W Cesarstwie Wschodnim zamach na obrazy wywoływał rozruchy. Dziś malarstwo sakralne umiera w ciszy. Jeśli nie chcemy by nasza wyobraźnia stała się zjawiskiem muzealnym, to warto choć spróbować to zmienić. Ale ta sprawa jest znacznie szersza. Nie dotyczy tylko malarstwa. Katolicka kultura pilnie potrzebuje renesansu. Dziś jest na OIOMie, więc wszystkie ręce na pokład.
Czy głos chrześcijaństwa jest w naszej kulturze jest możliwy?
Wydaje mi się, że szkoda czasu na takie rozważania. Lepiej po prostu próbować. Zresztą z tych prób nic nas nie zwolni — nawet najbardziej uczone teksty o „zmierzchu” i „końcu” nie unieważniają naszych powinności. Takiej władzy nie miałby nawet zjazd najmądrzejszych badaczy świata — i to nawet gdyby przewodniczyła mu prof. Chantal Delsol. Próbować trzeba tym usilniej im prognozy fatalistów są gorsze. Chrześcijaństwo i determinizm to antypody.
Nie ucieka pan od rzeczywistości?
Jedna sprawa to realistyczna ocena istniejącego stanu rzeczy. Druga to prorokowanie. Pierwsza jest ważna, bo bez niej trudno porządnie myśleć i działać z głową. Drugą sprawą się nie zajmuję. Nie wierzę ani we wróżby z gwiazd ani ze społecznych trendów. Przeżyłem zbyt wiele spraw, które nie śniły się socjologom by wierzyć w nieubłagane trendy, historyczne prawa czy inne zaklęcia konieczności. Jak mówi mój przyjaciel Dariusz Gawin „historia zawsze przychodzi z boku”. I o zarówno ta wielka jak i ta mała.
Czy projekt „Namalować katolicyzm od nowa” może tu służyć za przykład, że możliwe są rzeczy uważane za niemożliwe?
Wolałbym przykład pontyfikatu św. Jana Pawła II, powstania Solidarności, upadku ZSRR czy wstąpienia Polski do NATO.
A Pański projekt nie?
Na bardzo małą skalę tak. Oczywiście, że tak. Przez lata czytałem, że sztuka sakralna w Polsce jest niemożliwa. W prasie katolickiej to był prawie gatunek literacki. Czytałem całe elaboraty o tym, że artyści nie zechcą, sztuka dziś nie taka, wierni odrzucą, proboszczowie nie przyjmą do kościołów, pieniędzy się nie znajdzie, no a biskupi — wiadomo — biskupi to już wszystko co najgorsze! Z przyjemnością stwierdzam, że większość podobnych opinii to banialuki. Artyści — i to przecież nie jacyś nieudacznicy, ale malarskie znakomitości — nie tylko zabrali się za ten projekt z ogromnym zaangażowaniem i powagą, ale zgodzili się na udział w przedsięwzięciu zamierzonym na 21 lat. Biskupi diecezji warszawsko-praskiej: ordynariusz Romuald Kamiński i bp. pomocniczy prof. Jacek Grzybowski są więcej niż życzliwi — no a proboszczowie odważni i z wyobraźnią – po prostu wspaniali. A pieniądze mamy od polskich przedsiębiorców, wspaniałych, mądrych ludzi: Jolanty i Mirosława Gruszków, Danuty i Krzysztofa Domaredzkich. Wojciecha Piaseckiego, Doroty i Tomasza Zdziebkowskich.
Tak zresztą jest z wieloma innymi rzeczami, które robimy w Fundacji Świętego Mikołaja i w Teologii Politycznej. Słyszymy, że się nie da a potem okazuje się, że to bujda. Zresztą w trzecim sektorze to chyba norma.
Tych przykładów ma Pan więcej. Fundacja Świętego Mikołaja zainicjowała Orszak Trzech Króli, który dzisiaj jest już podobno w 900 miastach, prowadzicie działalność charytatywną w Polsce, Syrii i na Ukrainie, macie jedno z najambitniejszych wydawnictw filozoficzno-literackich, świetny tygodnik internetowy, rocznik filozoficzny, tworzycie duże środowisko. Czy wszystko się Wam udaje?
Wręcz przeciwnie. Fundacja to cmentarzysko fantastycznych pomysłów. Tyle, że jak się uprzeć, to w końcu czasem coś wychodzi.
A co ostatnio się udało?
Instytut Kultury św. Jana Pawła II, który cztery lata temu razem z Fundacją Futura Iuventa otworzyliśmy w Rzymie na Wydziale Filozofii Papieskiego Uniwersytetu św. Tomasza z Akwinu — więc znakomitej uczelni z tradycjami sięgającymi średniowiecza, najlepiej znanej pod nazwą Angelicum. Prowadzimy tam studia janopawłowe, robimy międzynarodowe konferencje, wystawy, spektakle, wydajemy książki, z wykładami przyjeżdżają najciekawsi intelektualiści z całego chrześcijańskiego świata. Naszą misją nie są badania historyczne, ale myślenie wraz ze św. Janem Pawłem II. Również ten projekt stworzyliśmy bez finansowania ze strony Kościoła czy Państwa – za pieniądze naszych sponsorów.
No tak, w dobie odjaniepawlania to nie powinno się udać.
Oto przyjemności z płynięcia pod prąd.
Ale wróćmy jeszcze do malarstwa. Dlaczego współczesne malarstwo zniknęło z kościołów? To wyraz sekularyzacji, a może reform liturgicznych? Pan mówi o protestantyzacji wrażliwości katolickiej.
To bardzo ciekawy temat. Owszem sontanicznie łączymy to zjawisko z sekularyzacją i pewnie w ogólnym planie jest coś na rzeczy, ale przecież sekularyzacja jest w Polsce zjawiskiem dość świeżym a współczesnej sztuki sakralnej nie mamy od dawna.
Myślę, że mamy dziś do czynienia z nową postacią ikonoklazmu. Zupełnie zresztą inną od tego, który w ósmym wieku doprowadził do poważnego kryzysu w Kościele i Cesarstwie. Wówczas — jak można sądzić – chodziło przede wszystkim o lęk przed źle pojętym kultem obrazów. Sądząc z zachowanych źródeł obrazoburcy obawiali się między innymi, że czci dostępują raczej wizerunki niż ci, którzy są na nich przedstawiani — słowem, że przyzwolenie na obrazy prowadzi do kultu idoli a co za tym idzie do faktycznego politeizmu.
Wydaje mi się, że dziś problem tkwi gdzie indziej. Chodzi o doketyzm — najstarszą bodaj herezję, która głosi, że Chrystus wcielił się tylko na pozór. Współczesne chrześcijaństwo ma poważny problem właśnie z tajemnicą wcielenia. Ona dziś dziwi, żenuje, gorszy. Wielu współczesnym chrześcijanom Bóg teistów wydaje się intelektualnie dużo bardziej pociągający od niepoważnej, ludowo-dziecinnej historii „Słowa, które stało się ciałem”. O ileż łatwiej by było gdyby w katolicyzmie chodziło wyłącznie o piękne metafory i abstrakcyjne wartości, gdyby nie trzeba było brać dosłownie wszystkich tych żenujących opowieści o aniołach, cudach, rybakach itp.
Tymczasem Wcielenie — fundament naszej wiary – to również fundament malarstwa sakralnego. Jak orzekł Sobór Nicejski II święte obrazy są możliwe właśnie ze względu na wcielenie. Malowanie niewidzialnego Boga jest wszak niemożliwe. Dlatego malarstwo — zwłaszcza zachodnie — z tak wielką mocą mówi o Wcieleniu. To jego temat centralny. Wszystkie wielkie tajemnice chrześcijaństwa przedstawiane są jako wydarzenia rzeczywiste, pełno tu empirycznego konkretu, rodzajowości, faktów — od Zwiastowania, przez nauczanie, cuda, śmierć aż po Zmartwychwstanie, Zesłanie Ducha i cały ciąg dalszy.
To drażni doketyczną wrażliwość dzisiejszych chrześcijan. Ale to również czyni starania o renesans malarstwa zachodniego tak ważnym.
Podczas debaty która odbyła się w ramach wernisażu tajemnicy Nawiedzenia miała miejsce ciekawa dyskusja nt. ikony prawosławnej miedzy Panem a biskupami, którzy przedstawiali dwa różne stanowiska. Gdy Kościół zachodni rezygnuje ze swojej sztuki jej miejsce zajmuje, albo malarstwo, architektura, czy muzyka wątpliwa teologicznie, albo właśnie ikona. Pan miał tutaj duże wątpliwości, bp Grzybowski jeszcze większe. Dlaczego?
Jeśli dobrze pamiętam, to wątpliwości bp. Grzybowskiego dotyczyły przede wszystkim dwóch spraw: jakości artystycznej i stosowności.
Trudno zaprzeczyć, że malarstwo inspirowane ikoną stało się ofiarą swojej własnej popularności. Z zalewu bardzo miernych dzieł coraz trudniej wyłowić rzeczy dobre. Warto też zadać sobie czasem pytanie o granice, o stosowność. Kiedy rzymski katolik tworzy ikonę św. Tomasza z Akwinu to coś — przyzna Pan – skrzeczy.
A Pańskie zastrzeżenia?
Moje wątpliwości dotyczą sposobu w jaki odbierana jest ikona, nie zaś samej ikony. Wydaje mi się, że wyrwana ze swego naturalnego kontekstu liturgicznego i teologicznego, wyjęta z ram swojej duchowej tradycji może działać wbrew sobie. Dlaczego? Bo nabiera nowego i zupełnie nieoczekiwanego sensu.
