Katolicy w Polsce nie chcą zmiany doktryny Kościoła, czy reform strukturalnych. Przede wszystkim potrzebują wspólnoty, w której każdy znajdzie miejsce – mówi abp Adrian Galbas na temat wniosków z diecezjalnego etapu Synodu
Marcin Przeciszewski, KAI: Księże Arcybiskupie, zakończył się diecezjalny etap XVI Zgromadzenia Ogólnego Synodu Biskupów na temat: „Ku Kościołowi synodalnemu: Komunia, uczestnictwo, misja”. Właśnie została opublikowana „Synteza krajowa”. Jak ta praca była w Polsce zorganizowana? Jaki był oddźwięk polskich diecezji, zakonów i innych środowisk? Jaka część duchowieństwa oraz wiernych wzięła udział w pracach synodu?
Abp Adrian Galbas: Korzystając z okazji, chciałbym najpierw bardzo serdecznie podziękować każdemu, kto w jakikolwiek sposób włączył się w synod. Obliczamy, że w ten proces, w zależności od diecezji, zaangażowało się między 30 a 60 proc. parafii. A odpowiedź na pytanie: ile było wszystkich zaangażowanych osób, zależy od tego, co uznajemy za zaangażowanie w synod. Czy wystarczy np. szkolna katecheza na ten temat, jednorazowe wypełnienie ankiety, czy dopiero systematyczny udział w spotkaniach synodalnych. ISKK podał, że w sumie było to ok. 100 tys. osób. Z kolei ze zsumowania danych udostępnionych przez diecezje wynikałoby, że było ich przynajmniej jeszcze raz tyle. W tej liczbie są też ci, którzy byli obecni w synodzie jedynie poprzez rozmaite platformy internetowe, najwięcej w ramach „Pogłębiarki”. Mieliśmy prawie 7 tys. koordynatorów w parafiach. Zasadniczo w synod zaangażowali się głównie katolicy mocno identyfikujący się z Kościołem, kochający Kościół, czujący się za niego odpowiedzialni i uczestniczący w życiu swych parafii. Tym bardziej jest to cenny głos.
Jeśli chodzi o zakony, to włączyły się one rozmaicie. Zgromadzenia męskie bardziej poprzez swoje kurie generalne, skąd ich głos został przekazany do Stolicy Apostolskiej. 50 zgromadzeń żeńskich przygotowało własną syntezę, która dotyczyła głównie realizacji zakonnego charyzmatu, ślubów i życia wspólnotowego.
Z tego, co wiem, została także przygotowana synteza Kongresu Katolików i Katoliczek. Ma zostać opublikowana.
Ruchy i stowarzyszenia nie zaistniały w czasie synodu jakoś szczególnie wyraźnie. Oczywiście ich członkowie byli w zespołach synodalnych, podobnie zresztą jak zakonnice i zakonnicy, jednak wspólnego głosu z takich wspólnot nie było. Przynajmniej ja nie słyszałem, by któraś wspólnota opracowała własną syntezę. Zresztą to nie dziwi. Członkowie ruchów i stowarzyszeń mają swoje miejsce w Kościele, swoją formację, programy, cele. Także ich wzajemne relacje są zwykle głębsze niż katolików nie będących członkami takich wspólnot.
KAI: Podstawowym celem synodu jest otwarcie się nas na głos Ducha Świętego i na to, co ma On do powiedzenia dziś Kościołowi. Czy ma Ksiądz Arcybiskup poczucie szczególnego doświadczenia Jego działania, tym razem poprzez Lud Boży i jego głos?
- Redaktorzy syntezy piszą na jej końcu, że przebyta synodalna droga była wyjątkowym wydarzeniem duchowym dla tych, którzy zechcieli nią podążać. Było dużo modlitwy, słuchania Słowa Bożego, a dzielenie się własnymi przeżyciami nie było prześciganiem się, kto powie głośniej, mocniej i więcej, ale ujawnianiem tego, co ktoś nosi w głębi swej duszy. Bardziej więc mieliśmy do czynienia z dzieleniem się niż dyskutowaniem.
Poza tym ważna była także zbieżność wniosków, które przyszły z bardzo różniących się od siebie diecezji. Ten fakt także interpretuję jako głos Ducha Bożego, który chce nam w ten sposób coś ważnego powiedzieć. Nam, czyli wszystkim, zarówno duchownym, jak i świeckim. Katolicy w Polsce nie chcą zmiany doktryny Kościoła, czy reform strukturalnych. Przede wszystkim potrzebują wspólnoty, w której każdy znajdzie miejsce; wspólnoty opartej na szacunku i jasnych zasadach.
