzewka pokoju, które ma dać początek „ogrodowi przyjaźni”, o wiele więcej znaczy niż głoszone na najwyższym szczeblu deklaracje i rezolucje.

Na „pokojowy” charakter wizyty w Syrii trzeba popatrzeć także przez pryzmat sytuacji politycznej, która właśnie tam, na Bliskim Wschodzie, nie należy do łatwych w ocenie. Syria pozostaje uwikłana niemal we wszystkie aspekty kryzysu blisko-wschodniego. Napięte stosunki z sąsiadami, w tym nawet z krajami tradycyjnie muzułmańskimi, jak Irak czy Turcja, sprawiają, że jest postrzegana jako państwo będące stroną konfliktu w tej części świata. Jej militarna obecność w Libanie, krępująca niepodległość i samodzielność tego kraju, oraz wspieranie ugrupowań fundamentalno-terrorystycznych pogłębiają konflikt z Izraelem.

Wizyta na Bliskim Wschodzie pokazała także siłę i rolę, jaką w tych krajach odgrywają chrześcijanie. Chociaż sam Jezus nigdy nie był w Syrii, to właśnie w tym kraju szybko znalazł licznych wyznawców. Dzięki temu Syrię uznaje się — obok Jerozolimy, Rzymu, Konstantynopola i Aleksandrii — za kolebkę chrześcijaństwa. Może nam, Europejczykom, trudno zrozumieć wielość wyznań i rytów wyrażających się w strojach, języku i mentalności wyznawców chrześcijaństwa w tym regionie świata, ale Msza św. sprawowana na stadionie Abbasydów w Damaszku pokazała, że nie to jest najważniejsze. W czasie liturgii zarówno Jan Paweł II, jak i towarzyszący mu dostojnicy kościelni używali wielu języków, dla nas całkowicie niezrozumiałych.

Po trudach pielgrzymowania do Grecji i Syrii wizyta w katolickiej Malcie była dla Ojca Świętego zapewne niemal odpoczynkiem. Ujęła ona Jana Pawła II wielką gościnnością i zaangażowaniem. We Mszy beatyfikacyjnej wzięło udział blisko 2/3 obywateli.

W atmosferze narodowego święta na wyspie, która kiedyś ocaliła życie św. Pawłowi, Papież kontynuował omawianie tematów poruszanych od pierwszych dni pielgrzymki. Przemówienia wygłoszone na Malcie miały przede wszystkim wymowę duszpasterską, a uśmiechnięty i rozluźniony Jan Paweł II używał zaskakujących sformułowań, mówiąc np. do katechetów, by „dostarczali słodkiego pokarmu”, lub zapewniając, że tych, którzy słuchali bł. Jerzego Precy „pociągała nieodparta atrakcyjność Chrystusa”.

Trudno nie skomentować pojawiających się po tej pielgrzymce kontrowersji. Głośno wypowiedział je niegdyś wielki apologeta Papieża, włoski publicysta i dziennikarz, Vittorio Messori. W artykule zatytułowanym „Wielkie niebezpieczeństwo”, opublikowanym na łamach włoskiego „Corriere della Sera”, przedstawił zupełnie inny punkt widzenia na papieską wizytę w meczecie i przeprosiny skierowane do prawosławia. „Miarka się przebrała: ten Papież przesadza. Podróż ostatnich dni potwierdza to stwierdzenie. Papież ryzykuje poniżenie Kościoła, kłania się prześladowcom, myli ekumenizm z synkretyzmem, gdzie jedna religia jest tyle samo warta, co inne” — pisał jeszcze w czasie trwania pielgrzymki i przypominał głosy krytyki niektórych papieskich gestów wykonanych podczas Wielkiego Jubileuszu. Jego zdaniem, „Papież jako zwierzchnik Kościoła nie może pozwolić, by Kościół był poniżany”. Jednocześnie sam Messori dodał w swoim artykule, że ta „niezrozumiała dla wielu otwartość i hojność” Papieża może otworzyć oczy innym także na ich własne błędy, bo Jan Paweł II jest „jednocześnie realistą i mistykiem”.

Trudno w takim kontekście brać pod uwagę pojawiające się także w Polsce głosy, że ten Papież i jego pontyfikat to symbol konserwatyzmu. Ta podróż udowodniła, że Jan Paweł II przekracza granice i to nie tylko polityczne.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama