Maria. Droga do szczęścia

Piękna i wzruszająca historia o miłości z przełomu XIX i XX wieku

Maria. Droga do szczęścia

Heinz-Lothar Worm

Maria. Droga do szczęścia

Przekład: Anna Stefanik


Rok wydania: 2011
ISBN: 978-83-7502-277-3
Format: 136 x 210 mm
Ilość stron: 176
Rodzaj okładki: zintegrowana ze skrzydełkami
Cena: 36.90

Piękna i wzruszająca historia o miłości z przełomu XIX i XX wieku, pełna dramatycznych i niespodziewanych zwrotów akcji trzymających czytelnika w napięciu aż do ostatniej strony.

Fragmenty książki:

Decyzja

Wiedziała, że to może być tylko Karol. Nagle usłyszała delikatny szelest. Zmierzch już zapadł, ale Maria nie czuła strachu.

- Mario? - dziewczyna usłyszała w ciemności głos ukochanego.

- Wejdź Karolu - odpowiedziała cicho Maria. - Czekałam na ciebie.

Karol usiadł obok dziewczyny. Wkoło panował taki mrok, że Maria nie mogła nawet dostrzec twarzy ukochanego.

- Byłem u mojej matki - zaczął nieśmiało Karol.

- I co ci powiedziała?

- Nie chciała o tym ze mną rozmawiać. Ale... potwierdziła to... co już wiemy - odparł ze smutkiem.

- Że jesteśmy rodzeństwem! Och Karolu... - do oczu Marii napłynęły łzy i spływały strużkami po jej policzkach.

- Czy to oznacza, że teraz... nie będziemy już razem? Że nasze dziecko... musi być dzieckiem hańby. Karolu... tak bardzo cię kocham.

- Nie mów o tym Mario!

Przez chwilę oboje siedzieli w milczeniu.

- Co teraz będzie? Co będzie ze mną, z tobą... z dzieckiem?

- Nie opuszczę cię, Karolu. Kocham cię! Chcę być z tobą. Tak długo, jak będę żyła. Nie potrafię sobie wyobrazić życia bez ciebie. Przeraża mnie myśl, że miałabym sama... Karolu, nie dam rady. Czy to w ogóle ma jakieś znaczenie, że jesteśmy siostrą i bratem? Ty jesteś tym, o którym zawsze marzyłam!

- Mario, najdroższa, musisz być rozsądna. Jesteśmy rodzeństwem. Bratem i siostrą. Rodzeństwo nie może żyć ze sobą jak mąż i żona. Tak nie wolno.

- Dzieci Adama i Ewy też były rodzeństwem i pobrały się. Inaczej nie byłoby ludzi na ziemi. One na pewno nie mówiły: „Jesteśmy rodzeństwem, dlatego nie możemy się pobrać”.

- Masz rację. Na pewno tak nie mówiły. One mogły. Ale teraz przeciw nam są wszyscy. W naszym Kleinern nikt nie będzie myślał o dzieciach Adama i Ewy. Będą wytykać nas palcami i przeklinać. I na pewno nigdy nie dostaniemy zgody na ślub.

- Nie możemy więc tutaj zostać. Widzieć ciebie tutaj... i nie móc być z tobą. To ponad moje siły. Nie wytrzymam tego.

- Mario, gdziekolwiek będziemy, zawsze już będziemy rodzeństwem.

- Ale gdzieś daleko stąd nikt nie będzie o tym wiedział, jeśli sami o tym nie powiemy. Moglibyśmy wziąć ślub i żyć tak, jakby nigdy nic...

- Myślisz, że moglibyśmy tak żyć gdzieś indziej?

- Możemy chociaż spróbować! Możemy jechać do Ameryki. Nikt nas tam nie zna, tam jest nasza przyszłość. Tam nasze dziecko nie będzie musiało żyć w pogardzie.

- Nasze dziecko! Nie pomyślałem o nim. Ono powinno mieć przyszłość. Masz rację, tutaj w okolicy nie mogłoby spokojnie żyć. Nawet w całym księstwie nie ma takiego miejsca, gdzie by nim nie pogardzano. Nie mamy wyboru. Musimy stąd wyjechać. I to szybko.

- Jedźmy do Ameryki! Podobno tam jest dużo ziemi. Tam założymy gospodarstwo.

