Ojciec Pio był przez wielu uznany świętym już za życia. Liczne cuda, których dokonał dla wielu były wystarczającym na to dowodem. Z największą ostrożnością do nadprzyrodzonych zdolności zakonnika z Pietrelciny podchodził Kościół i jego hierarchowie.
Książka Renzo Allegri’ego „Zniszczyć Świętego. Śledztwo w sprawie prześladowania o. Pio” to fascynujący zapis historii życia tego świętego kapucyna. W zasadzie tej części jego życia, gdy został już rozpoznany przez lud, otoczony czcią i szacunkiem. Ale to czas także wielkiego poruszenia wśród ludzi nauki, którzy z przynależnym im „szkiełkiem i okiem” traktowali doniesienia o stygmatach i cudach zakonnika. To czas, gdy także kler i biskupi, zobowiązani do ostrożności i tropienia nadużyć, z niewiarą podchodzili do doniesień i świadectw z Pietrelciny.
Skrupulatność i pazur
Renzo Allegri, z iście śledczą skrupulatnością, ale i dziennikarskim pazurem, ujawnia przed nami historię tamtych wydarzeń. Swoją książkę oparł na dokumentach z Tajnych Archiwów Watykańskich oraz zbiorów Świętego Oficjum. Zawarte w nich informacje i świadectwa rzucają nowe światło na drogę głównego bohatera książki do świętości.
Ale książka to także galeria ważnych i znaczących w życiu publicznym ówczesnych Włoch postaci. W większości poznajemy byłych licznych przeciwników ojca Pio z czasów jego pielgrzymowania po tym świecie. Za jednego z największych uchodził ojciec Agostino Gemelli. Ten sam, którego imieniem nazwano jedną z najlepszych we Włoszech klinik medycznych, której sam był pomysłodawcą. Dokładnie tę, w której ratowano życie świętego Jana Pawła II po zamachu na jego życie w roku 1982. Gemelli był franciszkaninem, ale też lekarzem i uczonym i twórcą Uniwersytetu Katolickiego w Mediolanie. Kapucyńskiego stygmatyka nazywał on „ignorantem i samookaleczającym się psychopatą, który żeruje na ludzkiej łatwowierności”. Gemelli sądził, że Ojciec Pio rozjątrza swe rany przy pomocy środków chemicznych, a ponadto łamie śluby czystości, posłuszeństwa i ubóstwa.
Takich postaci, które pozostawiły po sobie spisane świadectwa, w których za życia ojca Pio opisywały go jako szarlatana i oszusta, było znacznie więcej. Co ważne, ale co jest zasługą książki i jego autora, wszystkie te nieprzychylne opinie nie są wyrazem jakiejś tam, lepszej lub gorszej oceny tych postaci, ale oparte są na dokumentach, które trudniej poddać ocenie pod z góry przyjętą tezę. To z pewnością stanowi o wartości książki, która zyskuje walor obiektywności i prawdy tamtych czasów. Nie jest to książka, która patrzy na wydarzenia sprzed kilkudziesięciu lat z dzisiejszej perspektywy potwierdzonej kanonicznie świętości zakonnika, ale jest żywym świadectwem zmagania się ludzi ze świadectwem świętości w czasach, gdy żyli.
Zwierciadło wiary
Niektórzy powiedzą, że książka to wstrząsający zapis drogi do zbawienia świętego z San Giovanni Rotondo. Ale też możemy zadać sobie pytanie, czy mogło być inaczej. Czy zawsze widzimy sprawy takimi, jakie są? Czy jednak właściwie ocenić sprawy można dopiero po upływie czasu, gdy wygasną emocje i prawda zatriumfuje? Zwłaszcza, gdy chodzi o sprawy duchowe, sprawy „nie z tego świata”, które próbujemy oceniać i wykorzystujemy niedoskonałe narzędzia badawcze.
O Ojcu Pio, jednym z najsłynniejszych świętych XX wieku, powstało już wiele książek. Jednak Renzo Allegri opowiada nie tylko o świętym. Opowiada o nas samych, którzy są bezradni wobec ducha i świętości. Próbujemy wetknąć palce w rany Chrystusa i dotknąć Jego boku, ale gdy tylko to uczynimy, budzimy w sobie kolejne wątpliwości. I to właśnie kolejna zaleta książki, w której możemy przejrzeć się jak w lustrze.
I ostatnia refleksja. O tajemnicy Kościoła, w którym mimo błędów i kontrowersji prawda i dobro może zwyciężyć. I zwycięża, choć czasem dzieje się tak dopiero za sprawą „człowieka z bardzo daleka, z obcego kraju”. „Gdyby nie Karol Wojtyła, być może o. Pio nigdy nie zostałby ogłoszony świętym”. Tak pisze w swojej książce Allegri i dodaje, że „to Jan Paweł II uwolnił stygmatyka z piekielnych sideł oszczerstw, potępienia, podejrzeń, insynuacji i prawnych zawiłości, które zatruły całe jego życie”.
Dariusz Stępień, opoka.org.pl