KAI: Spójrzmy więc na wypowiedzi, jakie wyłaniają się z ankiet synodalnych jako na rodzaj lustra, w którym można zobaczyć Kościół w Polsce. Jaki Kościół wyłania się z tych odpowiedzi? Jest to obraz budujący czy raczej zasmucający i wzywający do szybkiej reformy?
- Wyłania się Kościół bardzo różnorodny. Przede wszystkim Kościół wierzący w Boga. Uczestnicy synodu mówią: kochamy Kościół, to jest nasz Kościół i właśnie dlatego chcemy, by był wysokiej jakości. Szczególnie mocno wybrzmiało wołanie o wysoką jakość posługi księdza. Dotknął mnie np. fragment o homiliach, które dla wielu słuchaczy są po prostu słabe: niebiblijne, nieprzygotowane, oderwane od życia. Ludzie mówią: słuchając takich homilii, czujemy się zasmuceni, a nawet obrażeni. To samo dotyczy „ars celebrandi”.
Kościół, który ujawnił się w synodzie, to – o czym już mówiliśmy – Kościół bardzo spragniony spotkania. Bez spotkania jest dystans, niezrozumienie, obcość i chłód. Ważna była dla mnie obserwacja o odseparowanych od siebie wspólnotach, których członkowie czują się ze sobą dobrze, ale nie interesują się już tym, co się dzieje u innych. Mało jest wspólnej modlitwy, jeszcze mniej wspólnej ewangelizacji. W syntezie znajdujemy taki poruszający obraz mieszkania z pokojami i przedpokojem. Wszyscy są za ścianami, a ci z przedpokoju, nie znajdując miejsca w żadnym z pokoi, i czując się obco, po prostu wychodzą...
To także Kościół, w którym świeccy mówią: chcielibyśmy być bardziej słyszani. Decyzje niech podejmują ci, którzy przyjęli taką odpowiedzialność, nie chcemy im tego zabierać, tak jest dobrze, ale chcielibyśmy częściej i więcej doradzić, podzielić się swoim widzeniem spraw, własnym doświadczeniem. Mamy kompetencje, które mogą być lepiej i bardziej wykorzystane.
To wreszcie Kościół, który dla wielu młodych jest po prostu bez sensu. Młodzi coraz częściej mają poczucie, że Kościół ich nie zna, nie rozumie, nie komunikuje z nimi, nie odpowiada na ich pytania. Skoro więc w ich mniemaniu Kościół się nimi nie interesuje, dlatego też oni nie interesują się Kościołem.
KAI: Na wypowiedzi synodalne można więc spojrzeć jak na rodzaj rachunku sumienia, który ukazuje nam drogi nawrócenia…
- Tak, to dobry trop. Synodalna synteza to dla mnie rachunek sumienia i zachęcam, byśmy go zrobili wspólnie, na różnych poziomach życia kościelnego. Ale najpierw każdy sobie. Dobrze, aby każdy uważnie przeczytał tę syntezę i zadał sobie pytanie: a ja? Co dla mnie wynika z tego tekstu? Gdzie znajduję siebie? Co powinienem przemyśleć, przerobić, zmienić? Od czego rozpocząć swoje nawracanie? Najgorzej by było, gdybyśmy powiedzieli sobie, że skoro w synodzie uczestniczyła tylko jakaś licha, mała garstka osób, to nie warto się tym w ogóle przejmować.
KAI: Porozmawiajmy więc o tym w tej właśnie dynamice. Zacznijmy od silnie akcentowanego w ankietach klerykalizmu. Przejawia się on często w braku zaufania do świeckich i w konsekwencji braku należytej współpracy. Co tu należy zmienić, jakie postulaty padają i są warte wcielenia w życie?
