O atmosferze Synodu Biskupów oraz o sytuacji Kościoła w Afryce - rozmowa z kard. Robertem Sarah, prefektem Kongregacji ds. Kultu Bożego i Sakramentów
Kardynał, który przyjmuje mnie w swym gabinecie w budynku watykańskim, tuż obok Placu św. Piotra, jest obecnie jedynym Afrykańczykiem stojącym na czele jednej z kongregacji Kurii Rzymskiej — od 23 listopada 2014 r. jest prefektem Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów. Przed nim jedynie dwóch kardynałów z Afryki zajmowało tak wysoki urząd kurialny: w latach 1984-98 prefektem Kongregacji ds. Biskupów był pochodzący z Beninu kard. Bernardin Gantin, a od 2002 do 2008 r. prefektem Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów był nigeryjski kardynał Francis Arinze. Dlatego kard. Roberta Saraha uważa się dzisiaj za najbardziej wpływowego Afrykańczyka w Kurii, głos Kościoła afrykańskiego w Watykanie.
Robert Sarah urodził się 15 czerwca 1945 r. w Ourous w Gwinei w rodzinie katolickiej. 24 lata później został wyświęcony na kapłana w stołecznej diecezji — Konakry. Następnie opuścił swój kraj, by kontynuować studia — najpierw teologię na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, a później Pismo Święte we Franciszkańskim Studium Biblijnym w Jerozolimie. W 1979 r., gdy miał zaledwie 34 lata, Jan Paweł II mianował go arcybiskupem Konakry — konsekracji biskupiej dokonał kard. Giovanni Benelli, arcybiskup Florencji, były nuncjusz apostolski w Senegalu. W 1985 r. przyszły kardynał został wybrany na przewodniczącego Konferencji Episkopatu Gwinei. Abp Sarah kierował archidiecezją Konakry do 2001 r., gdy Papież wezwał go do Watykanu, mianując sekretarzem Kongregacji ds. Ewangelizacji Narodów. Dziewięć lat później — w 2010 r. — Benedykt XVI powierzył mu kierowanie Papieską Radą „Cor Unum” — ta mniej znana dykasteria zajmuje się akcjami humanitarnymi Watykanu, koordynuje katolickie dzieła charytatywne oraz nadzoruje działalność „Caritas Internationalis”. Papież wyniósł go do godności kardynalskiej 20 listopada tego samego roku — Robert Sarah stał się w ten sposób pierwszym kardynałem z Gwinei.
Tematem naszej długiej rozmowy były przede wszystkim argumenty związane z pracami synodu o rodzinie, które budzą tak wiele emocji i dyskusji, ale także sytuacja Kościoła w Afryce w związku ze zbliżającą się podróżą papieża Franciszka na Czarny Ląd, sytuacja chrześcijan na Bliskim Wschodzie oraz wyzwania, jakie stoją przed Kardynałem jako prefektem kongregacji zajmującej się liturgią. W tym numerze publikujemy refleksje kard. Saraha na temat rodziny i synodu jej poświęconemu.
* * *
WŁODZIMIERZ RĘDZIOCH: — Przykro mi, że zacznę rozmowę na temat synodu o rodzinie, wspominając bardzo nieprzyjemne zdarzenie: kard. Walter Kasper w jednym z wywiadów powiedział, że afrykańscy biskupi nie powinni zajmować się pewnymi kwestiami, takimi np. jak homoseksualizm — ponieważ „u nich jest to jeszcze temat tabu”, „nie powinni nam mówić, co mamy robić”. Eminencjo, trzeba być „postępowymi” i „nowoczesnymi” ludźmi Zachodu, by zajmować się pewnymi sprawami?
KARD. ROBERT SARAH: — Gdy chodzi o Objawienie, miejsce pochodzenia nie ma znaczenia: Kościół jest katolicki, a co za tym idzie — powszechny. Prawdziwym człowiekiem, prototypem i modelem naszego człowieczeństwa jest Jezus Chrystus, który przyszedł na świat — przychodzi każdego dnia — dla wszystkich. Jeżeli chodzi o fakt, że niektórzy mogą wypowiadać się, a inni nie, to moglibyśmy paradoksalnie powiedzieć, że księża nie powinni zajmować się rodziną, ponieważ nie mają żon i dzieci. To jest absurdalne rozumowanie. Afrykanie — może nie tyle biskupi, ile przede wszystkim ludzie świeccy — mają wiele do powiedzenia na ten temat, a my będziemy ich wszystkich reprezentować na synodzie. Chcemy docenić rodzinę, chronić jej piękno i dodawać odwagi. Rodzina — powiedział Franciszek w styczniu 2014 r. — „dla nas, chrześcijan, nie jest po prostu przestrzenią prywatną, ale «Kościołem domowym», którego zdrowie i dobrobyt jest warunkiem zdrowia i dobrobytu Kościoła i całego społeczeństwa”. Kościół opiera się na Jezusie Chrystusie, ale także na Rodzinie z Nazaretu: na Maryi, która otworzyła się całkowicie na oblubieńczą miłość Boga; na Józefie, który przyjął w swoim sercu Boże powołanie jako strażnik życia Bożego Syna. Mężczyzna jest niczym bez kobiety, a kobieta jest niczym bez mężczyzny. Mężczyzna z kobietą naruszają więź przynależności do Boga, jeśli nie są otwarci na życie.
Jeżeli chodzi o homoseksualizm, powiedzmy sobie szczerze i bez hipokryzji: homoseksualiści są codziennie przedmiotem niezliczonych spekulacji, ze szkodą dla nich samych. Kto chciałby osądzać osoby homoseksualne? Co innego natomiast zachowanie i związki homoseksualne, które Kościół uważa za poważne nieuporządkowanie seksualności. Teolog, który znajduje pozytywne elementy w homoseksualizmie, oszukuje samego siebie i innych. Jestem pewien, że wszyscy, którzy popierają homoseksualizm, wprowadzają siebie w błąd, bo jak stwierdza Katechizm Kościoła Katolickiego: „Tradycja, opierając się na Piśmie Świętym, przedstawiającym homoseksualizm jako poważne zepsucie (por. Rdz 19,1-29; Rz 1, 24-27; 1 Kor 6, 9; 1 Tm 1, 10), zawsze głosiła, że «akty homoseksualizmu z samej swojej wewnętrznej natury są nieuporządkowane». Są one sprzeczne z prawem naturalnym” (KKK, 2357). Co się tyczy osób rozwiedzionych żyjących w nowych związkach małżeńskich, Jan Paweł II mówi w „Familiaris consortio” (n. 84): „Razem z Synodem wzywam gorąco pasterzy i całą wspólnotę wiernych do okazania pomocy rozwiedzionym, do podejmowania z troskliwą miłością starań o to, by nie czuli się oni odłączeni od Kościoła, skoro mogą, owszem, jako ochrzczeni powinni uczestniczyć w jego życiu. Niech będą zachęcani do słuchania Słowa Bożego, do uczęszczania na Mszę świętą, do wytrwania w modlitwie, do pomnażania dzieł miłości oraz inicjatyw wspólnoty na rzecz sprawiedliwości, do wychowywania dzieci w wierze chrześcijańskiej, do pielęgnowania ducha i czynów pokutnych, ażeby w ten sposób z dnia na dzień wypraszali sobie u Boga łaskę. Niech Kościół modli się za nich, niech im dodaje odwagi, niech okaże się miłosierną matką, podtrzymując ich w wierze i nadziei. Kościół jednak na nowo potwierdza swoją praktykę, opartą na Piśmie Świętym, niedopuszczania do komunii eucharystycznej rozwiedzionych, którzy zawarli ponowny związek małżeński. Nie mogą być dopuszczeni do komunii świętej od chwili, gdy ich stan i sposób życia obiektywnie zaprzeczają tej więzi miłości między Chrystusem i Kościołem, którą wyraża i urzeczywistnia Eucharystia. Jest poza tym inny szczególny motyw duszpasterski: dopuszczenie ich do Eucharystii wprowadzałoby wiernych w błąd lub powodowałoby zamęt co do nauki Kościoła o nierozerwalności małżeństwa”. A Kościół nie może się mylić, gdy opiera się na Piśmie Świętym, ponieważ Bóg jest fundamentem jego nauczania. To, co się mówi i publikuje na temat związków homoseksualnych, jest próbą wywarcia nacisku na Kościół, aby zmienił swą doktrynę, oraz mącenia w głowie ludziom poprzez mieszanie pojęć uczuciowości i miłości. Nie wystarczy uczucie w stosunku do innej osoby, aby uznać taki związek za rodzinę. A próba zmiany doktryny — tak jakby chodziło o jakieś prawo stanowione przez zgromadzenie parlamentarne — oznacza próbę podważenia nauki Chrystusa. Chciałbym zapewnić, że Kościół afrykański będzie walczył, bo gdy chodzi o obronę Prawdy, nie można iść na ustępstwa.
— Kiedyś w rozmowie z biskupami europejskimi potępił Eminencja „milczącą apostazję” ze strony wielu ochrzczonych i szerzenie się w Europie „humanizmu bez Boga”. Czy mógłby Eminencja wyjaśnić, na czym polegają te niepokojące zjawiska?
