Jednym głosem

O śpiewie liturgicznym uwagi z głębi kościoła


Jakub Żmidziński

Jednym głosem

O śpiewie liturgicznym uwagi z głębi kościoła

Podpoznańska kaplica na nowym osiedlu, tuż przy budującym się kościele. Niedzielna msza w jesienny wieczór. Przez głośniki płynie śpiew i muzyka wykonywana przez młodych, stojących na chórze ludzi. Słychać skrzypce i gitarę elektryczną akompaniujące nowym pieśniom, znanym nielicznym uczestnikom pielgrzymek i członkom młodzieżowych grup modlitewnych. Płynie piękny śpiew z instrumentalnym podkładem, ale kościół milczy. Gdy ksiądz intonuje dobrze znane wszystkim części stałe mszy, podnosi się z głębi kaplicy cichy śpiew, ale słychać go tylko w przedniej części, tył świątyni milczy.

Rekolekcje dla studentów w jednym z poznańskich kościołów. Wcześniej półgodzinna nauka śpiewu. Schola intonuje pieśni wspierając się akompaniamentem gitary, której używa ktoś z dużym kunsztem. Pieśni brzmią w całym kościele, tak się przynajmniej wydaje, lecz w tyle świątyni panuje cisza.

Niedzielna przedpołudniowa msza w jednym z kościołów parafialnych w Poznaniu. Organista z dużym wyczuciem intonuje pieśni, które wierni lepiej lub gorzej śpiewają. Czasami uda się zaśpiewać nawet dwie zwrotki. Właśnie trwa okres Bożego Narodzenia i co jakiś czas pojawiają się znane kolędy, ale ludzie z trudem wśpiewują się w tonację organów, gardło męczy się po kilku wersetach...

Nakreśliłem kilka obrazów przebiegu liturgii, które zapewne są reprezentatywne dla wielu regionów Polski, szczególnie dla parafii miejskich. Ich wspólnym rysem jest nie tyle brak śpiewu w kościele, co bierna postawa wiernych. Nasilenie biernych postaw podczas liturgii obserwowane jest w Polsce od ponad 10. lat, a dotyczy przede wszystkim ludzi młodych. I ma się wrażenie, że pomimo świadomości tego stanu sytuacja nie tyle polepsza się, co bardziej jeszcze komplikuje. Powstaje wiele chórów parafialnych i zespołów młodzieżowych, działają schole, zaprasza się na msze orkiestry i profesjonalnych muzyków, wielu organistów to ludzie z wyższym wykształceniem muzycznym. Ale to wszystko nie zawsze daje dobre efekty. Dlaczego? Dlaczego przestajemy śpiewać w naszych świątyniach?

Zanik tradycji śpiewu

Odpowiedź łatwo uprościć, wskazując na jedną przyczynę, np. niedostosowanie repertuaru kościelnego do gustów młodego pokolenia. Ale rzecz wydaje się dużo bardziej złożona. Nie sposób wskazać tu wszystkie przyczyny, ale choć kilka warto przytoczyć. Przede wszystkim przestajemy śpiewać jako naród. Słowianie zawsze byli rozśpiewani, wieś polska rozbrzmiewała przez cały rok pieśniami religijnymi, śpiewanymi modlitwami, ale także pieśniami związanymi z pracą, zabawą, weselem. To wszystko niemal doszczętnie w Polsce zanikło, choć trwa u wielu naszych sąsiadów: Czechów, Ukraińców, Litwinów. Nawet tak "zachodni" naród jak Anglicy śpiewa lepieji więcej od nas. Warto uświadomić sobie, że tradycyjny repertuar pieśniarski był ogromny (dziesiątki tysięcy pieśni i przyśpiewek) i trwał całkiem nieźle jeszcze do połowy XX wieku! Odrzuciliśmy go nieomal w całości, jakby na przekór temu, co dzieje się na wielu obszarach Europy, gdzie powraca się do korzeni, kultywuje je i na nowo odczytuje. Jedyny śpiew, jaki u nas pozostał (poza do dziś śpiewającymi regionami Kurpiów, Podhala i mniejszościami narodowymi) to właśnie śpiew kościelny, a ten zamiera na naszych oczach. W Kościele bowiem, pomimo zaleceń II Soboru Watykańskiego, a czasem zupełnie bez ich zrozumienia, zanika mechanizm przekazywania tradycji śpiewu, który w Polsce funkcjonował przez tysiąc lat. Nie znamy i nie uczymy się tekstów ani starych, ani nowych pieśni, a jeżeli już, zapamiętujemy najwyżej jedną, dwie zwrotki. Kryzys pamięci... owszem, ale również brak dobrej edukacji i zbyt częste zmiany repertuaru (dr Zoła mówiło przebojach w Kościele, które żyją najwyżej kilka sezonów). Nie ma też w większości parafii ludzi, którzy byli niegdyś żywą pamięcią - potrafili bez śpiewników odtworzyć cały repertuar i to w pełnej wersji, po kilkadziesiąt zwrotek każdej pieśni. My nie śpiewamy często nawet wtedy, gdy znamy teksty. Zapewne każdy przeżył doświadczenie śpiewu wspólnotowego, kiedy nic nie zagłusza, nie pośpiesza, nie śrubuje wysokości, gdzie śpiew nie męczy, a płynie spokojnie, niesie radość i poczucie wolności. Często zdarza się to również w kościołach, niestety, najczęściej wtedy, gdy nie ma organisty, a ksiądz odprawiający mszę intonuje wszystkim znane pieśni.

