Niedawna wypowiedź Papieża Franciszka podczas pielgrzymki do Oceanii i Azji wzbudziła na nowo pytanie, czy wszystkie religie prowadzą do Boga. W tej kwestii wiele jest nieporozumień, trzeba więc jasno powiedzieć: obecność „ziaren Słowa” w innych religiach nie oznacza, że wszystkie religie są równe i wszystko jedno, jaką wyznajemy.
Chrześcijanie od pierwszych wieków zdawali sobie sprawę z tego, że Objawienie Boże, które otrzymali w Chrystusie, nie jest rozłączne od Bożego działania we wszelkich kulturach. Gdyby było inaczej, głoszenie Dobrej Nowiny byłoby niemożliwe – nie istniałoby bowiem „pole” na którym można by zasiać Słowo Boże, gleba byłaby całkowicie obca i nieprzyjazna. Zwracali na to uwagę już Ojcowie Kościoła, a prawda ta została na nowo wyrażona w soborowej deklaracji Nostra aetate. Przypomniał ją także św. Jan Paweł II:
Już w pierwszej encyklice mojego pontyfikatu przypomniałem starożytną naukę sformułowaną przez Ojców Kościoła, zgodnie z którą należy uznać «ziarna Słowa» istniejące i działające w różnych religiach (...) «Ziarna prawdy» istniejące i działające w różnych tradycjach religijnych są odblaskiem jedynego Słowa Bożego, «które oświeca każdego człowieka» (...) Trzeba pamiętać, że wszelkie poszukiwania prawdy i dobra, a ostatecznie Boga, podejmowane przez ludzkiego ducha wzbudzane są przez Ducha Świętego. Właśnie z tego pierwotnego otwarcia się człowieka na Boga rodzą się różne religie” (Jan Paweł II, Katecheza wygłoszona podczas audiencji generalnej 9.09.1998)
Słowa Papieża Franciszka z ostatniej pielgrzymki należy rozumieć w takim właśnie kontekście. Nadawanie im odmiennego sensu, jakoby papież twierdził, że wszystkie religie są równe i właściwie głosił indyferentyzm religijny, byłoby sprzeczne z całym dotychczasowym nauczaniem Kościoła.
Jan Paweł II wyjaśnia też, jak się ma uznanie tego, co pozytywne w innych religiach do głoszenia Dobrej Nowiny wszystkim narodom świata:
Nie zapominamy przy tym jednak, że Jezus Chrystus jest jedynym Pośrednikiem i Zbawicielem rodzaju ludzkiego. Nie powinno to również osłabiać zaangażowania misyjnego, do którego jesteśmy zobowiązani w duchu posłuszeństwa przykazaniu zmartwychwstałego Pana: «Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego» (Mt 28, 19). Postawa szacunku i dialogu stanowi raczej słuszne uznanie «ziaren Słowa» oraz «westchnień Ducha». W tym sensie, w żaden sposób nie sprzeciwiając się głoszeniu Ewangelii, ona je przygotowuje w oczekiwaniu na moment wyznaczony przez miłosierdzie Pańskie.
Ciekawe spojrzenie ukazuje tu jezuita, o. Myron J. Pereira, mieszkający i pracujący od 50 lat w Bombaju. Chrześcijaństwo otoczone jest tam „morzem” hinduizmu, jego perspektywa jest więc inna od naszej, polskiej, gdzie katolicy stanowią olbrzymią większość społeczeństwa.
W tekście zamieszczonym na azjatyckim portalu katolickim już po pielgrzymce Franciszka o. Pereira pisze o naturalnej religijności:
Religie są prawdopodobnie jednymi z najstarszych organizacji społecznych ludzkości i wszystkie mają tendencję do zachęcania do rytualizmu, gromadzenia rytuałów i świętych przedstawień w celu „obłaskawienia” bóstwa. Podobne do tego są przesądy, które kładą przesadny – a więc zniekształcony – nacisk na pewne miejsca, osoby i działania jako mające dobroczynną lub złowrogą wartość.
Już w tym momencie widać więc, że nie wszystko, co „religijne” rzeczywiście prowadzi do Boga. Religijność, której nie oświeciło Boże objawienie, bardzo łatwo przejawia się w magiczne podejście do rzeczywistości czy też w rytualizm.
Jak zauważa o. Pereira, nie prowadzi to do duchowego wyzwolenia, ale przeciwnie – do większego zniewolenia, do utrzymywania ludzi w lęku przed tym, że tak rozumiane bóstwo mogłoby ich ukarać, jeśli nie zostanie „obłaskawione”. Chrześcijańskie rozumienie Boga jest jednak diametralnie różne: to sam Bóg wychodzi do nas z łaską, a my odpowiadamy Mu poprzez wiarę, poprzez przyjęcie Jego Słowa.