Są to zjawiska, o których mówił już św. Jan Paweł II, a które, niestety, stały się jeszcze bardziej aktualne. Ogólnie mówiąc, Europa i zachodnie społeczeństwa odeszły od Boga, ale nie polega to na odrzuceniu Jego istnienia, tylko na obojętności wobec uczuć religijnych. W ten sposób twierdzenie typowe dla postmodernizmu, zrodzonego wraz z rewolucją lat 60. ub. wieku, że Bóg nie istnieje, dziś brzmi inaczej: „Nie ma znaczenia, czy Bóg istnieje, czy nie; każdy ma prawo wierzyć w to, co chce, pod warunkiem, że robi to w sferze prywatnej”. A to jest zaprzeczenie zasady wolności słowa, nie tylko, co oczywiste, wolności religijnej. Oznacza to również, że człowiek Zachodu zagrodził drogę jakiejkolwiek próbie poszukiwania Prawdy: jeśli wszystko jest takie samo, nic nie ma znaczenia. A relatywizm, jak to dobrze wyjaśnił Benedykt XVI w wielu swoich dziełach, jest o wiele gorszy od nihilizmu. Jeśli tak jest, to idziemy w kierunku — i możemy to już zobaczyć w naszych czasach — „humanizmu bez Boga”, humanizmu zamkniętego na Transcendencję, którego teoretykiem był m.in. Albert Camus. Oznacza to życie bez możliwości dania odpowiedzi na wielkie pytania dotyczące życia, bez punktów odniesienia co do dobra integralnego, wartości miłości i sprawiedliwości. Papież Benedykt XVI powiedział również, że „tylko tam, gdzie widać Boga, naprawdę zaczyna się życie, tylko wtedy, gdy spotykamy się z żywym Bogiem w Chrystusie, wiemy, czym jest życie”. Zachód przygotowuje się do przetrwania w morzu nicości. A morze to jest często burzliwe, jak widać w latach kryzysu, i nie ma bezpiecznych portów, w których można by się schronić. A jeszcze gorsze są roszczenia Zachodu, często aroganckie, do „eksportowania” swojej dekadencji do innych części świata. Ale jeśli życie nie ma swego ostatecznego końca w Prawdzie, czy warto żyć?
— Jan Paweł II i Benedykt XVI dążyli do wzmocnienia tożsamości chrześcijańskiej: w tym celu został opracowany Katechizm Kościoła Katolickiego, dzięki któremu wierzący wiedzieli, w co wierzyć. Ostatnio wśród katolików zapanowało pewne zamieszanie, ponieważ coraz mniej mówi się o prawdzie i dogmatach wiary, by nie być oskarżonym o nietolerancję. Ale czy biskupi i kapłani mogą zrezygnować z głoszenia odwiecznej nauki Kościoła?
Oczywiście, że nie! Zdaję sobie sprawę, że dzisiaj więcej nam potrzeba świadków niż nauczycieli — ewangelizuje się poprzez świadectwo. Ale doktryna nie jest zbiorem nakazów moralizatorskich, jak niektórzy uważają. Doktryna to całość nauczania, które pochodzi z Pisma Świętego, słowa Bożego i Tradycji. Doktryna jest Osobą! To Jezus w Jego słowie. Jak możemy myśleć, że kapłani powinni oddzielić duszpasterstwo od doktryny, jakby Ewangelia była wyrazem czegoś oderwanego od rzeczywistości? Albo nasza wiara opiera się na spotkaniu z Osobą, będącą Bogiem, który stał się człowiekiem przez swojego Syna, Jezusa, a co za tym idzie — na codziennie odnawianym świadectwie o śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa — albo wiara ta jest fałszywa i opiera się na idolach nowoczesności. Wielu uważa, że należy odrzucić doktrynę — ponieważ rzekomo nie jest dostosowana do naszych czasów, stoi w sprzeczności z powszechną mentalnością — aby nie urazić tych, którzy są w błędzie. Ale co to za ojciec, który nie wskazuje dziecku właściwej drogi? Tak więc uważa się, że otwarcie Kościoła, o którym nieustannie mówi Franciszek, oznacza „rozcieńczenie” tego, w co wierzymy w myśleniu współczesnego społeczeństwa, które jest zsekularyzowane i dekadenckie. Uważa się, błędnie, że należy dostosować nauczanie Chrystusa do naszych czasów. Ale Chrystus nie przyszedł, aby zadowalać społeczeństwo — przyszedł, aby ocalić ludzkość od jej upadku, przynieść Prawdę i przemienić każdego z nas. Spotkanie z Chrystusem zmienia życie tych, którzy Go miłują. Prawda i dogmaty wiary zmuszają nas do „podniesienia poprzeczki” — mierzyć wysoko i żyć na co dzień tak, by stać się świętymi. Relatywizm jest łatwy, bo według niego nic nie ma wartości i nic się nie liczy — prowadzi do rezygnacji z zaangażowania w życie i, ostatecznie, do „zeszpecenia” człowieka. Ale jestem przekonany, że ludzie, zwłaszcza młodzi, chcą rzeczy wielkich. Musimy im towarzyszyć na drodze do świętości. Człowiek, który nie szuka Prawdy, to człowiek, który nie żyje. Pamiętajmy jednak, że w końcu Pan Bóg poprosi nas o zdanie rachunku z talentów, które nam dał — czy Mu odpowiemy, że woleliśmy dostosować się do woli świata niż do Jego prawa? Wszyscy, ale przede wszystkim biskupi i kapłani, którzy trwonią majątek Pana, będą musieli zdać z tego rachunek.