Organy i mikrofon

Nie jestem wrogiem organów, to pięknie brzmiący instrument, jedyny właściwie, jaki nadaje się dla zachodniej liturgii, ale bardzo często są one niewłaściwie użyte. Marcel Peres wspominał, że najczęściej źle, zbyt wysoko się je stroi. Niewłaściwie użyte potrafią też zagłuszyć śpiew. A przecież nie od początku tak było. Dawniej organy miały inne, cichsze brzmienie i jedynie intonowały śpiew, głośniej włączając się w odpowiednich momentach celebracji, np. do improwizacji podczas komunii, gdy ludzie spożywają Eucharystię, co wymaga milczenia i krótkiej chociaż medytacji. Istnieje także zjawisko, które można by nazwać prymatem mikrofonu, i to niezależnie, czy używa go organista, kapłan lub osoba prowadząca śpiew. Ktoś posługujący się mikrofonem ma poczucie donośności swego głosu, choć mówi cicho. Kiedyś, gdy nie było jeszcze megafonizacji, kapłani uczyli się mówić i śpiewać tak, by byli jak najlepiej słyszalni: śpiew musiał być donośny i daleki, a to wymaga odpowiedniego tempa i rytmu. Bardzo często zauważam, że ktoś przy mikrofonie, najczęściej organista, nie ma świadomości tego, że cichy śpiew rządzi się innymi prawami niż śpiew wspólnoty wiernych - śpiew wiernych musi w pełni wybrzmieć. Przysłowiowe jest już przyspieszanie śpiewu przez organistę, gdy ksiądz prowadzi mszę zbyt rozwlekle. Ale... dokąd tu się spieszyć, jeśli ludzie mają śpiewać, trzeba im dać na to czas i nie wolno ich zagłuszać, ani organami, ani zbyt głośnym śpiewem do mikrofonu, co często z kolei czynią kapłani. Oczywiście liturgia musi mieć swoją dynamikę, na pewno jednak ogromnym jej wrogiem jest pośpiech. Warto sobie uświadomić, jak długo niegdyś trwały nabożeństwa i jak długo trwają do dzisiaj w Kościele prawosławnym. Czas liturgii jest czasem świętym i nie można go upodabniać do wydarzeń świeckich. Ale, można powiedzieć, skoro nie będzie śpiewał organista ani kapłan, to w kościele zapanuje cisza. I tu się nie zgadzam, znam bowiem wiele przykładów z kościołów wiejskich czy miejskich, kiedy liturgia wspaniale obywała się bez instrumentów. Najważniejsze okazuje się odpowiednie zaintonowanie śpiewu. Niegdyś tę rolę pełnili kantorzy, na Korsyce np. istniały bractwa kantorskie, kantorzy prowadzili śpiewy w kościołach przyklasztornych, w każdej wsi była osoba, która przewodziła śpiewom podczas nabożeństw. Dzisiaj z różnym efektem próbują tę lukę wypełnić młodzieżowe schole.

