Nigeria to jeden z krajów, gdzie chrześcijanie cierpią najbardziej na świecie. W 2023 roku śmierć poniosło tam 4118 osób. Znamienna jest historia małej Michelle, której całą rodzinę wymordowały bojówki islamskie, tylko ona uszła z życiem. Dziś jej samej, a także wielu innym ofiarom prześladowań pomagają Polacy z Orlej Straży.
Raporty przedstawiające dane na temat prześladowań chrześcijan na świecie są zatrważające. Z roku na rok rośnie liczba aktów przemocy wymierzonych w wyznawców Chrystusa, a co za tym idzie również liczba niewinnych ofiar. Najgorsza sytuacja ma miejsce w Azji i w Afryce. Wśród 10 krajów, które są na czele niechlubnej listy najbardziej nieprzyjaznych chrześcijanom miejsc na świecie, wszystkie leżą na wspomnianych kontynentach.
Do ekstremalnej sytuacji dochodzi od lat w Nigerii, która jest na czele krajów z największą liczbą zabójstw z powodów religijnych. Francuski oddział fundacji Open Doors - Portes Ouvertes podaje, że w 2023 roku w Nigerii śmierć poniosło 4118 osób, co stanowi 82% wszystkich zamordowanych chrześcijan ze względu na wyznawaną wiarę. Nie można tu pominąć 3300 porwań, czyli 84% wszystkich dokonanych w 2023 roku, a także ogromnej skali przemocy seksualnej oraz zniszczonego dobytku.
Fundamentalizm islamski w natarciu
Przyczyną tych zbrodni jest szerzący się w błyskawicznym tempie fundamentalizm islamski.
W 12 z 36 stanów Nigerii już od wielu lat panuje prawo szariatu. Kobietom nie wolno samodzielnie wychodzić na ulicę, studiować a nawet zdobywać podstawowej edukacji. Stworzyło to pole do rozwoju ekstremizmu, który z kolei doprowadził do powstania radykalnych ruchów islamskich z Boko Haram na czele. Ugrupowanie to powstało ponad 20 lat temu i ma charakter międzynarodowy. W skład bojówek wchodzą przedstawiciele różnych nacji, przeważnie z innych krajów Afryki, jak Mali, Burkina Faso, Czad, Niger czy Kamerun. Wspierani są przez doradców i instruktorów m.in. z Afganistanu, Libii czy Iraku. Odpowiadają za tysiące zamachów, zarówno w samej Nigerii, jak i w państwach ościennych. W wielu opracowaniach Boko Haram znajduje się w czołówce najgroźniejszych organizacji terrorystycznych obok Al-Kaidy oraz Państwa Islamskiego (ISIS).
Niezliczona ilość brutalnych ataków na kościoły oraz miejscowości zamieszkiwane przez chrześcijan sprawiły, że coraz więcej osób decydowało się emigrować na południe kraju. Tu jednak sytuacja związana z bezpieczeństwem wcale nie jest dużo lepsza. W środkowej części Nigerii, głównie w stanie Plateau, kolejnym zagrożeniem czyhającym na chrześcijan są bojówki muzułmańskiego plemienia Fulani. Fulanie są nomadami, którzy zajmują się głównie hodowlą bydła. W przeciwieństwie do Boko Haram nie są organizacją, ale jednym z ludów zamieszkujących Nigerię oraz kraje Afryki Zachodniej. Ich liczebność szacuje się nawet na 40 milionów. Jest to więc duża grupa społeczna, a jej przedstawiciele zasilają szeregi m.in. policji i wojska. Są obecni we władzach lokalnych i centralnych, co sprawia, że zbrodnie dokonywane przez ich zmilitaryzowane bojówki zazwyczaj są przemilczane. Fulanie atakują osadników chrześcijańskich, którzy zajmują się przede wszystkim rolnictwem. Palą ich domy, niszczą uprawy, dokonują zabójstw czy wręcz rzezi całych wiosek. W skoordynowanym zamachu, który miał miejsce w Wigilię Bożego Narodzenia w 2023 roku, zaatakowali ponad 160 wsi w całej Nigerii. Zamordowali 320 osób. Nie oszczędzili kobiet i dzieci, które stanowiły dużą część ofiar. Nie był to odosobniony akt terroru. Do podobnych zbrodni i jawnych prześladowań dochodzi w tym miejscu praktycznie cały czas.
Michelle z Mangu – jedyna, która przeżyła
Napastnicy atakują w ciągu dnia lub w nocy. Pojawiają się znikąd, dokonują masakry i znikają. Tak było choćby w połowie kwietnia 2024 roku w miejscowości Mangu, gdzie nieznani sprawcy podjechali na motocyklach pod domy niczego niespodziewających się rodzin, otworzyli ogień, zabijając 12 osób, po czym uciekli. Nikt nie zdążył zareagować. Ta sama wioska była celem ataku także dwa miesiące wcześniej. Terroryści Fulani podpalili wtedy domy mieszkańców. W jednym z nich zginęła praktycznie cała rodzina. Przeżyła jedynie mała dziewczynka, którą matka w ostatniej chwili wypchnęła przez okno. Bandyci chcieli ją wrzucić z powrotem, aby spłonęła żywcem, ale na szczęście w porę nadjechały jednostki wojska i policji. Przykłady można by mnożyć, jednak epatowanie cierpieniem ludzi nic nie zmieni. Potrzebne są czyny w postaci pomocy tym, którzy ucierpieli. Tym bardziej że jest to możliwe.