— We Francji pojawiła się książka Eminencji — wywiad rzeka — zatytułowana „Dieu ou rien” (Bóg albo nic), która została przetłumaczona również na inne języki. Znalazłem w niej następujące refleksje: „Jak możemy przyjąć, że katoliccy pasterze poddają pod głosowanie doktrynę, prawo Boże i nauczanie Kościoła na temat homoseksualizmu i rozwiedzionych żyjących w nowych związkach, tak jakby Słowo Boże i Magisterium miały być ratyfikowane, zatwierdzone w drodze głosowania większością głosów? (...) Nikt, nawet papież, nie może zniszczyć lub zmienić nauczania Chrystusa. Nikt, nawet papież, nie może przeciwstawiać duszpasterstwa doktrynie. To oznaczałoby bunt wobec Jezusa Chrystusa i Jego nauczania”. Czytając te zdania, myślałem o synodzie o rodzinie. Czy taka jest prawdziwa stawka synodu?
Prawdziwą stawką synodu poświęconego rodzinie jest sama rodzina. Refleksja o rodzinie nie może być kalkulacją: Eucharystia dla rozwiedzionych żyjących w nowych związkach, związki cywilne, otwarcie na związki homoseksualne, ponieważ miałyby pozytywne elementy do zaproponowania wspólnotom chrześcijańskim... Co to za sposób rozumowania? Rodzina chrześcijańska jest żywym ciałem, które rodzi się w Chrystusie i z Chrystusem. Związek homoseksualny nie jest w Chrystusie ani z Chrystusem. Nie ma innej rodziny niż związek między mężczyzną a kobietą, otwarty na przekazywanie życia. Zdrada rodziny jest zdradą Chrystusa, ponieważ małżeństwo jest darem, który otrzymujemy od Boga. Nie pomożemy rodzinie przezwyciężyć problemów, mówiąc tylko o jej trudnościach. Nadszedł czas, aby mówić o pięknie rodziny! Na synodzie nie zajmowaliśmy się jeszcze np. kwestią dzieci — mam nadzieję, że uczynimy to teraz. Jeśli Papież zwołał aż dwa posiedzenia synodu, to oznacza, że dostrzega w rodzinie istotę życia zarówno chrześcijańskiego, jak i niechrześcijańskiego. Musimy bardzo uważać, aby synod nie stał się parlamentem lub boiskiem, gdzie dwa przeciwstawne ugrupowania walczą, aby przeforsować swoje idee. Tu nie chodzi o to, by zatriumfowały czyjeś postulaty — tu ma triumfować tylko słowo Boże. W debacie na temat rodziny Bóg zajmuje centralne miejsce — On jest punktem wyjścia, a Jego słowo ma nas prowadzić. Wszystko inne to nic nieznaczące kłótnie, często prowokowane przez ludzi chcących zniszczyć Kościół, który w imię Boga sprawuje ojcowską i matczyną władzę w stosunku do swoich dzieci. Panuje przekonanie, że aby uratować instytucję małżeństwa i rodziny, konieczne jest porzucenie doktryny i moralności jako czegoś starego i nieaktualnego, aby mieć jedynie duszpasterskie podejście wsłuchiwania się w problemy pary małżonków. Ale co to znaczy? Jaki sens ma przeciwstawianie tych dwóch aspektów? Wydaje mi się, że jest wprost odwrotnie — rodzina jest w kryzysie, ponieważ w ostatnich dziesięcioleciach zbyt mało mówiło się o nauczaniu Chrystusa i Kościoła, na którym się opiera, o jej pięknie i drodze do świętości, do której prowadzi. Papież poprosił nas — prosi nas o to każdego dnia — aby odzyskać świeżość wiary za pomocą nowych słów, bez obciążania życia chrześcijan pustym moralizatorstwem, ale też bez obalania prawa Bożego lub zmieniania dziedzictwa Tradycji. Kto twierdzi, że Papież chce zrewolucjonizować doktrynę, nie wie, o czym mówi, a raczej chciałby, aby tak się stało, by w ten sposób tolerowane były jego grzeszne zachowania. Ale powtarzam: Kościół nie czyni kalkulacji, Kościół jest historią miłości. Miłość jest wymagająca! Miłość prawdziwa to miłość aż do śmierci, i to śmierci na krzyżu.
— Jakie są, według Eminencji, największe problemy, z którymi zmaga się dzisiejsza rodzina, i jak można jej pomóc w ich rozwiązaniu?
Wielkim wyzwaniem, które stoi przed nami, jest pomóc młodym — ale także małżonkom — odkryć na nowo wartość powołania do życia w rodzinie, znaczenie małżeństwa, sens otwarcia się na życie. Mężczyzna i kobieta są zniechęceni, widząc drogę, która ich czeka, bo nie rozumieją motywów bycia razem. Potrzebują wysokich celów, ponieważ ich ostatecznym celem jest świętość. Alpinista stawia sobie za cel szczyt, bo wie, że tam znajdzie pokój i odpoczynek — gdyby słuchał głosów tych, którzy go zniechęcają do wspinaczki, spadłby w dół. Problem w tym, że dzisiaj wydaje się bardziej wygodne żyć bez zobowiązań do wielkich powołań. Żyjemy w kulturze pragnień, które stają się prawem. Jeśli chcesz inną kobietę — dlaczego jej nie mieć? Jeśli chcesz innego mężczyznę — dlaczego go nie mieć? Jeśli jesteśmy zmęczeni byciem razem, jeśli nasza miłość zanika w sposób nieodwracalny — dlaczego się nie rozwieść? Dlaczego nie porzucić współmałżonka, gdy jest zbyt trudno iść razem drogą, którą wskazał nam sam Jezus? Na to należy odpowiedzieć, że z żoną/mężem współmałżonek wypełnia swe powołanie, które Bóg ma dla niego lub dla niej. Zbyt często mówimy, że życie małżeńskie jest trudne. A gdybyśmy zaczęli mówić małżonkom, że w drodze towarzyszy im Jezus? Gdybyśmy zaczęli im mówić, że jest to droga piękna i świętości, nawet wśród życiowych problemów? Dlatego prawdopodobnie pierwszym praktycznym rozwiązaniem jest przemyślenie na nowo tzw. kursów przedmałżeńskich — nie ma sensu organizowanie kilkugodzinnych kursów w czasie weekendu. Narzeczeni powinni być prowadzeni, aby odkryć siebie samych i sens swojego małżeństwa przed Bogiem i z Bogiem. Wiele osób podkreśla wpływ na rodzinę kryzysu gospodarczego lub trudności społecznych, ale to są fałszywe problemy, czynniki zewnętrzne w stosunku do życia rodzinnego. W Afryce z pewnością nie ma dobrobytu, jak na Zachodzie, ale rodzina nadal ma solidną wartość.
Wreszcie kolejnym wyzwaniem, być może największym, jest „upadek rzeczy ewidentnych”; są podważane, ponieważ chce tego kultura dominująca, eliminująca każdy fakt naturalny. Żyjemy w okresie historycznym, gdy rodzina jest atakowana, bo chce się zniszczyć „rzeczy ewidentne” — podstawy, na których się opiera: otwartość na życie, piękno różnicy płci, komplementarność małżonków, kobiety i mężczyzny. Dlatego tzw. małżeństwo homoseksualne jest sprzecznością samą w sobie. Jeśli rodzina jest pierwszą komórką społeczeństwa, Kościołem domowym dla wierzących — oznacza to, że ta komórka przekazuje życie, co zapewnia ciągłość społeczeństwu i Kościołowi. Gdy nie jest to możliwe, jak w przypadku par homoseksualnych, mówienie o małżeństwie jest mylące i błędne. Jest to wynik dekadencji Zachodu, który nie zna już siebie samego. A kwestia ta nie zależy od tego, czy ktoś jest wierzący, czy niewierzący — małżeństwo zrodziło się w czasach przedchrześcijańskich, więc chodzi o problem, który dotyka całą ludzkość, nie tylko katolików.
opr. mg/mg