- W Kassel - głośno myślał Karol - jest pośrednik, który sprzedaje bilety na statek z Bremy do Baltimore. Pojadę do niego. Myślisz, że uda nam się zebrać pieniądze na podróż?

- Ojciec zarządza pieniędzmi, które zostawiła mi matka. Będzie musiał mi je dać, jeśli zdecyduję się odejść. To będzie z pewnością ponad sto albusów. Czy to wystarczy na bilet dla nas obojga?

- Ja mam przecież pieniądze od Hennera z Gellershausen, za którego byłem w wojsku.

- Byłeś w wojsku za kogoś? Myślałam, że musiałeś odbyć służbę.

- Nie, młodych mężczyzn jest zbyt wielu. Wojsko w Arolsen nie potrzebuje wszystkich. Dlatego jest losowanie. Na mnie nie trafiło, ale padło na Hennera, syna bogatego gospodarza. Trzy lata służby to było dla niego za długo, nie chciał opuszczać gospodarstwa ojca. Poszedłem za niego i zapłacił mi za to 120 albusów.

- Zaoszczędziłeś te pieniądze?

- Oczywiście. Nic nie wydałem.

- Wspaniale! W takim razie mamy pieniądze na podróż, Karolu.

- I może zostanie ich na tyle, byśmy jeszcze mogli za nie kupić ziemię.

- Ach, Karolu! - Maria objęła siedzącego obok niej młodzieńca.

- Siostrzyczko! - chłopak przytulił Marię. Nie pocałował jej jednak.

- Do Kassel wyruszę jutro rano. Nie mów na razie nikomu o naszym wyjeździe, chcę najpierw wszystkiego się dowiedzieć.

- Dobrze, najdroższy!

- W czwartek wieczorem powinienem być z powrotem, jeśli wszystko pomyślnie się ułoży. Przyjdę tutaj po zachodzie słońca i powiem ci co i jak.

- Będę czekała!

W domu

Następnego dnia Maria, jak zwykle, wstała wczesnym rankiem. Poprzedniego wieczoru cicho zakradła się do izby i nikogo już nie spotkała. Kiedy o świcie weszła do kuchni, Anna-Katarzyna, jej macocha, już tam była.

Kobieta przyglądała się dziewczynie badawczo. Po chwili rzekła:

- Twój ojciec powiedział mi, co zdarzyło się wczoraj na placu przed piekarnią.

Maria nie zareagowała.

- Nie masz mi nic do powiedzenia?

- Cóż mam rzec? To prawda, że spodziewam się dziecka. To jest dziecko Karola.

- I dziecko hańby! - Anna-Katarzyna podniosła glos.

- Nie, ani Karol, ani ja nie wiedzieliśmy, że...

- Ale to niczego nie zmienia. Gdybyś tylko posłuchała ojca! On dobrze wiedział, dlaczego nie chciał zgodzić się na twój ślub z Karolem.

Maria nie odezwała się ani słowem.

- Wczoraj wieczorem był wściekły. Mam nadzieję, że dziś rano złość mu minęła. Chcę z nim porozmawiać. Byłoby lepiej, gdyby cię tu nie spotkał.

- Dlaczego? Czy tylko ja jestem temu winna? Czy on niczym nie zawinił?

- Jak możesz tak mówić? Dobrze wiedziałaś, że nigdy nie zgodziłby się na twój ślub z Karolem. Zabronił ci się z nim spotykać. A ty, mimo zakazu, widywałaś się z tym chłopakiem - nie posłuchałaś ojca. Sama postarałaś się o dowód swojej winy. Nosisz pod sercem bękarta!

- Moje dziecko nie jest bękartem.

- Kłótnia o to na nic się teraz nie zda. Próbowałam uspokoić twojego ojca. Myślę, że trzeba będzie szybko poszukać kogoś, kto mieszka dostatecznie daleko i zgodzi się ciebie natychmiast poślubić, oczywiście za dobrą cenę. Będzie musiał zaakceptować twoje dziecko i uznać je za swoje. Ojciec nie będzie na to skąpił pieniędzy.

Maria nadal słuchała w milczeniu.

- Ludwik uspokoił się dopiero wtedy, gdy mu to zaproponowałam. Powiedz, czy to nie jest dla ciebie dobre rozwiązanie?