Wracam do kwestii współczesnego doketyzmu. To się ze sobą ściśle wiąże. Wydaje mi się, że jednym z powodów popularności sztuki inspirowanej tradycją wschodu w Kościele zachodnim jest fakt, że pewna konwencjonalność języka ikony pozwala uciec od niepokojącej kwestii historyczności i empiryczności Wcielenia. Przyzwyczajonym do realizmu zachodniej sztuki sakralnej malarska maniera ikony pomaga myśleć o Wcieleniu w bezpiecznych kategoriach mitu, metafory czy pięknej bajki. To zaspokaja potrzebę odrealnienia Ewangelii. Dla doketyzującej duchowości współczesnego katolicyzmu, która najbardziej lubiłaby pewnie abstrakcję, ikona to swoisty azyl, który pozwala uniknąć problematycznej prawdy o Słowie, które „zamieszkało między nami”. Tak pojęta ikona wydaje się zwalniać od pytań o konsekwencje faktu wcielenia, uspokaja, daje poczucie bezpieczeństwa bezpieczna. Powtarzam: to nie jest zarzut wobec ikony, ale tego jak ludzie zachodu mogą czytać inspirowane prawosławną sztuką obrazy religijne i sakralne.
Czy mamy szanse na nowy początek? Dlaczego chce Pan „namalować katolicyzm od nowa”?
O wartości malarstwa sakralnego mówiliśmy już sporo. Czy można się pogodzić z tym, że taka tradycja ma zniknąć? W Cesarstwie Wschodnim zamach na obrazy wywoływał rozruchy. Dziś malarstwo sakralne umiera w ciszy. Jeśli nie chcemy by nasza wyobraźnia stała się zjawiskiem muzealnym, to warto choć spróbować to zmienić.
Ale ta sprawa jest znacznie szersza. Nie dotyczy tylko malarstwa. Katolicka kultura pilnie potrzebuje renesansu. Dziś jest na Oiomie, więc wszystkie ręce na pokład.
Czy próbę namalowania obrazu Jezusa Miłosiernego uważa Pan za udaną?
Tak i nie. Tak, bo zaczynając projekt sakralny zaplanowany na 21 lat dobrze jest zacząć od Chrystusa i to Miłosiernego. Tak, bo obrazy okazały się bardzo dobre i głębokie. Tak, bo w zdecydowanej większości znalazły już kupców i albo już wiszą albo niedługo zawisną w kościołach. Tak, bo wywołaliśmy ogromną dyskusję, która świadczy o tym, że sprawa jest ważna.
Nie, bo to nie może się udać. Ludzkie próby uchwycenia tego, co boskie w tym i poprzez to, co widzialne są z konieczności skazane na porażkę. Św. siostra Faustyna, która widziała Jezusa Miłosiernego popłakała się widząc Jego obraz namalowany pod jej okiem przez bardzo dobrego malarza jakim niewątpliwie był Eugeniusz Kazimirowski. Walczyć można o zmniejszenie skali tej porażki – nie o jej uniknięcie. O łzach siostry Faustyny nie wolno zapominać.
Wyodrębniła się grupa malarzy, którzy uczestniczą w tym projekcie od początku. Inni doszli, lub wycofali się? Dlaczego?
Wybór był kwestią artystycznych gustów, wieloletnich przyjaźni a czasem również przypadku. Z jednym wyjątkiem od początku jesteśmy w tym samym dziewięcioosobowym gronie. Co roku zapraszamy jednego młodego artystę. W tym roku jest to Ewa Czwartos, której piękne, kipiące energią obrazy można oglądać na wystawie w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie.
Obrazy te tworzą malarze o bardzo różnych stylach i wyobraźni. Między ujęciami Beaty Stankiewicz, Jarosława Modzelewskiego, Ignacego Czwartosa, Grzegorza Wnęka, Wojciech Głogowskiego, Bogny Podbielskiej, Jacka Dłużewskiego, Krzysztofa Klimka, ojca Jacka Hajnosa jest duży rozstrzał. To rzeczywiście są obrazy służące do kultu?
W projekt zaangażowali się świetni malarze — niektórzy z olbrzymim dorobkiem. To, że nie jest to decyzja koniunkturalna rozumie każdy kto wie na jakim świecie żyjemy. Do każdego kolejnego kroku — a co roku planujemy malować kolejną tajemnicę Różańca św. — przygotowujemy się bardzo starannie. W czasie kilkudniowych warsztatów wykłady wygłaszają bibliści, teologowie dogmatyczni, filozofowie, historycy sztuki i literatury chrześcijańskiej. Starannie badamy tradycję ikonograficzną i literacką. Na seminarium w Teologii Politycznej wspólnie czytamy teksty, zastanawiamy się nad tym, czym jest i czym powinno być malarstwo sakralne. Obrazy malowane są z myślą o kościołach i – mogę to powiedzieć z dużym przekonaniem — te, które już znalazły się w świątyniach spełniają swoją rolę bardzo dobrze. Teza, że będzie inaczej okazała się kolejnym mitem na potrzeby wniosku, że „nic się nie da i lepiej nawet nie próbować ”.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu. Jeśli chcesz wesprzeć naszą działalność, możesz to zrobić tutaj.