„Zwracaliśmy uwagę na znaki zodiaku otaczających nas osób. Wiedzieliśmy np., że rak z lwem nie dojdą do porozumienia” – opowiada pan Krzysztof Steć. Narodziny i niespodziewana choroba córeczki wyrwały go z wiary w astrologię i zwróciły ku Bogu.
„Gdy podniesiesz oczy ku niebu i ujrzysz słońce, księżyc i gwiazdy, i wszystkie zastępy niebios, obyś nie pozwolił się zwieść, nie oddawał im pokłonu i nie służył, bo Pan, Bóg twój, przydzielił je wszystkim narodom pod niebem” – słowa z Księgi Powtórzonego Prawa (4,19) stanowią przestrogę przed przypisywaniem gwiazdom boskiej władzy nad ludzkim życiem.
Wielu jednak także współcześnie sięga do horoskopów, przepowiedni, odczytuje znaki zodiaku. Niektórzy wchodzą głębiej w tę tematykę, inni – na szczęście – odwracają się od poszukiwania odpowiedzi w gwiazdach i zaczynają zwracać się do Boga.
Zgodnie z horoskopem
Z kim robić interesy, a kogo unikać, jakie znaki zodiaku sprzyjają mojemu – takie i podobne kwestie przez lata nurtowały Krzysztofa Stecia. Włodawianin dzisiaj jest mężem, ojcem pięciorga dzieci i Wojownikiem Maryi. Kiedy jednak miał kilkanaście lat – jak zaznacza – zdarzało mu się iść na łatwiznę. „Myślałem: teraz nie będę się starał, wrzucę na luz, ponieważ – zgodnie z horoskopem – najbliższy okres nie zapowiada się ciekawie. Motywacja ma pojawić się później” – opowiada. Podejmowanie decyzji pan Krzysztof uzależniał od przepowiedni, podobnie było z doborem towarzystwa. Kierował się założeniami symboli astrologicznych. Ze znaków zodiaku czytał też m.in., z którymi osobami ewentualnie warto współpracować, a które należy omijać szerokim łukiem.
„Nie była to namiętna lektura, która stałaby się nałogiem, ale okazje się zdarzały” – mówi o przeglądaniu horoskopów zamieszczanych np. w lokalnych tygodnikach. „Kiedy w markecie przechodziłem obok stoiska z prasą, przystawałem, aby przewertować kartki z zamiarem odnalezienia horoskopu. Nie interesowały mnie inne treści poza opublikowanymi na ostatnich stronach gazety. Zapoznawałem się także z informacjami zamieszczonymi w internecie. Chciałem wiedzieć, z kim robić interesy, a kogo unikać. Nie miałem wtedy świadomości, że kierowanie się przepowiedniami czy znakami zodiaku jest uznawane za grzech bałwochwalstwa i nieposłuszeństwa Bogu. Byłem weekendowym katolikiem, uczęszczałem na Msze św. w niedziele, ale żyłem po swojemu” – mówi K. Steć.
Cudowne uzdrowienie
Karty tarota, wprawdzie nie profesjonalne, ale z objaśnieniami, znajdowały się w jego rodzinnym domu i – jak przyznaje – sięgał po nie dla zabawy. W świat swoich zainteresowań wprowadził też przyjaciółkę, późniejszą żonę. Odtąd we dwoje wchodzili w krąg zodiakalnych znaczeń i kierowali się nimi w wyborach życiowych. „Jednak nie byliśmy przekonani w 100% co do skuteczności przepowiedni” – zastrzega. „Podchodziliśmy do nich z nieufnością, traktując je w kategoriach zabawy. Zwracaliśmy uwagę przede wszystkim na znaki zodiaku otaczających nas osób. Wiedzieliśmy np., że rak z lwem nie dojdą do porozumienia. Różne sytuacje, jakie się nam przytrafiały, łączyliśmy z astrologią. Nasza wiara nie miała wówczas mocnego fundamentu” – podkreśla pan Krzysztof.
Mężczyzna zawarł związek małżeński w 2005 r. Na świat przyszło ich pierwsze dziecko. 14 lat temu, kiedy miało narodzić się drugie, rodzice chcieli, by było spod konkretnego znaku zodiaku. Obojgu zależało, aby posiadało odpowiednie cechy osobowości, co – według ich wiedzy – miało zależeć wyłącznie od położenia ciał niebieskich. „Codziennie powtarzaliśmy: »aby tylko było rakiem«; mówiliśmy nawet: »Panie Boże, niech to będzie rak«. Urodziła się córka, w pełni zdrowa. Dopiero po kilku dniach zauważyliśmy u niej nabrzmiały brzuszek. Lekarz rodzinny uspokoił nas, że to tylko wzdęcia” – opowiada K. Steć.
