Książka jest jednym długim listem autora do Przyjaciela, który niegdyś zadał mu pytanie: "Jak się modlić?" - wprowadzenie
Antoni Gołubiew Listy Do Przyjaciela |
|
Napisanie tej książki było dla mnie czymś nieocze kiwanym, niemal zaskakującym; powstała ona bo wiem z przypadku, jeśli taka rzecz jak przypadek w ogole istnieje. A jednak z perspektywy kilku lat widzę, że musiałem ją napisać, że wyrosła ona organicznie z życia, a jedynie proces jej ostatecznej krystalizacji zaskoczył mnie swoją niespodziewanością. Stanowił on skutek pewnego spotkania i pewnej rozmowy, ktorą przerwały okoliczności zewnętrzne, a także to, co najczęściej zbliża ludzi ze sobą, niekiedy jednak może ich rozdzielić — wielkie wzruszenie. Między ową rozmową a powstaniem rękopisu minęło dość dużo czasu, w ktorym naras tały napięcia wewnętrzne, a być może rownież wyrzuty sumienia. Była wtedy cicha jesień podgor ska. W niedużym drewnianym domu u stop poroś niętego świerkami pasma wzgorz pracowałem nad historyczną powieścią. Pewnego ranka, zupełnie dla siebie niespodziewanie, wziąłem pioro z głębo kim przekonaniem, że muszę napisać obszerny list do człowieka, ktory kiedyś obdarzył mnie zaufaniem, a także postawił mi pewne dość osobiste pytanie. Wiedziałem, że praca ta zajmie sporo czasu, liczyłem na kilka dni, może tydzień — wstałem zaś od roboty po paru miesiącach z gotowym rękopi sem, ktory obecnie oddaję do druku. Był to po prostu obszerny list, a spotkała go zwykła kolej pisanych przez ludzi listow — został doręczony adresatowi. O dalszych jego perypetiach nie mam potrzeby tu mowić. Wyznanie bowiem, jakie obecnie robię, dotyczy okoliczności towarzyszących powstaniu tej książki: mają one znaczenie dla właściwego jej zrozumienia. Człowiek, do ktorego moj list adresowałem, jest kimś konkretnie istniejącym i posiada swoj wyraź nie zarysowany profi l wewnętrzny. Z naszych wspolnych rozmow, poszukiwań i omyłek, ktore nie miały bynajmniej charakteru dyskursywnych rozważań czy akademickich dyskusji, pozostały między nami węzły wzajemnego zaufania i przyjaź ni — a także ta książka. Geneza jej powstania wyjaśnia jej charakter. Nie jest ona ani systematy cznym wykładem, ani popularyzacją rożnych prawd, ani rozprawą o tzw. światopoglądowych problemach. Zarowno wybor omawianych zagadnień, jak rownież sposob ich ujęcia, został dokonany poprzez ow wewnętrzny rysunek człowieka, do ktorego ten list pisałem. Dlatego istotnym tematem książki jest żyjący wspołcześnie człowiek — a raczej jego tęsk noty, niepokoje i błądzenia. Przede wszystkim jed nak książka ta jest szukaniem — mozolnym szukaniem drogi, prawdy i życia po splątanych ścieży nach wspołczesnego świata. Pisząc ją sam bardziej szukałem, niż odpowiadałem — i znaki zapytania były nieraz dla mnie ważniejsze od niewątpliwych stwierdzeń. Formułowanie na papierze wnioskow stanowiło zakończenie długiej drogi życiowej i roz poczynanie dalszej wędrowki — nic bowiem w życiu nie jest ostatecznie skończone, nikt też nie odważy się chyba powiedzieć, że wszystko odnalazł i nie ma żadnych nie rozstrzygniętych pytań; wydaje mi się, że przy końcu życia bywają one dużo trudniejsze niż na początku, gdy niepohamowany zapał młodości upraszczał wiele zagadnień. Dlatego tematyka książki przekracza w wielu miejscach samą tylko odpowiedź na pytanie, będące punktem wyjściowym tych rozważań. Pytam i szukam — py ta i szuka wspolnie z innymi wspołczesny człowiek — taka jest istotna treść rękopisu, ktory odważam się dać dziś w ręce czytelnikowi.
Jak powiedziałem więc, owego jesiennego poran ka nie siadałem do pracy z myślą o publikacji. Jednakże tzw. „duża forma” literacka — bo prze cież prywatny list jest rownież jakąś literaturą — posiada swoje prawa, odmienne od praw „małej formy”. Pisząc, musiałem myśleć o planie, by unik nąć bałaganu i chaosu, z tego planu wyłoniły się rozdziały wyodrębniane poszczegolnymi tytułami, ogolna konstrukcja całości, pewien porządek oma wianych zagadnień, naturalny rytm dłuższego utworu. Tak na co dzień nie pisze się listu. Nic też dziwnego, iż po dwudziestu kilku kartkach wiedzia łem, że piszę także książkę; także, ale nie tylko, nawet — nie przede wszystkim: moj adresat stał wciąż przed moimi oczami. Jednakże owa świado mość podwojnego charakteru mej pisaniny miała swoje — ważkie dla mnie konsekwencje. Pisałem do przyjaciela — to słowo odnajdzie czytelnik na wielu dalszych stronach. Lecz z chwilą, gdy zdałem sobie sprawę, że — być może — moj list będzie czytał nie jeden tylko adresat, świat mi się nagle poszerzył. Słowo „przyjaciel” przewijało się wciąż przez rękopis, a nie mogło być dla piszącego tylko pustym dźwiękiem. Więc piszę do rożnych ludzi, ktorych łączy jakieś podobieństwo wewnętrz ne, jakaś zatajona tęsknota, jakiś połuświadomiony niepokoj? I każdego z nich nazywam przyjacielem? Czyż mam prawo do tego wielkiego tytułu? A jed nak pisząc, nie czułem w sobie fałszu. Powoli wzras tało we mnie nowe, nie uświadamiane dawniej, odczucie. Z pierwotnym indywidualnym adresatem łączyło mnie wiele osobistych przeżyć. Z tym no wym, ktorego osobiście nie znałem, a do ktorego rownież pisałem te kartki, nazywając go konsekwen tnie przyjacielem, na pozor nie łączyło mnie nic. Czy jednak na pewno nic?...