O. Pereira przeciwstawia więc „religię ucisku i lęku” „religii wyzwolenia”. Jedna i druga mają odwrotny skutek. Ta pierwsza zamyka nas w lęku i nie prowadzi też do otwarcia serca na innych ludzi (co jest ewidentne w przypadku hinduizmu, gdzie system kastowy przez wieki całkowicie izolował od siebie poszczególne grupy społeczne). Ta druga przynosi wierzącemu wyzwolenie, otwiera go na działanie Ducha, a jednocześnie otwiera na innych ludzi.
Religia wyzwalająca charakteryzuje się „owocami Ducha” – hojnością, otwartością, powściągliwością, troską o innych, przebaczeniem, pokojem serca i radością. Promuje harmonię i życzliwość, nie tylko w społeczeństwie, ale w całym wszechświecie. Tam, gdzie trwa takie „życie w Duchu”, wierzący ma podstawę do zdrowego etycznego postępowania.
Obraz różnych religii współistniejących ze sobą w pokoju jest pewnym ideałem, który możemy odnaleźć także w dokumentach soborowych. Przedstawianie takiego ideału nie może jednak oznaczać ignorowania rzeczywistości i faktycznych problemów. A, jak wskazuje o. Pereira, są one konkretne. Dwa najistotniejsze to fundamentalizm oraz tzw. „komunalizm”.
Fundamentalizm pojawić się może w każdej religii, także w chrześcijaństwie, jednak dziś dotyczy głównie hinduizmu i islamu. Fundamentalizm to nacisk na „literalne” zachowanie świętych pism. Karmi się on fikcyjnym przekonaniem, że każda interpretacja jest zła i trzeba trzymać się dosłownie „świętej” litery. Gdy święte pisma nakazują tępić innowierców, to tak właśnie należy czynić, nie zważając na kulturowy, językowy i historyczny kontekst, w którym pisma te powstawały. Z fundamentalizmem nie da się dyskutować. Do czego prowadzi fundamentalizm, widać na przykładzie Państwa Islamskiego czy reżimu talibów. „Stróże wiary” nie ustają w prześladowaniu wszystkich, nieustannie doszukując się odstępstwa od zasad i karząc wszystkich, którzy się go dopuszczają. Jak w takiej sytuacji mówić o jakimkolwiek „dialogu międzyreligijnym”?
Jest jednak coś jeszcze gorszego niż czysty fundamentalizm. Chodzi o tzw. „komunalizm”. To termin raczej nieznany w Polsce, ale będący w Indiach bardzo bolesnym doświadczeniem dla chrześcijan. Chodzi o zaprzęgnięcie religii do celów politycznych: tak właśnie postępuje partia premiera Indii, Narendry Modi’ego. Hinduizm postrzegany jest przez niego jako czynnik integrujący Indie, a dla przedstawicieli innych religii nie ma tam miejsca. W Europie historia wojen religijnych w okresie reformacji nauczyła nas już przynajmniej w pewnym stopniu, jak groźne może być to, gdy władcy zaprzęgają religię do swoich własnych celów politycznych. Wiele krajów na całym świecie niestety nie odrobiło jeszcze tej lekcji. W takich miejscach dialog międzyreligijny jest również fikcją.
Indyjski jezuita nie pisze tego wprost, ale z jego wypowiedzi można łatwo wywnioskować, jaka jest różnica między islamem czy hinduizmem a chrześcijaństwem, jeśli chodzi o efekt społeczny. Chrześcijaństwo jest w społeczeństwie ożywczym fermentem, który sprawia, że społeczeństwo to rozwija się ku coraz większej wolności ducha i coraz większemu szacunkowi dla godności człowieka. Nie jest przypadkiem, że to właśnie na gruncie chrześcijańskim wyrosła zachodnia cywilizacja, zniesione zostało niewolnictwo, rozwinęła się powszechna opieka zdrowotna, zwrócono uwagę na powszechne prawa człowieka. To skutek działania Ducha Świętego w historii chrześcijańskich narodów. Jeśli w innych tradycjach religijnych pojawia się otwarcie na takie działanie Ducha, należy je uznać i pochwalić. Nie można jednak ignorować faktu, że zarówno hinduizm, jak i islam przyjmują dziś raczej kierunek przeciwny: ku coraz większemu fundamentalizmowi i komunalizmowi. Tego rodzaju religijność nie jest dobrą religijnością, a jej skutki są zgubne i dla jednostki, i dla całego społeczeństwa.
Źródło: UCA News