Kiedy dziewczynka miała sześć tygodni, udali się do ortopedy, który stwierdził, że dotąd nie spotkał takiego przypadku. We włodawskim szpitalu lekarzy zaniepokoiły wyniki badań krwi, córka trafiła na oddział szpitalny w Lublinie, a następnie została skierowana do Centrum Zdrowia Matki i Dziecka w Warszawie. „Okazało się, że ma nowotwór złośliwy czwartego stopnia i rokowania są bardzo złe. Zastosowano leczenie chemiczne, a wkrótce również naświetlanie. Jako rodzice czuliśmy lęk i bezradność. Zaczęła się walka o życie naszej córki, także przy użyciu różnych metod, nawet niekonwencjonalnych. Po niespełna dwóch latach leczenia szpitalnego dziecko w pełni doszło do zdrowia i do tej pory nie ma powikłań towarzyszących agresywnej chemii. Lekarz prowadzący zauważył, że stało się to w sposób niewiarygodny, gdyż przy tego typu nowotworach nie ma wyjścia bez tzw. choroby resztkowej, kiedy w organizmie pozostaje nadal niewielka liczba komórek rakowych. Dlatego jesteśmy wraz z żoną przekonani, że nastąpiło cudowne uzdrowienie” – wyznaje mężczyzna.
Spokój i harmonia
Pan Krzysztof nie ukrywa, że towarzyszyła im myśl, czy aby jako rodzice – przez bezsensowną wiarę w znaki zodiaku – nie sprowadzili raka na swoje dziecko. Uświadomili sobie, jak błędnie postrzegali świat i własny los zależny rzekomo od gwiazd. W tym czasie zaczęli też stopniowo zgłębiać wiedzę o niebezpieczeństwie kierowania się astrologią. Poszukiwali artykułów w internecie opowiadających o wpływie horoskopów na życie człowieka oraz jego relacje z Bogiem. Podjęli przy tym konkretne działania. „Pozbyliśmy się z domu przedmiotów, które miały jakiekolwiek odniesienie do przepowiedni, np. figurek o niejasnym pochodzeniu. Okazało się, że posiadamy ich niemało” – mówi K. Steć, który – chcąc wyzwolić się duchowo z ich pęt – przystąpił do sakramentu pokuty i pojednania. Z czasem odbył też spowiedź z całego życia.
Św. Paweł w Liście do Kolosan pisał: „Baczcie, aby kto was nie zagarnął w niewolę przez tę filozofię będącą czczym oszustwem, opartą na ludzkiej tylko tradycji, na żywiołach świata, a nie na Chrystusie” (Kol 2,8-10). W życiu mężczyzny zagościły spokój i wewnętrzna harmonia. W rytmie dnia znalazł się czas na lekturę Pisma Świętego oraz adorację Najświętszego Sakramentu. „Człowiek żyjący bez łaski uświęcającej łatwiej upada, a rzeczywistość może go przerastać. W momencie, gdy świadomie unikamy grzechu ciężkiego, wprowadzamy dyscyplinę do swojej codzienności, a nasze wybory są bardziej świadome” – stwierdza. Podkreśla, że wiara w horoskopy jest wystąpieniem przeciwko samemu Bogu. „Kiedy im ulegamy, tworzymy bożki na własny użytek, a Pan niejako schodzi na drugi plan, ponieważ ważniejsza staje się ufność w przepowiednie” – objaśnia.
Dodaje, że kiedy wmówimy sobie, że za dane zdarzenia odpowiada układ gwiazd, wtedy nie bierzemy odpowiedzialności za swoje czyny i błędy. Niestety, w dzisiejszych czasach nadal dużo ludzi ulega złudzeniu przepowiedni, uzależniając od nich swoje decyzje biznesowe, polityczne i osobiste.
Jako chrześcijanie kierujący się nauką Kościoła katolickiego, zapisaną chociażby w katechizmie, wiemy, że korzystanie z horoskopów, astrologia, chiromancja, wyjaśnianie przepowiedni i wróżb to praktyki sprzeczne ze czcią i szacunkiem, które należą się jedynie Bogu.
Zaufał Panu
Pan Krzysztof uświadomił sobie, że kierując się znakami, a nie modlitwą, rezygnuje z prowadzenia przez Boga. Zaufał Panu, chociaż jego droga nawrócenia – jak zaznacza – nie była łatwa i trwa nadal. Wstąpił do męskiej wspólnoty Wojowników Maryi, a aktualnie jest jej liderem w grupie przy parafii św Ludwika we Włodawie. „W naszym herbie jest Matka Boża oraz dwa miecze symbolizujące braterstwo i wspólną walkę o zbawienie. Zobowiązani jesteśmy do brania odpowiedzialności za uświęcenie drugiej osoby” – brata. Inaczej realizujemy swoje powołanie w rodzinie, inaczej jako mężczyźni we wspólnocie, podejmując zadania, które przyjęliśmy jako Wojownicy Maryi. Będąc w tej wspólnocie, formujemy się w wierze i modlimy m.in. za kapłanów – mówi.
Prowadząc duchową walkę przy pomocy Różańca, postu, pokuty, miłości do tych, którzy nienawidzą, przebaczając i błogosławiąc tych, którzy krzywdzą i złorzeczą, realizują się w Kościele i społeczeństwie. Jedną z misji, jaką K. Steć podjął na rzecz lokalnej społeczności, jest też pełnienie od ubiegłego roku mandatu radnego miejskiego. Doszły kolejne zadania wymagające poświęcania uwagi sprawom mieszkańców Włodawy, zaangażowania i prowadzenia dialogu.
„Ciągle jestem w drodze – mówi o sobie pan Krzysztof. – Im bardziej czujemy się pewni, że poradziliśmy sobie z naszym upadkiem, uległością, błędem, tym bardziej one do nas powracają. To uczy człowieka pokory i dowodzi, że przy Bogu trzeba trwać i nie można Go niczym zastąpić” – podsumowuje.
Źródło: Echo Katolickie 39/2025