W tej książce mowię nieraz o międzyludzkiej wspolnocie. I oto z procesu pisania przyszło do mnie dużo głębsze niż dawniej, istotniejsze i żywsze odczucie owej wspolnoty. Przyjaźń pomiędzy ludź mi nawet nieznanymi, przyjaźń tych, ktorzy się nigdy nie spotkają i nie odbędą ważnej osobiście rozmowy — to zrazu zdawało się pustym powiedzeniem czy nawet zwykłą blagą. Pomiędzy dotychcza sowym rozumieniem przyjaźni a bezpośrednim od czuciem pisarskim powstało coś niby szczerba. Nic dziwnego, że w dalszych stronach rękopisu coraz częściej potykałem się na tym słowie — w niczym nie chciałem blagować. Sądzę, że podstawę moral ności pisarskiej stanowi nieustanna czujność, by słowo znaczyło naprawdę to tylko, co wyraża; „nadrabianie” słowami jest zwyczajnym oszustwem — choć często nieświadomym oszustwem. W wypa dkach tego rodzaju wątpliwości, jakie miałem, ist nieje jedno tylko wyjście: proba dotarcia do głęb szych, bardziej rudymentarnych warstw zagadnie nia. Zjawisko przyjaźni między ludźmi jest skomplikowane i bogate, będąc zaś żywym stosunkiem między rożnymi indywidualnościami, posiada zale żne od tych indywidualności rożnorakie cechy. A co leży u samego rdzenia tego stosunku, co wyrożnia go od innych podobnych, co go określa w samej jego istocie? Starałem się sam dojrzeć i pytałem innych. Dziś sądzę, że ow rdzeń prawdziwej przyjaźni sta nowi nie tyle poczucie wspolnych przeżyć i wzru szeń, co wspolne szukanie, dążenie i tworczość. Owo uparte szukanie po zawiłych ścieżkach wspoł czesnego świata — drogi, prawdy i życia. Bez tego podstawowego warunku można mowić o miłości, sympatii, życzliwości — przyjaźni wyobrazić sobie niepodobna. Z moim indywidualnym adresatem sprawa była zupełnie prosta. Z tym nowym, osobiście niezna nym, wspolnota przeżyć i wzruszeń, wspolna droga życiowego wysiłku jest niemożliwa. Ale tylko ten zechce moją książkę odczytać, kto szuka jakoś podobnie do piszącego te słowa i z kim mogłbym zapewne odbyć rozmowę choć w czymkolwiek podobną do owej, będącej pierwszym bodźcem dla powstania tego rękopisu. Toteż, używając w nim słowa „przyjaciel”, myślę, że nie popełniam naduży cia. Lecz może być ono jeszcze szerzej użyte i chciał bym to wyraźnie podkreślić. List moj trafi tylko do ludzi o pewnej specjalnej sylwetce wewnętrznej, choć niekoniecznie podzielających moje poglądy. Dla wielu będzie niepotrzebny, dla innych nieinteresujący, może kogoś urazi lub będzie irytował, jeśli ten ktoś weźmie go do ręki zmylony innymi mymi publikacjami i odczuje jako coś zupełnie dla siebie obcego; zapewne niejeden z czytelnikow nie do brnie w lekturze do połowy. Tak oczywiście być musi. I nie ma w tym dla mnie nic niespodziewanego. Drogi ludzkiego szukania są rożne — widzę w tym bogactwo życia i godność człowieka. Ale wśrod tej rożnorodności jedno jest wspolne i musi być wspolne: nasze poszukujące prawdy człowie czeństwo. Gdzieś tutaj kryje się tajemnica powsze chnej przyjaźni między ludźmi.
Pan Bog jest rzeczą. Jak kamień przydrożny mijasz Go co dzień i co dzień prześlepiasz, a gdy potykasz się o Kamień Boży, nie wiesz, że Kamień ten w ciebie uderza. Pan Bog jest światłem. To światło się sączy przez wrzos, przez las, przez życia strugę cienką i przez konika polnego na łące, a ty dla niego jesteś — jak okienko. Pan Bog jest Sobą. A jednak zza krańcow czasy przekroczy i przestrzeń przekroczy, by wtargnąć w ciebie burzą i przełamać, co tylko tobą jest — i nie jest tobą.
opr. aw/aw