Maria wciąż była oszołomiona. „Oczywiście - pomyślała - próbujesz się mnie pozbyć. Dla ciebie byłoby lepiej, gdybym zniknęła stąd jak najszybciej.”

- Nie - wykrzyczała ze złością - to nie jest dla mnie dobre rozwiązanie. Nie chcę żyć z mężczyzną, którego nawet nie znam. Chcę...

- Chcesz tego, co mówi twój ojciec - odpowiedziała ostro Anna-Katarzyna. - Dość już sprowadziłaś na nas nieszczęścia przez swoje nieposłuszeństwo.

Macocha Marii podeszła do paleniska, w którym płonął ogień. Nad nim, na żelaznym łańcuchu, wisiał kocioł. Anna-Katarzyna zawiesiła go niżej. Był już najwyższy czas by zacząć gotować zupę.

- W takim razie wolę jechać do Ameryki - wyrwało się Marii. I w tym momencie przypomniała sobie słowa Karola, by nikomu o tym nie wspominała. Jednak było już za późno.

- Chcesz jechać do Ameryki? Całkiem sama? W twoim stanie?

Maria westchnęła głęboko i rzekła:

- Tak. Sama. Poradzę sobie.

W myślach dodała: „Z Karolem poradzę sobie ze wszystkim”. Ale nie powiedziała tego głośno.

- Naprawdę tego chcesz? Chcesz jechać do Ameryki? - im dłużej Anna-Katarzyna o tym myślała, tym bardziej podobał jej się ten pomysł. - Dobrze, jeśli tego chcesz, porozmawiam z twoim ojcem. - Jej twarz rozjaśniła się. - To może jest nawet lepsze wyjście w twojej sytuacji - rozważała głośno.

W duchu natomiast już przeliczała korzyści płynące z takiego rozwiązania: „Tak będzie na pewno taniej. Dostanie swoją część po matce i pieniądze na podróż. Więcej nie będzie jej potrzebne. Zaoszczędzimy sporo z tego, co musielibyśmy zapłacić komuś, kto zgodziłby się ją poślubić”.

- Nie martw się, na pewno przekonam go, żeby pozwolił ci jechać. - Słowa macochy brzmiały bardzo przyjaźnie. Kobieta uśmiechnęła się troskliwie i dodała:

- Ale musiałabyś wyruszyć niebawem. Później podróż mogłaby być dla ciebie bardzo uciążliwa.

„Nie możesz się doczekać, kiedy się mnie pozbędziesz” - pomyślała Maria, a głośno dodała:

- Spróbuję dostać się na najbliższy statek.

Anna-Katarzyna nie potrafiła ukryć zadowolenia.

- Idź teraz do swojej pracy, a ja postaram się o to, żeby ojciec pozwolił ci jechać do Ameryki.

- Dziękuję - odpowiedziała Maria, nie patrząc Annie-Katarzynie w oczy.

Spotkanie

Przed zapadnięciem zmierzchu Maria udała się do swojej kryjówki. Usiadła na pokrytej miękkim mchem ziemi i wyczekiwała w napięciu Karola. Miał dziś wrócić z Kassel. Ciekawe czego się dowiedział? Nie mogła się doczekać wieści od brata.

Siedząc w swojej samotni, wracała myślami do ostatnich wydarzeń. Ojciec na początku zupełnie nie zwracał na nią uwagi. Zachowywał się tak, jakby Marii w ogóle nie było. Wczoraj jednak, kiedy pracowała w ogrodzie, przywołał ją nagle do siebie.

- Anna-Katarzyna powiedziała mi, że chcesz jechać do Ameryki.

- Tak, ojcze, chcę.

- Skoro tak, nie będę się temu sprzeciwiał. Opłacę twoją podróż i dam ci pieniądze, które zostawiła ci twoja matka. Za nie będziesz mogła zacząć tam nowe życie.

- Dziękuję, ojcze.

- W przyszłym tygodniu pojadę do Kassel, do pośrednika, który sprzedaje bilety na statek. Wszystko z nim dogadam.

- Dziękuję.