- Bez wątpienia potrzeba bezpośrednich relacji w konkretnej wspólnocie, w konkretnej parafii, w konkretnej kurii. Tego nie da się ustalić odgórnie według jakiejś „instrukcji o budowaniu relacji”. Dobrze też, abyśmy potrafili dzielić się własnym doświadczeniem Kościoła, który jest wspólnotą. Proszę zobaczyć, ile przeszło przez Polskę pielgrzymek w tych ostatnich tygodniach. Czy to nie jest Kościół-wspólnota? Po powrocie do parafii kontynuujmy i pielęgnujmy to doświadczenie. Nie czekajmy w anonimowych skupiskach na kolejny „strzał wspólnotowości”. Jasne, że gotowość na spotkanie wymaga zaufania, przełamania barier, możliwości poniesienia porażki. Trzeba jednak podjąć to ryzyko, bo przecież nie istnieje alternatywa, a Synod potwierdził, że relacje w Kościele potrzebne są nam wszystkim jak tlen. Świeccy bardzo o to proszą. Chciejmy więc wszyscy usłyszeć ten głos.
KAI: No właśnie, słyszeć głos laikatu. Czy – zdaniem Księdza Arcybiskupa jako przewodniczącego Rady Episkopatu ds. apostolstwa świeckich - jest on dostatecznie brany pod uwagę, na poziomie parafii, diecezji czy innych struktur kościelnych?
- Jest o wiele lepiej niż jeszcze kilkanaście lat temu. Być może według niektórych ten proces idzie zbyt opornie, ale bez wątpienia idzie. I tym się cieszę. Myślę oczywiście o rozwiązaniach praktycznych, bo przecież na poziomie teorii jest wręcz doskonale. Mamy świetne dokumenty Kościoła, od nauczania Soboru na temat świeckich, poprzez „Christifideles laici” i parę innych tekstów, a na „Evangelii gaudium” kończąc. Tam wszystko zostało już powiedziane i jest wciąż aktualne. Z praktyką jest różnie, ale powtarzam: dużo lepiej niż było. Wierzę, że jest to proces, którego nie można zatrzymać, a synod tylko go wzmocni.
KAI: W jaki sposób?
- Mam nadzieję, że najpierw przez samo doświadczenie prawdziwego, głębokiego spotkania, które stało się udziałem tych tysięcy ludzi, a potem na przykład przez ożywienie istniejących w Kościele struktur synodalnych. Rady parafialne, ekonomiczne, kapłańskie są przecież synodem: spotkaniem, rozeznawaniem, dzieleniem się, przygotowywaniem decyzji, którą potem podejmie ten, do kogo ona należy, a więc proboszcz czy biskup, który bierze za nią odpowiedzialność. To wszystko już istnieje, tylko, że często jest niedostatecznie wykorzystane, nieożywione, zbyt formalne. Teraz powstały zespoły synodalne, które - dzięki zdobytemu doświadczeniu - mogą tym strukturom dać nową siłę.
KAI: A jak możemy wprowadzać postulowaną „synodalność” na innych poziomach życia naszego Kościoła?
- Tak samo. Każdy biskup diecezjalny ma do dyspozycji radę kapłańską, ekonomiczną czy duszpasterską. Nie trzeba dokładać kolejnych struktur, ale spróbować podnieść jakość tych, które już istnieją.
KAI: W „Christifideles laici” ukazana jest także inna istotna misja laikatu. Realizować się winna ona nie tyle wewnątrz Kościoła, co w społeczeństwie, w dziele przebudowy otaczającego świata. Czy świeccy w Polsce dostatecznie zdają sobie z tego sprawę? Mam wrażenie, ze ten wątek nie pojawił się w syntezie synodalnej.
- Tak, to prawda. Ten wątek nie pojawił się w syntezie, bo nie pojawił się podczas spotkań synodalnych. Może trochę szkoda. Ciągle słychać zarzut, że „Kościół wtrąca się do polityki”. To dobrze, bo rzeczywiście Kościół nie tyle powinien się „wtrącać do polityki”, ile aktywnie uczestniczyć w życiu politycznym. Oczywiście nie poprzez kazania księży, które – jak mówi synteza – odbierane są czasem jako upolitycznione, ale przede wszystkim poprzez aktywnych politycznie ludzi świeckich, którzy, opierając się Ewangelii, będą współtworzyć ład społeczny.
KAI: Synteza wskazuje na brak dostatecznego miejsca w parafii dla osób, powiedzmy, „niestandardowych”, mających problemy z wiarą, poszukujących, żyjących w związkach nieregularnych, niepełnosprawnych czy LGBT. Wiele z tych osób odczuwa, że nie ma dla nich miejsca. Jak to zmienić, przecież są to nasi wierni?
- To różne środowiska. Jeśli chodzi o osoby z niepełnosprawnościami, to większość z ich praktycznych postulatów jest do rozwiązania lokalnie. Głos tych osób oraz ich opiekunów wybrzmiał w synodzie dość wyraźnie, dlatego w kilku miejscach pojawił się także w syntezie. Sam dostałem kilka listów, w których było dużo skargi z powodu niezrozumienia problemów osób z niepełnosprawnościami. Ktoś potrzebuje pętli indukcyjnej, by lepiej słyszeć, ktoś podjazdu, by się do kościoła dostać, a ktoś inny mszy z językiem migowym. Odpowiadałem to samo: to są sprawy, które trzeba załatwiać na miejscu. Ale tu znowu punktem wyjścia jest otwartość na człowieka i gotowość przyjęcia go z jego potrzebami, możliwościami i ograniczeniami. Kościół to nie olimpiada dla najlepszych, ale - jak mówi papież Franciszek - szpital polowy. Do Kościoła nie kwalifikują mnie moje osiągnięcia. Jestem do niego zakwalifikowany przez Chrystusa. I mój brat i moja siostra też.
KAI: A ludzie LGBT, jakie winno być ich miejsce w naszych parafiach? Chrześcijańscy działacze z tego kręgu postulują utworzenie osobnych duszpasterstw dla ludzi z odmienną orientacją. Co na to Ksiądz Biskup?
- Ponownie wracamy do tego samego punktu wyjścia: przyjęcie, szacunek i chęć zrozumienia. Jeżeli zaś chodzi o charakter i formę osobnego duszpasterstwa, to wydaje mi się, że bardziej skuteczne i bardziej oczekiwane przez osoby nieheteronormatywne, którym szczerze zależy na rozwoju swej wiary, jest raczej duszpasterstwo indywidualne, polegające na osobistym towarzyszeniu, na kompetentnym kierownictwie duchowym, odpowiednim podejściu w konfesjonale. A duszpasterstwo w parafii niech będzie dla wszystkich, niezależnie od orientacji seksualnej…
KAI: Synteza synodalna wskazuje na duży problem z duchowieństwem i ich właściwą formacją. Ujawnia oczekiwania ludzi wierzących wobec swych kapłanów, ale także i to, że czują się oni niejednokrotnie rozczarowani, kiedy kapłani nie stoją na wysokości zadania. Mówiono wręcz o braku wiary i autentycznej pobożności u wielu kapłanów, materializmie, łamaniu zasad moralnych, braku wrażliwości na potrzeby ludzi, niskiej jakości relacji z parafialną społecznością. Skąd taki obraz duchownych? Jaki wzór kapłana jest dziś potrzebny i jak sprawić, aby stał się on dominującym?
- Ale mówiono też o przykładach wspaniałych księży, którym zawdzięcza się wiele dobra. Zwracano uwagę na cechy, które ludzie świeccy poszukują w księżach i niejednokrotnie podkreślano, jak bardzo księża są im potrzebni i niezbędni, przede wszystkim jako pasterze, a nie kumple. Nie zabrakło krytyki, ale – jeszcze raz to powiem – była to krytyka, która płynie z wnętrza Kościoła, a więc jest to głos osób wierzących i życzliwych duchowieństwu. Jestem przekonany, że ludzie, którzy zaangażowali się w synod, krytykując księży, nie chcieli nam dokopać, ale raczej zatroszczyć się o nas i nam pomóc. Bardzo mnie dotknęło to wołanie o księdza zaangażowanego, a nie oddelegowanego i będącego tylko w pracy. Przyjmuję ten apel jak pomoc i bardzo zachęcam moich braci księży, by też popatrzyli na niego w ten sposób. Co do samych treści, zawarte w syntezie wołanie nie różni się niczym od tego, o co w Kościele dopominano się zawsze. Wystarczy poczytać „Regułę Pasterską” św. Grzegorza Wielkiego.
KAI: Jawi się więc pytanie o formację w seminariach…
- Ta się zmienia i to na dobre. Myślę nie tylko o roku propedeutycznym, ale o całym stylu tej formacji, który ma przygotować bardziej do „uczniostwa”, niż do „mistrzostwa”. Większym chyba wyzwaniem na dziś jest stała formacja księży, która w sposób systematyczny będzie pomagała w byciu wiernym swojemu powołaniu. Tu trzeba coś przemyśleć i może przemodelować, aby skutecznie pomagać zarówno tym, którzy trzymają się jasnych i rozsłonecznionych wyżyn powołania, jak i tych, którzy przeżywają swoje długie i ciemne kapłańskie doliny.
