Odzyskiwanie pamięci. Dokumentalistka Marta Smolańska o rzezi Woli

Po latach milczenia odzyskujemy pamięć, to dziedzictwo, które niesiemy ze sobą – mówi fotografik i politolog Marta Smolańska o rzezi Woli. Dziś upływa 78. rocznica dokonania najbardziej masowego ludobójstwa w czasie II wojny światowej, w trakcie którego w ciągu trzech dni – 5-7 sierpnia Niemcy zamordowali 40-60 tys. cywilów, w tym kobiety, dzieci i starców. Wieczorem odbędzie się IV Marsz Pamięci Ofiar Cywilnych Powstania Warszawskiego.

Autorka bloga Duchy Warszawy oraz zdjęć do albumu „Prace Biura Poszukiwań i Identyfikacji IPN w fotografiach Marty Smolańskiej 2016-2019” ma osobisty powód do dbania o pamięć o tragicznych wydarzeniach na Woli – jej babce Krystynie udało się uciec z kilkoma członkami rodziny do Leszna i dzięki czemu ocaliła życie.

„Babcia mówiła o wojnie, wspominała okupację, a o Powstaniu Warszawskim nigdy nie wspominała. Temat wojny był obecny, temat rzezi nie, opowieści o tym wojennym epizodzie były ucinane. A musiała widzieć straszne rzeczy, mieszkała przy ul. Bema 91, czyli w epicentrum horroru, gdyż w trójkącie ulic Wolskiej, Górczewskiej i Bema, działy się najstraszniejsze rzeczy. Ktoś inny musiał ubrać w słowa ich przeżycia” – mówi Marta Smolańska. Dodaje, że tak samo jak babka zachowywali się sąsiedzi, mieszkańcy dzielnicy, których znała z widzenia.

Pamięć o ludobójstwie zaczęła odradzać się powoli. Piotr Gursztyn, autor książki „Rzeź Woli. Zbrodnia nieukarana” tłumaczy to tym, że na ogół doświadczenia życiowe przekazuje się wnukom, ale także tym, że Wola była dzielnicą biednych i na ogół niewykształconych ludzi, na tyle bezbronnych, że nie byli w stanie opisać swoją tragedię tak jak warszawska inteligencja ze Starówki czy Śródmieścia.

Marta Smolańska stwierdza, że całe życie niedoszłe ofiary nie były w stanie poradzić sobie z traumą, nie otrzymali przecież pomocy psychologa, nie było mowy o terapii, wielu się rozpiło. Zdarzało się, że mieszkańcy kamienic nie gasili w nocy świateł, w obawie, że przyjdą Niemcy i zaraz wywloką ich z domu.

Marsze Pamięci rozpoczęły się w 2012, była to oddolna inicjatywa lokalna, ale już w latach 90. starsi mieszkańcy, którzy przechodzili na emeryturę i mieli więcej czasu, gromadzili się w miejscach egzekucji, palili znicze. W trakcie pierwszych marszów dokumentalistka rozpoznała wielu ludzi, których znała z widzenia, ale sprawiali wrażenie, że specjalnie się unikają, może dlatego, żeby nie odświeżać pamięci o piekle, które przeszli.

„Co oni przeżyli?” – zastanawia się Marta Smolańska. „Przypomina sobie opowieści babki o Ani, matce chrzestnej, zamordowanej na jej oczach. Jak zginęła? – Nie odważyłam się pytać, do dziś nie mam odwagi pytać ocalonych. Ile naprawdę było ofiar? – Nie wiadomo. To byli ludzie, zgładzeni z powierzchni świata przez Niemców, Rosjan, Ukraińców, Azerów. Nie pozostał po nich żaden ślad”.

Zdaniem Smolańskiej kamieniem milowym w odzyskiwaniu pamięci była książka Piotra Gurszyna, która ukazała się w 2014 r. Czytała ją w małych fragmentach, gdyż nie była w stanie zmierzyć się na raz z tym koszmarem. Zrozumiała, o czym milczała jej babka.

Zaczęła fotografować miejsca rzezi oraz stare kamienice tuż przed wyburzeniem przez deweloperów. Dokładnie uwieczniła Szpital Wolski, którego pacjenci i personel zostali wymordowani i wszystkie te straszne miejsca. Kiedyś wraz z współpracownikami weszła do mieszkania na rogu Wolskiej i Syreny po anastezjologu, który pracował w Szpitalu Wolskim i ocalał. Nie miał rodziny, nikogo bliskiego, nie zdecydował się z nikim dzielić swoją traumą – mówi Smolańska.

Obecnie trwa akcja spisywania nazwisk ofiar ludobójstwa. W Parku Pamięci jest ich już 58 tys. Do Marszu dołącza co roku coraz więcej ludzi, ich liczba dochodzi do kilku tysięcy. „Tę traumę trzeba przezwyciężyć, to dziedzictwo, które niesiemy ze sobą, ta Wola zawsze już we mnie zostanie” – mówi Marta Smolańska.

aw / Warszawa

« 1 »

reklama

reklama

reklama