Po tych słowach ojciec odwrócił się i odszedł. „On też chce się mnie pozbyć” - pomyślała Maria, czekając niecierpliwie na Karola. „Gdzie on się podziewa? Jest już zupełnie ciemno. Mówił przecież, że dziś wraca z Kassel. Dlaczego nie przychodzi?” Nagle Maria przerwała rozmyślania, czując jak ogarniają ją wątpliwości. Jakiś wewnętrzny glos podsuwał jej pełne niepokoju słowa: „On nie wróci. Dobrze zrobi, jak rozejrzy się gdzieś indziej. Po co mu te kłopoty z tobą i z dzieckiem? Łatwiej jest zostawić wszystko i odejść”.

Chwilę później w jej głowie pojawiła się inna myśl: „Nie, nie. Karol na pewno musiał dłużej zostać w Kassel i wróci jutro”.

Nieco przestraszona Maria przysłuchiwała się głosom pochodzącym z jej wnętrza. „Na pewno musiał zostać dłużej - pomyślała. - Karol nie złamałby danego słowa. Nie zostawi mnie. A jeśli...?”

Dziewczyna czekała, aż wzejdzie księżyc. Karol nie przyjechał tego dnia. Wyszła więc ze swojej kryjówki i wróciła do domu.

Następnego dnia Maria intensywnie pracowała w ogrodzie przy ziołach. Wątpliwości nie opuszczały jej ani na chwilę. Jej serce na przemian wypełniała obawa i nadzieja.

Po południu Anna-Katarzyna zawołała Marię do domu. W izbie czekał na nią gość. To był tutejszy pastor. Dziewczyna lubiła tego rozważnego, ale i dość wesołego mężczyznę, który teraz siedział za stołem i najwyraźniej czekał na nią.

- Mario - odezwał się pastor do wchodzącej dziewczyny - słyszałem, że chcesz jechać do Ameryki.

Maria wstrzymała oddech. „Czy o tym mówi się już w całej wiosce? Jak inaczej pastor mógł się dowiedzieć?”

- Najpierw trochę się zdziwiłem - kontynuował duchowny - ale potem dobrze to przemyślałem.

Maria z trudem mogła zebrać myśli. „To na pewno Anna-Katarzyna opowiedziała w wiosce o moich planach, o tym, że chcę wyjechać. To na pewno ona - domyślała się dziewczyna. - Anna-Katarzyna nie może doczekać się mojego wyjazdu. Nic nie zauważyłam, bo nie wy-chodziłam z domu.”

- Ty i Karol obarczyliście siebie ogromną winą - stwierdził pastor. - Niezamierzoną wprawdzie, ale jednak.

Maria popatrzyła pastorowi prosto w oczy. Nie czuła się winna. Chciała opowiedzieć mu o dzieciach Adama i Ewy, które też były rodzeństwem. Pastor jednak mówił dalej:

- Podjęłaś dobrą decyzję, by wszystko zacząć od nowa w nowym miejscu. Tam nikt nie musi wiedzieć, kto jest ojcem twojego dziecka. Tam ono się narodzi i wyrośnie. A przeszłość nie będzie dla ciebie aż takim ciężarem.

Pastor zamilkł. Kiedy Maria nic nie odpowiedziała, zaczął ją podtrzymywać na duchu:

- Bóg wie, że nie wiedzieliście, co czynicie. Wybaczy wam.

Maria milczała nadal.

- Nie będzie ci łatwo samej wychować dziecko. W Ameryce pieniądze też nie leżą na ulicy. Będziesz musiała ciężko pracować.

- Nie boję się ciężkiej pracy - odpowiedziała cicho Maria. I pomyślała: „Nie będę tam sama... przecież jedzie ze mną Karol. Ale o tym pastor nie wie”. - Ale co będzie z Karolem?

- Dla Karola też znajdzie się rozwiązanie - wymijająco odpowiedział pastor. - Ale teraz ty jesteś najważniejsza. Nie martw się o niego, Karol będzie wiedział, co ma robić. W żadnym razie nie wolno wam się już spotykać.

- Mamy się nie spotykać? Dlaczego? - w głosie Marii słychać było wzburzenie i żal.

- Moglibyście znów ulec pokusie i dalej trwać w grzesznym związku. Dlatego lepiej będzie, jak stąd wyjedziesz, najszybciej, jak to możliwe.

Maria posmutniała i spuściła głowę.