Bardzo ważna jest osobista, biblijna formacja księdza, której podstawą jest codzienny kontakt ze Słowem Bożym. Bez tego naprawdę trudno głosić Słowo, a potrzeba właśnie tej posługi bardzo mocno wybrzmiała w syntezie. W każdym razie, przyjrzenie się jakości formacji stałej księży to dla mnie jeden z najważniejszych wniosków posynodalnych.
KAI: Czy zmianie nie powinien ulec także model posługi biskupiej? W syntezie biskupi nie wypadają najlepiej, jako ludzie mocno oderwani od świata, a przede wszystkim nie mający zbytniego kontaktu z własnymi owieczkami.
- To, co jest tam napisane o biskupach, przyjmuję z pokorą. W syntezie przede wszystkim znajduję wołanie o większą dostępność wiernych do biskupa. I chodzi tutaj o dostępność jakościową, a nie tylko ilościową. Ilościowo spotkań może być dużo i w rzeczywistości tak jest, bo przecież biskup niemal każdego dnia spotyka się z wieloma ludźmi. Kuria, wizytacje, odwiedziny wspólnot. To wszystko się dzieje. Być może powinniśmy być w tych spotkaniach bardziej naturalni, otwarci, bardziej ośmielający… Ludzie świeccy często się biskupa po prostu boją, bo go nie znają. Nie pomagają tu stereotypy na temat biskupa, z którymi ciężko walczyć.
KAI: Synteza zwraca uwagę na wielki problem z młodzieżą: coraz mniejszy procent ludzi młodych uczestniczy w życiu Kościoła, młodzi nie rozumieją języka jakim Kościół przemawia, katechizacja szkolna jest na słabym poziomie, młodzi są coraz mniej obecni…. Co tu należy zrobić?
- Już o tym trochę mówiliśmy. Co do tego jak duszpasterstwo młodych powinno wyglądać, świetnie napisane jest w dokumencie „Christus vivit”. Nie wiem, czy wymyślimy coś więcej i czy znajdziemy lepszy język, niż ten, którym papież Franciszek posłużył się w tej adhortacji. Podstawą jest kerygmat, wspólnota i duszpasterstwo z młodymi, a nie tylko dla młodych. To młodzi najlepiej ewangelizują młodych. Tych, którzy są w Kościele trzeba więc wspierać i pomagać im wzrastać w wierze. Bardzo ważna jest też charyzmatyczność duszpasterza czy lidera. Z ostatnich badań CBOS wiemy, że pierwszym powodem odejścia z Kościoła jest wszechobecna obojętność, coś, co ks. Tomasz Halik nazywa apateizmem, a więc takim rodzajem beznamiętności. Często zadajemy sobie te pytania: jak trafić do obojętnego młodego człowieka, jak go rozsmakować w życiu duchowym? Na szczęście wielu to potrafi. Nie brakuje charyzmatycznych księży, katechetów czy zakonnic. Podziwiam tych ludzi. Mają po kilkanaście godzin katechezy w szkole, a potem jeszcze im się chce spotykać z młodymi, wyjeżdżać z nimi, słuchać ich, modlić się razem i po prostu być. Właśnie tą drogą trzeba iść! To jest ten właściwy kierunek.
KAI: Jak w świetle ankiet przedstawia się sprawa nowej ewangelizacji, która przecież jest ważnym polem misji, jaką Kościół winien realizować, szczególnie dziś? W syntezie synodalnej nie napisano o tym wiele. Dlaczego?
- Nie tyle w świetle ankiet, co szerzej rozumianych głosów synodalnych. W syntezie jest to, co było w synodzie. O naszym zaangażowaniu w misyjność Kościoła mało mówiliśmy. Z trzech wielkich tematów: komunia, uczestnictwo, misja, ten ostatni wybrzmiał najsłabiej. Wiadomo, że Kościół w Polsce wysłał już w świat wiele wspaniałych misjonarzy i misjonarek i wciąż to robi, pomimo mocno zmniejszonych sił. Z tego jesteśmy dumni. Gorzej, jeżeli chodzi o misyjne zaangażowanie każdego z nas. W syntezie najbardziej wybrzmiały chyba dwa powody takiego stanu rzeczy, a mianowicie niewiedza, jak to bycie misjonarzem ma konkretnie wyglądać oraz wstyd przed przyznaniem się we własnym środowisku do tego, że się jest wierzącym i na serio obecnym w Kościele. Boimy się że zostaniemy zakrzyczani, albo, że nam ktoś powie: przyjrzyj się, jak samemu żyjesz, a się nie mądrz.