Dziewczynka, którą mama wypchnęła przez okno podpalonego przez terrorystów domu, nazywa się Michelle. Już niebawem wraz z wujkiem, ciotką i kuzynkami zamieszka w nowym domu, który dla nich wynajęliśmy. Opłaciliśmy jej też czesne, aby mogła pójść do szkoły. W jednej z miejscowości, w której terroryści spalili ponad 100 domów (spłonęły drewniane dachy, a gliniane mury ocalały) w ataku w Boże Narodzenie, położyliśmy nowe blaszane dachy. Kupujemy też zwierzęta hodowlane i sprzęt rolniczy rodzinom, które w wyniku zamachów straciły swój dobytek. Otworzyliśmy też kilka miejsc prac, m.in. salon fryzjerski oraz zakład krawiecki. Dzięki temu ludzie mogli się usamodzielnić i zyskać niezależność ekonomiczną.
Orla Straż niesie konkretną pomoc
Mówiąc „my”, mam na myśli Orlą Straż. Jesteśmy niewielką fundacją, założoną w 2016 roku przez Bartosza Rutkowskiego, emerytowanego żołnierza Wojska Polskiego. W październiku 2015 roku, będąc jeszcze czynnym żołnierzem, Bartek przeczytał na jednym z portali informacyjnych o torturowaniu i ukrzyżowaniu 12-letniego chłopca. Sprawcami tej zbrodni byli terroryści z tzw. Państwa Islamskiego (inaczej ISIS.), a do zdarzenia doszło niedaleko Aleppo w Syrii. Było to w czasie, kiedy w Syrii oraz sąsiednim Iraku fundamentaliści islamscy dokonali rebelii, zajmując ogromną część terytorium obu krajów. W Iraku dopuścili się licznych zbrodni na mniejszościach religijnych, w tym zamieszkujących biblijną Równinę Niniwy chrześcijanach. Setki tysięcy ludzi straciło swoje domy, sklepy, zakłady pracy i gospodarstwa oraz zostało zmuszonych do ucieczki. Po tych wstrząsających wieściach Bartosz Rutkowski postanowił odejść z wojska i wyjechać na Bliski Wschód, do Iraku. Tam chciał pomóc ludziom, którzy ucierpieli. Po powrocie z Iraku założył Fundację Orla Straż, którą do dziś pomaga pokrzywdzonym w wyniku działań zbrojnych i aktów terroru.
W ciągu kilku lat działalności obszar naszych działań powiększył się o kolejne kraje, w tym wspomnianą na początku Nigerię. Podobnie, jak w przypadku Iraku, naszym głównym celem jest pomóc ludziom w powrocie do życia, jakie wiedli wcześniej. Odbudowujemy i remontujemy zniszczone domy, otwieramy niewielkie rodzinne działalności gospodarcze, w tym sklepy, zakłady rzemieślnicze i warsztaty. Zapewniamy też edukację dzieciom, młodzieży oraz kobietom samotnie wychowującym dzieci – wszystko to, o co proszą nas osoby poszkodowane, ponieważ główną zasadą, którą się kierujemy jest pytanie ludzi, jakiej pomocy potrzebują w danym momencie i jak możemy zmienić ich życie.
Biznes i wpływy polityczne ważniejsze niż ludzkie życie
W kontekście wydarzeń, które mają miejsce obecnie w Nigerii, czy tego, co wydarzyło się kilka lat temu w Iraku i Syrii, można zadawać sobie pytanie – czy ofiarom wojen i terroru da się w ogóle pomóc? Jak dużych inwestycji i nakładów potrzeba, aby cokolwiek zmienić? Wydawać by się mogło, że tak dramatyczna sytuacja nie może ujść uwadze świata i społeczność międzynarodowa zgłosi swój sprzeciw. Tak się jednak nie dzieje. Problem wydaje się w ogóle nie istnieć w przestrzeni publicznej i to nie tylko w Polsce, ale przede wszystkim w krajach, które prowadzą swoje interesy w tej części Afryki. Można by się zastanawiać, dlaczego, ale odpowiedź jest chyba jasna. Łatwiej jest wpływać na zdestabilizowany, ogarnięty chaosem kraj niż na silne i dobrze działające państwo. Jak zwykle biznes, pieniądze i wpływy stawiane są ponad ludzkie życie.
Ja jednak będę bronił zdania, że kropla drąży skałę i trzeba po prostu zacząć o tym mówić i to bazując na konkretach. W Nigerii odbudowa wspomnianych dachów w ponad 100 domach wyniosła niecałe 20 tysięcy złotych. Koszt otwarcia salonu fryzjerskiego i zakładu krawieckiego to było w sumie mniej niż 5000 zł. Za tę kwotę dwie rodziny zyskały stałe źródło dochodu. Nie są już zdane na łaskę i niełaskę organizacji i instytucji pomocowych. Sami mogą decydować o swoim życiu. W ten sposób działamy od samego początku naszej misji i widzimy, że efekty są bardzo dobre. Ludzie, czy to w Iraku, Nigerii, czy innym miejscu na świecie, chcą tego samego. Chcą żyć w spokoju i nie martwić się, czy ich dzieci wrócą ze szkoły, czy w nocy nikt nie będzie chciał spalić ich domu i czy w kolejnych dniach będą mogli zrobić zakupy i bezpiecznie wrócić do domu. To, co my możemy dla nich zrobić to pokazać, że jesteśmy z nimi, a ich los nie jest nam obojętny.
Źródło: Fundacja Orla Straż