- Rozmawiałem z twoim ojcem. Opłaci ci podróż, będziesz mogła wypłynąć najbliższym statkiem. Postaram się, aby w wiosce godnie cię pożegnano. Wiedz o tym, że Bóg będzie pomagał ci również w Ameryce. Nie opuści cię, nawet na obcej ziemi.

- Wiem. Dziękuję.

- Obiecuje ci, że będziesz mogła pożegnać się ze wszystkimi w wiosce i razem cię odprowadzimy. Nikt nie będzie ci robił wyrzutów z powodu twojego grzechu.

- Dziękuję - odpowiedziała cicho Maria. Pożegnała się z dostojnym gościem i wróciła do pracy w ogrodzie. Tutaj mogła jeszcze raz wszystko na spokojnie przemyśleć, ale przychodziło jej to z dużym trudem. W jej głowie wciąż kołatała się jedna myśl: „Mam nadzieję, że Karol pojawi się dziś wieczorem”.

Ale Karol i tym razem nie przyszedł...

Nastał kolejny poranek. W nocy Maria ani na chwilę nie zmrużyła oka. „Karol już nie wróci. Zrzucił z siebie brzemię i uciekł - myślała. - Muszę się teraz zastanowić, jak sama sobie poradzę.”

Anna-Katarzyna nadal była dla niej bardzo miła.

- Twój ojciec w poniedziałek wybiera się do Kassel - oznajmiła Marii przy śniadaniu. - Sprawdzi, kiedy wypływa najbliższy statek do Ameryki i postara się o bilet dla ciebie. - Kobieta uśmiechnęła się do Marii promiennie. - Nie cieszysz się?

- Cieszę się - odpowiedziała Maria bez entuzjazmu i pomyślała: „To właśnie chciałaś usłyszeć, czyż nie?”.

- Zastanówmy się, co będziesz musiała wziąć ze sobą. Może się okazać, że do wyjazdu zostanie ci bardzo niewiele czasu.

Wszystko, o czym mówiła macocha było Marii zupełnie obojętnie, bo w jej głowie kołatała się tylko jedna myśl: „Wszystko mi jedno, skoro Karol ze mną nie jedzie...”.

- Twój kufer nada się na podróż. Do niego możesz zapakować wszystko, co będzie ci potrzebne: bieliznę, ubranie i coś do jedzenia. Kufer jest duży, wszystko powinno się w nim zmieścić.

- Na pewno.

- Powinnaś wziąć ze sobą także kilka pieluch. Będziesz ich przecież potrzebowała.

- Oczywiście - potwierdziła Maria. - Będę potrzebowała pieluch.

- Powinnaś też zacząć się żegnać z mieszkańcami Kleinern - zaproponowała Anna-Katarzyna. - Jeśli okaże się, że statek wypływa niedługo, później możesz nie mieć na to czasu.

Po południu Maria wybrała się do krewnych - dzieci i wnuków siostry jej babki. Wszyscy już wiedzieli, że Maria wyjeżdża.

Stara kobieta, siostra jej babki, wzięła ją za ramię i zaprowadziła do izby.

- Muszę z tobą porozmawiać, dziecko - od razu przeszła do sedna sprawy. - Nie mogłaś wiedzieć, że Karol jest twoim bratem. Mnie też trudno to sobie wyobrazić, ale twój ojciec i Małgorzata wiedzą, co mówią. Nie byłoby w tym nic złego, gdybyś nie urodziła tego bękarta. Myślałam o tym. Znam pewną kobietę w Giflitz, ona by ci pomogła. To wcale nie takie trudne, a pozbyłabyś się kłopotu.

Kobieta patrzyła na Marię wyczekująco.

- Pozbyć się dziecka? - wydukała przerażona Maria. - Nigdy! Dziecko nie jest niczemu winne. Chcę, żeby żyło.

- Głupiaś! - zganiła ją kobieta. - Pomyśl tylko. Bez dziecka mogłabyś jeszcze dobrze wyjść za maż. Mogłabyś zostać w kraju i nie musiałabyś tułać się po świecie.

- Na pewno dobrze mi radzicie - odpowiedziała przejęta Maria - ale nie mogłabym tego zrobić. Chcę, żeby moje dziecko żyło, nawet jeśli wiąże się to z wyjazdem do Ameryki.