KAI: W syntezie synodalnej jest mowa o tym, że Kościół w Polsce jest „Kościołem zranionym” przez różne skandale, od pedofilskich poczynając. Powodują one zgorszenie i cierpienie oraz frustrację wiernych. Co na to Ksiądz Arcybiskup? Jaka jest droga wyjścia?
- „Kościół zraniony” to bardzo wymowne określenie. Oznacza ono, że jeśli w Kościele ktoś został zraniony, to zraniony został cały Kościół. Cała wspólnota z tego powodu cierpi, jest osłabiona i spowolniona. Pyta Pan o drogę wyjścia... To nie droga wyjścia, bo my tą drogą idziemy już od dawna. Jest nią jasne nazywanie zła, konkretne stawanie po stronie pokrzywdzonych, konsekwentne odbudowywanie utraconego zaufania i bardzo dużo modlitwy. Te rany goją się bardzo powoli, a nawet jak się zagoją, to pozostają jeszcze blizny. Droga jest więc długa, ale innej nie ma.
Obyśmy też wszyscy umieli odnaleźć się w Kościele zranionym. Powiedzieć o nim: to mój Kościół, kocham go i go potrzebuję. Kościół zraniony nadal jest moim Kościołem.
KAI: Księże Arcybiskupie. Pytanie finalne brzmi: co dalej? W postaci syntezy synodalnej mamy nie tylko rzetelną analizę świadomości wiernych Kościoła w Polsce, ale i zręby szeroko zakrojonego programu odnowy. Jak to będzie realizowane, by w końcu zbudować Kościół synodalny?
- Na pewno ludzie poczuliby się zawiedzeni, a może nawet oszukani, gdyby wszystko umilkło. Myślę zwłaszcza o tych, którzy tworzyli zespoły synodalne. Wśród tematów poruszanych w synodzie najczęściej pojawiała się parafia. To ważne. Niech przede wszystkim nasz Kościół parafialny będzie Kościołem synodalnym, a przynajmniej niech zmierza w tę stronę. Hasło synodu brzmi „ku Kościołowi synodalnemu”. To słowo „ku” jest bardzo ważne. To jest proces. Może warto, by zespoły synodalne spotkały się teraz wokół syntezy diecezjalnej i ogólnopolskiej, by ich członkowie podzielili się swoimi refleksjami. Czy i jak się w nich odnajdują? Czy to są ich doświadczenia? Czy podpisują się pod tymi zdaniami? Oczywiście nie chodzi o to, by cały synod w parafii czy diecezji sprowadzić do jednej grupy, ale nie powinniśmy o tych ludziach teraz zapomnieć. Warto wytworzony w ciągu minionych miesięcy potencjał dobrze zagospodarować. Wiele spraw, o których jest mowa w syntezie, można zrobić od razu. Z pomocą na pewno przyjdzie nam także program duszpasterski. Poza tym pamiętajmy, że synod o synodalności w Kościele trwa nadal. Rozpoczęliśmy kolejny etap, który teraz bardziej będzie zależał od Rzymu. Na pewno i stamtąd przyjdą nowe propozycje i inspiracje.
KAI: A czego możemy oczekiwać od Konferencji Episkopatu? Przecież za Kościół, jego misję i kształt odpowiedzialni są biskupi.
- Synod jest dla całego Kościoła, a więc także dla nas, biskupów. Podobnie Synteza. Konferencja Episkopatu jest swoistym zespołem synodalnym. Dużo ostatnio o synodalności rozmawialiśmy, sami biskupi aktywnie uczestniczyli w synodzie. To na pewno przyniesie owoce.
KAI: Ale historia mówi, że zmiany trwałe następują tylko o tyle, o ile zaistnieje pewien ruch społeczny inspirowany określonymi ideami, który o to walczy. Czy nie widzi Ksiądz Arcybiskup potrzeby istnienia takiego ruchu na rzecz synodalności w ramach Kościoła w Polsce?
- Nie chodzi tylko o ruch synodalny w Kościele, ale o Kościół synodalny w ruchu. Zobaczymy jak to wszystko się rozwinie. Mam nadzieję, że katolickie media będą w tym aktywnie uczestniczyć i skutecznie pomagać…
KAI: Z całą pewnością…
Marcin Przeciszewski / Katowice