Instrumenty

Pozostaje kwestia instrumentów, których użycie podczas liturgii dopuścił II Sobór Watykański. Mało kto pamięta, że na wprowadzenie innych, poza organami, instrumentów do liturgii powinien wyrazić zgodę biskup danej diecezji. Dlaczego większość instrumentów nie nadaje się do kościoła? Miejsce organów sankcjonuje tradycja, zresztą samo ich brzmienie było kształtowane tak, by odpowiadało odczuciu sakralności. Świat skojarzeń, jaki wywołuje muzyka organowa, zazwyczaj prowadzi nas do świątyni. Inne instrumenty, najczęściej pojawiająca się gitara, pochodzą z innego świata, służyły od początku innemu, świeckiemu rodzajowi muzyki. Już nawet użycie organów elektrycznych bywa ogromnym zgrzytem - pierwsze skojarzenie: tradycja rockowa: The Doors i Czesław Niemen. Piękna muzyka, ale nie dla liturgii, grozi nam bowiem przemiana obrzędu w koncert czy teatr. Jaka jest różnica między rytuałem a teatrem (czy koncertem)? - muzyka koncertowa, gest teatralny skupiają na sobie, natomiast rytuał, którym jest liturgia, odsyła dalej, do innej rzeczywistości, którą odsłania i której służy. Teatr czy koncert zakłada istnienie wykonawcy (aktora) i widzów, natomiast rytuał jest celebrowany przez wszystkich. Ktoś powie: subtelne różnice... Różnice są zasadnicze, bowiem obrzęd może zamienić się w adorację osoby: artysty, wirtuoza, będzie więc zaprzeczeniem tego, czym miała być pierwotnie.

Współuczestnictwo w liturgii niebiańskiej

Zasadą rytuału zawsze jest współuczestnictwo, każdy wierny niejako koncelebruje to, co dzieje się na ołtarzu. W trakcie ofiary eucharystycznej wszyscy, łącznie z kapłanem, włączają się w coś, co przerasta naszą zdolność pojmowania, a co w dokumentach Soboru Watykańskiego tak zostało opisane: Liturgia ziemska daje nam niejako przedsmak uczestnictwa w liturgii niebiańskiej, odprawianej w mieście świętym Jeruzalem, do którego pielgrzymujemy, gdzie Chrystus siedzi po prawicy Bożej jako sługa świątyni i prawdziwego przybytku. W liturgii ziemskiej ze wszystkimi zastępami duchów niebieskich wyśpiewujemy Panu hymn chwały. Liturgia niebiańska nie jest zatem jakąś metaforą czy symbolem, jest rzeczywistością, w którą wierzyli nasi przodkowie i którą uznaje współczesny Kościół, choć należy ona do porządku mistycznego. Uczestniczymy zatem w czymś, co przerasta naszą zdolność rozumowego poznania, a ledwie potrafimy wyśpiewać (czasami wymówić): Święty, Święty, Święty... i to na jakąś skoczną melodyjkę, choć ten właśnie śpiew, który wydobywał się z ust serafinów, usłyszał prorok Izajasz podczas wizji tronu Bożego (Iz 6, 1-4), a później św. Jan w chwili zachwycenia (Ap 4, 2-8). Czyżbyśmy zapomnieli o wielkości Boga, a może nie potrafimy jej wyrazić? Dante, by oddać muzykę anielską, utworzył w Boskiej Komedii nowy czasownik - pisał, że anioły w niebie nieustannie allelują na chwałę Pana, a my czasami nie potrafimy nawet najprościej wyśpiewać tego pradawnego hebrajskiego słowa. Kiedy wczytamy się w opisy uroczystości w świątyni jerozolimskiej, zrozumiemy, dlaczego prawosławni pozostali przy liturgii śpiewanej i z niechęcią odnoszą się do liturgii zachodniej:

Kiedy wyszli kapłani z Miejsca Świętego (...) ubrani w bisior, stali na wschód od ołtarza grając na cymbałach, harfach i cytrach, a z nimi stu dwudziestu kapłanów, grających na trąbach - kiedy tak zgodnie, jak jeden, trąbili i śpiewali, tak iż słychać było tylko jeden głos wysławiający majestat Pana, kiedy podnieśli głos wysoko przy wtórze trąb, cymbałów i instrumentów muzycznych przy wychwalaniu Pana, że jest dobry i że na wieki jego łaskawość, świątynia napełniła się obłokiem chwały Pańskiej... (2 Krn 4, 11-14).

Spełnienie Ofiary

Ofiara eucharystyczna zawsze pozostanie spełniona, niezależnie od tego, czy obrzęd będzie śpiewany, czy mówiony, z akompaniamentem organów czy bongosów, czy w pełni w nim uczestniczymy, czy tylko przestępujemy z nogi na nogę pod drzwiami kościoła. Ale jeżeli pytamy, dlaczego spada liczba ludzi chodzących do kościoła, to jedną z odpowiedzi jest niska jakość liturgii. I nie chodzi o to, by uczynić ją bardziej artystyczną, lecz bardziej żywą, bardziej wspólnotową. Można bowiem pięknie przeżyć i mszę mówioną, choć zawsze czegoś w niej brakuje, ale czy można głęboko przeżyć mszę śpiewaną z akompaniamentem elektrycznym, gdzie śpiewa się części stałe na melodie piosenek estradowych? Naprawdę, niewiele potrzeba.