- Nie pozwalasz sobie pomóc, nic więcej nie mogę dla ciebie zrobić - stwierdziła sucho kobieta, wzruszając ramionami. - Pamiętaj, weź ze sobą na drogę dużo jedzenia. Mamy już przygotowaną dla ciebie suszoną kiełbasę.

- Dziękuję wam - odpowiedziała Maria.

Maria odwiedziła tego popołudnia jeszcze innych krewnych. Mówili niewiele, wszyscy obdarowywali ją kiełbasą i wędzonką. Chcieli jej pomóc chociaż w ten sposób, wszak podróż statkiem trwa kilka tygodni, a każdy z pasażerów musi mieć swój prowiant.

„Czy uda mi się jeszcze dziś wieczorem pójść do mojej kryjówki w żywopłocie? - zastanawiała się Maria. - Może Karol wrócił z Kassel i czeka tam na mnie?” Ale wieczorem zaczął padać rzęsisty deszcz. Maria została w domu. Wcześnie położyła się spać.

W nocy zbudziły ją ze snu odgłosy za oknem. Ktoś rzucał w okno małymi kamykami. Gdy Maria nieco oprzytomniała, zorientowała się, że to pewnie Karol przyszedł, by z nią porozmawiać. Czym prędzej otworzyła w swojej izbie okno wychodzące na ogród za domem i rozejrzała się dookoła. Serce zaczęło jej bić jak oszalałe. Tak, to Karol! Wrócił! Maria cicho wymknęła się z domu i pobiegła do ogrodu. Podekscytowana rzuciła się Karolowi w ramiona.

- Bałam się, że... że już nie wrócisz - załkała cicho i przytuliła się jeszcze mocniej.

Tak źle o mnie myślisz? Pośrednika akurat nie było w Kassel. Musiałem dwa dni na niego czekać, dlatego dopiero dziś wróciłem.

- Ach, Karolu! - westchnęła z ulgą Maria.

- Obiecaj mi, że nigdy już tak o mnie nie pomyślisz.

- Obiecuję.

- Wydarzyło się coś tutaj, kiedy mnie nie było?

- Pastor był u nas. Mówił, że podjęłam dobrą decyzję. Anna-Katarzyna już nie może się doczekać, kiedy wyjadę. Ojciec wybiera się w poniedziałek do Kassel, żeby kupić dla mnie bilet na statek.

- Mam już dla nas bilety. Razem wsiądziemy na statek w Bremie i...

- Karolu, kiedy jesteś przy mnie, mogę iść pieszo nawet na koniec świata.

- To bardzo daleko - uśmiechnął się Karol.

- Z tobą i tak pójdę.

- Och, gdybyśmy mogli już udać się w drogę!

- Tym właśnie się martwię. Jeśli razem opuścimy wioskę, obrzucą nas kamieniami. Ojciec zapewne nie pozwoli mi zabrać kufra.

- W takim razie najlepiej będzie, jeśli sama opuścisz wioskę. Ty będziesz mogła pożegnać się ze wszystkimi. Ja zaś wyjadę w tajemnicy i spotkamy się w Kassel, kiedy już zostawisz swój bagaż u pośrednika.

- Masz zawsze takie dobre pomysły, Karolu. I wiesz co? Nie chcę jechać do Bremy dyliżansem pocztowym. To dużo kosztuje, a w Ameryce będziemy potrzebowali pieniędzy.

- Naprawdę chcesz iść pieszo całą drogę? W twoim stanie?

- Nie jestem chora. Dobrze się czuję, a do rozwiązania zostało jeszcze dużo czasu. Poradzę sobie. Idźmy pieszo, zaoszczędzimy w ten sposób sporo pieniędzy.

- Dobrze, Mario. Jesteś mądrą kobietą.

- Mnie też tak się wydaje...

Karol w żartach pogroził Marii palcem.

- Karolu - odezwała się po chwili dziewczyna - czy twoja matka pozwoli ci wyjechać?

- Nie może mi tego zabronić. Już jej powiedziałem, że ciągnie mnie w świat. Nie była zadowolona, ale w końcu się zgodziła. Ma nadzieję, że gdzieś tam mi się poszczęści i będzie mogła zamieszkać ze mną.

- Może mogłaby przyjechać do nas do Ameryki.

- Najpierw sami musimy tam dotrzeć. Potem wszystko jakoś się ułoży.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama