Od 21 maja Wenezuela trwa na kolanach modląc się o pokój i zażegnanie wojny domowej w tym południowoamerykańskim kraju targanym coraz poważniejszym konfliktem wewnętrznym.
Na prośbę episkopatu ogólnonarodowa modlitwa odbyła się w minioną niedzielę, jednak w większość wenezuelskich kościołów jest dalej kontynuowana. Tymczasem na ulicach dochodzi do coraz liczniejszych protestów, których uczestnicy domagają się ustąpienie prezydenta Maduro. Są one krwawo tłumione przez wojska rządowe.
„Doświadczając eskalacji przemocy ludzie zdają sobie sprawę, że od nas samych już niewiele zależy. Sytuacja z każdym dniem staje się tragiczniejsza” - mówi Radiu Watykańskiemu ks. Rafał Wleklak OMI, pracujący w San Cristóbal.
„Z dużym ferworem w wielu parafiach wychodzono z Najświętszym Sakramentem poza teren kościoła na ulice, organizując mini procesje, co w Wenezueli nie jest powszechnie praktykowane. Towarzyszyło temu dość szerokie spektrum modlitwy: różaniec, Msze św., adoracja Najświętszego Sakramentu. Ta niedzielna modlitwa o pokój ma swoją kontynuację. W mojej na przykład parafii, ale nie tylko, mamy codzienne wystawienie Najświętszego Sakramentu. Każdego dnia przez godzinę modlimy się o pokój. Po niej jest odprawiana Msza św., w której uczestniczy naprawdę bardzo wielu ludzi – mówi ks. Wleklak. – Ta modlitwa o pokój wygląda dość okazale w tym sensie, że ludzie potrafią się zmobilizować i widać znaczący wzrost obecności wiernych w kościołach. Ludzie naprawdę czują, że kraj przeżywa ważny moment, że trzeba się zmobilizować, przyjść i błagać Boga, zdają sobie sprawę, że od nas samych niewiele już zależy. W tym sensie widzę duży efekt tego wezwania biskupów do modlitwy. Widać ogromny odzew ze strony wiernych”.
Wenezuelczycy masowo domagają się ustąpienia prezydenta, który, jak podkreślają sprawił, że głodują i muszą patrzeć na cierpienie najbliższych, dla których brakuje lekarstw. 73 proc. mieszkańców tego kraju sprzeciwia się podejmowanym przez Maduro próbom zmiany Konstytucji, wskazując, że będzie to oznaczać śmierć demokracji i zepchnięcie kraju na dno przepaści. „Kościół na ile tylko może niesie pomoc potrzebującym. Parafie na pograniczu z Kolumbią przygotowują się na przyjęcie fali uchodźców” – mówi ks. Wleklak.
„Nasza Caritas parafialna robi co może. W tym roku aż dziesięciokrotnie wzrosła udzielana przez nas pomoc. Panuje powszechne ubóstwo, jest problem głodu. Próbujemy wesprzeć grupę najbardziej potrzebujących, szczególnie ludzi starszych i pozbawionych funduszy, a także wsparcia rodziny czy sąsiadów. Staramy się zapewnić im pożywienie. Drugim problemem jest powszechny brak leków. Pod tym względem sytuacja jest bardzo tragiczna – mówi polski misjonarz. – Na ostatnim spotkaniu z duchowieństwem naszej diecezji biskup powiedział nam, że mamy się przygotować na prawdopodobny napływ migrantów z wewnątrz kraju, ponieważ jesteśmy diecezją leżącą na granicy z Kolumbią. Mówił, że jeśli kryzys będzie się dalej pogłębiał jest możliwe, że ludzie zaczną masowo uciekać do Kolumbii i będą przechodzić przez nasze tereny. Mamy otworzyć im parafie i w miarę swych możliwości przyjąć tych ludzi i zapewnić im konieczne wsparcie. Podobne działania podejmuje też episkopat Kolumbii pracując nad planem przyjmowania u siebie uchodźców. Sytuacja jest rzeczywiście ciężka”.
bz/ rv