Według najnowszych danych 6 proc. kobiet w Wielkiej Brytanii, które zażyły pigułkę aborcyjną, trafiło do szpitala z poważnymi powikłaniami, podobnie było w USA. Tymczasem WHO i ONZ promowały to rozwiązanie jako bezpieczne i idealne na czas lockdownu. Dziś milczą – pisze portal La Nuova Bussola Quotidiana.
Według danych międzynarodowej organizacji „Marie Stopes Australia” w 2020 r. wskaźnik powikłań po chemicznej aborcji wynosił prawie 6,4 proc. Mimo to Wielka Brytania zezwoliła na używanie pigułek aborcyjnych bez dokładnych badań lekarskich. Wystarczyło zadzwonić do placówki medycznej i odbyć krótką rozmowę. Następnie zestaw tabletek był wysyłany pocztą, dzięki czemu kobieta mogła samodzielnie przeprowadzić aborcję w domu. Jest to procedura poza jakąkolwiek kontrolą, ale dozwolona w Anglii i Walii przed 10 tygodniem ciąży, a w Szkocji przed 12.
Liczby ujrzały światło dzienne dopiero dzięki debacie parlamentarnej, podczas której irlandzki minister zdrowia, Stephen Donnelly, był zmuszony poinformować, że od wejścia w życie ustawy aborcyjnej (od 1 stycznia 2019 r. do 26 października 2021 r.) domowa aborcja z użyciem pigułek spowodowała 94 poważne – jak to ujął – „incydenty”. Potwierdził też, że krajowa Agencja Zdrowia Publicznego nadal nie gromadzi danych dotyczących tego typu nagłych wypadków, mimo że jest do tego zobowiązana prawem.
Alarmujące dane z USA i Wielkiej Brytanii zostaną już wkrótce potwierdzone przez naukowców z innych krajów, którzy w najbliższych miesiącach opublikują prace na ten temat. Zdaniem portalu La Nuova Bussola Quotidiana stojący za przemysłem aborcyjnym są świadomi, że pigułka, poza zabiciem dziecka, może narazić kobiety na śmiertelne niebezpieczeństwo. Do takich informacji trudno jednak dotrzeć. Siła międzynarodowych koncernów wynika bowiem z blokowania dostępu do danych, a także z decyzji podjętej w 2016 r. przez amerykańską Agencję Żywności i Leków (FDA), by nie informować o powikłaniach, a jedynie o zgonach spowodowanych przez pigułki.
źródło: Łukasz Sośniak SJ, vaticannews.va