Pamiętam rekolekcje o. Jacquesa ze wspólnoty św. Jana, prowadzone kilka lat temu: proste łacińskie śpiewy, rodem z Taize, pełne skupienie, waga każdego gestu i słowa (wszystko po łacinie, bo o. Jacques nie zna języka polskiego). Trzeciego dnia oprawę liturgii przygotowywała wspólnota Odnowy w Duchu Świętym. Kontrast był ogromny, uświadomiłem sobie wtedy, że prostota, poparta pełnym duchowym zaangażowaniem zupełnie wystarcza, nie trzeba wymyślać dodatkowych gestów i pieśni, wprowadzać nowych instrumentów. Ale pamiętam też wiele niezwykle uroczystych, pełnych ducha celebracji, z udziałem chórów, a nawet orkiestr. Nasze przeżycie jest subiektywne, w dużej mierze zależy od wcześniejszego przygotowania, od wewnętrznego skupienia. Oprawa liturgii może jednak skupieniu bardzo dopomóc.

Kiedy próbowałem sobie uświadomić, co było dla mnie, jako dziecka, najważniejsze w kościele, dlaczego - mimo zawirowań wieku młodzieńczego - nie przestawałem do niego przychodzić, doszedłem do wniosku, że najważniejsze było i jest przeżycie czegoś ważnego. Co jest owym ważnym? - dotknięcie tajemnicy, zaledwie otarcie się o wielkość Boga, a jednak to nieświadome uczucie potrafiło prowadzić do zrozumienia słów, które zostały zapisane w dokumentach ostatniego soboru: "Liturgia (...) jest szczytem, do którego zmierza działalność Kościoła i jednocześnie jest źródłem, z którego wypływa cała jego moc".

Aby to wszystko stało się dla nas rzeczywistością, trzeba m.in. pracować nad liturgią, bo jestem przekonany, że wielu ludzi odchodzi z Kościoła nie dlatego, że nie potrzebuje Boga i obrzędów ku Jego czci, lecz dlatego, że w Kościele nie odnajduje odpowiedzi na swój duchowy głód.

Piękno i siła korzeni

Co zatem można zrobić, by nie tylko teoretyzować i mówić, jak bardzo jest źle? Koncentrując się tylko na muzyce, choć ważne jest przecież i wnętrze świątyni, światło, wystrój plastyczny, charakter homilii - na pewno konieczna jest lepsza edukacja muzyczna w szkołach, a przede wszystkim w seminariach. To jednak, jak wiadomo, nie zmieni się tak szybko... Potrzebne jest również pogłębianie świadomości i kształ-towanie na nowo pewnej wrażliwości muzycznej. Musimy przede wszystkim docenić naszą tradycję: polską i chrześcijańską. Wolimy egzotykę - rytmy afrykańskie czy monotonne brzmienia hinduskie, możemy zauważyć, że w Afryce czy Ameryce Południowej wprowadza się lokalne tradycje do liturgii, ale przecież z tego samego powodu my powinniśmy trwać przy swoich, a ich bogactwo jest ogromne. Nawet jeśli wiele pieśni się zestarzało, to przecież zasób nagranych polskich ludowych pieśni religijnych przekracza 20 tysięcy! Samych kolęd i pastorałek było około 2 tysiące. Posłuchajmy, jak te pieśni śpiewa Bractwo Ubogich, jak brzmią kolędy na płycie Kapeli Brodów, czy nawet Muzykantów. Wiele śpiewów odrzuciliśmy zbyt pochopnie, a mają w sobie ogromną moc, są piękną modlitwą. W globalizującym się świecie to one mogą stanowić o naszej tożsamości, tak jak tańce irlandzkie, rytmy andyjskie, hinduskie mantry dla ich tradycyjnych wykonawców. Zakopaliśmy ogromny skarb, który trzeba na nowo wydobyć i oczyścić, by rozbłysnął takim światłem, które będzie przyciągało nawet młodych, wychowanych na rocku, rapie czy techno. Czy jest to możliwe? - widziałem, jak studenci owacyjnie przyjmowali koncerty muzyki dawnej... - na pewno tak, ale nie jest proste, wymaga wiele czasu i talentu. Na podjęcie czeka ogromna tradycja śpiewu chorałowego, którego, wg Marcina Bornusa-Szczycińskiego, powinniśmy uczyć już dzieci. Prowadzone od ponad 10 lat roraty w kościele poznańskich dominikanów dowodzą, że mądrze wprowadzony śpiew łaciński doskonale spełnia swoją funkcję nawet na początku XXI wieku. Jestem przekonany, że tylko tradycja, sensownie uaktualniona, może nas uchronić przed banalizacją tego, co ważne. Dopiero na jej bazie, gruntownie ją poznając, można tworzyć nową muzykę liturgiczną.

Muzyka sakralna a estrada chrześcijańska

Musimy zrozumieć różnicę, jaka dzieli muzykę sakralną od muzyki estradowej: funkcja tej pierwszej jest służebna wobec obrzędu, z estrady można ewangelizować, można się na niej modlić, mówić o Chrystusie, ale nie dokonuje się tam uobecnienie Ofiary. Estradowa muzyka chrześcijańska (CCM) nie nadaje się do liturgii, jej znaczenie jest zupełnie inne. W jej nurcie jest wiele interesujących zjawisk. Często słucham wielu jej wykonawców i wyobrażam sobie, że w wyjątkowej, odświętnej sytuacji muzyk czy zespół estradowy może uświetnić liturgię, ale w sytuacji wyjątkowej (np. przyjazd papieża, spotkania na Lednicy itp.). Nie jestem wrogiem nowoczesnych instrumentów, które wykorzystuje się podczas pielgrzymek, spotkań modlitewnych (piękny śpiew Wspólnoty Miłości Ukrzyżowanej, niezapomniana celebracja Wigilii Paschalnej na Kopiej Górce w Krościenku), ale liturgia doskonale się bez nich obchodzi, a jeśli je wprowadzamy, to czyńmy to bardzo umiejętnie, one bowiem mają jedynie służyć, a nie skupiać na sobie uwagę. Nie uważam też, że msze dla dzieci muszą być okraszone estradowymi piosenkami, że kapłan musi nieustannie prowadzić dialog z dziećmi, co może doprowadzić do takiego absurdu, którego niedawno byłem świadkiem: tuż przed przeistoczeniem spora grupa przedszkolaków gromadzi się wokół ołtarza, a wtedy kapłan pyta: co jest na ołtarzu, czy w kielichu jest "kubuś marchwiowo-bananowy", a na patenie kotlet schabowy? Dzieci, przekrzykując się, wołają z całych sił: Nieeee! Przecież nie chodzi o to, żeby dzieci po wyjściu z kościoła powiedziały, że było fajnie, ale by miały poczucie, że uczestniczyły w czymś ważnym, że spotkały się z Bogiem. Można je przecież rozśpiewać przed mszą, ale podczas liturgii uczyć ciszy, skupienia i pięknych, poważnych pieśni.

Zrozumieć dokumenty soborowe

Należę do pokolenia, które urodziło się po II Soborze Watykańskim i ze zdziwieniem odkrywam, jak wielką rewolucją była zmiana liturgii. Jednak nie do końca przekonuje mnie radykalne stanowisko powrotu do liturgii łacińskiej. Twórcy Soboru, wyczuwając ducha czasu, otworzyli furtkę dla wielu nowych zjawisk, ale to nowe często wprowadzane było szeroką bramą. Teraz chyba dojrzał czas, by z perspektywy 30. lat przyjrzeć się reformie soborowej, oddzielić plewy od ziaren, zrozumieć do końca ducha tamtych dokumentów (są one ogólnie dostępne w każdej księgarni katolickiej czy bibliotece parafialnej). Myślę o wielu prostych rozwiązaniach, które gdzieniegdzie funkcjonują i które mogłyby się upowszechnić. Warto, by powstawały małe schole lub pojawiały się pojedyncze osoby, biorące na siebie trud czuwania nad oprawą muzyczną tak, by inicjować śpiew wiernych, uczyć go, wydobywać zapomniane, a wciąż nowe pieśni, współpracować z organistą i księdzem, ustawiać odpowiednio nagłośnienie świątyń (znam kościół, w którym uczestnictwo we mszy traktuję w kategoriach umartwienia, ze względu na zbyt głośne megafony). Marzy mi się śpiewane na każdej mszy hebrajskie Alleluja, łacińskie Sanctus, które ma tyle w sobie wzniosłości, czy greckie Kyrie, dzięki czemu wszystkie dawne języki liturgiczne byłyby choć na chwilę obecne. Marzy mi się również, by wierni w kościołach śpiewali tak, że przechodzień, słuchający przez uchylone drzwi dobywających się pieśni, zapragnął przekroczyć próg świątyni. Bym mógł w kościele, wraz z innymi wiernymi, śpiewać Bogu pełnym głosem.


opr. JU/PO

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama