Fragmenty książki "Wszystko co chciałbyś wiedzieć o niebie "
Peter Kreeft Wszystko co chciałbyś wiedzieć o niebie |
|
Rozdział Piąty
Faza Czyśćcowa musi być dokończona przed dokończeniem fazy Świętych Obcowania, gdyż zjednoczyć się z miliardami innych jestestw może tylko ktoś w pełni dojrzały, podobnie jak tylko kompletne fundamenty mogą utrzymać wielopiętrowy budynek. Każdy z nas nabywa miliardy nowych historii, nowych aspektów naszej tożsamości, dzięki poznawaniu i byciu poznawanym przez innych w komunii Obcowania.
Każdy z nas jest konieczny, aby nastąpiło owo dopełnienie innych. Zrozumienie Elżbiety przez Jana, chociaż prawdziwe co do elżbietowości Elżbiety, jest także prawdziwe w odniesieniu do janowości Jana. Zrozumienie Elżbiety przez Marię należy tylko do Marii, nie do Jana. O Marii można wiedzieć znacznie więcej niż wynika to z oglądu wyłącznie przez jedną parę oczu. Jednym z powodów, dla którego muszę wyrobić sobie jedyną w swoim rodzaju osobowość, jest to, że do wszystkich innych mam dodać coś wyjątkowego z tego mojego patrzenia na świat. Jesteśmy nie tylko członkami tego samego Ciała, ale także, jak podkreśla św. Paweł, „nawzajem dla siebie członkami” (Ef 4, 25).
Ale chociaż faza Czyśćcowa musi być dokończona przed fazą Świętych Obcowania, Świętych Obcowanie może być wymagane, żeby rozpocząć Czyściec. Bo nie ma skuteczniejszej metody religijnej edukacji, niż przez obecność świętych. Może nawet nie ma żadnej innej skutecznej metody. Czy będąc w otoczeniu Apostołów nie zostałbym Apostołem? Bardzo możliwe. Świętość jest ogromnie zaraźliwa. Święci wyrastają koło Świętych na ziemi, ale w Czyśćcu także, gdyż ich dobroć jest jak światło, „emanuje w naturalny sposób”130. Często zapominamy o tym dynamicznym, zwielokrotniającym aspekcie świętości. Myślimy o świętości, że oznacza ona po prostu „ kroczenie za Chrystusem” albo „naśladowanie Chrystusa”. Ale naśladowanie ma coś wspólnego z małpowaniem, my tymczasem mamy być Chrystusem, wcieleni w Jego żywe, wzrastające Ciało, nawiedzani przez Jego Ducha, najpotężniejszą siłę na ziemi, bardziej dynamiczną niż dynamit, bardziej nuklearną i energetyczną niż energia nuklearna.
To właśnie chyba w tej drugiej fazie Nieba, w Świętych Obcowaniu, dostajemy zmartwychwstałe ciało, które jest nowym instrumentem nowego porozumiewania się, „których nieudanymi imitacjami są nasza ziemska sztuka i filozofia”131. Będąc oczyszczonymi z grzechów oraz ułud naszego ziemskiego ciała, możemy znowu przyjąć na siebie żywe ciało. Jak przypuszcza C. S. Lewis:
„Nie twierdzę, że zmartwychwstanie tego ciała dokona się od razu. Być może ta część nas pogrążona jest we śnie śmierci, a dusza rozumna posłana jest do krainy Wielkiego Postu, gdzie pości w nagiej gotowości — jest to stan ludzki na podobieństwo stanu zjaw i niedoskonały. (...) Jednakże z faktu tego czerpię nadzieję, że powrócimy do zdrowia, które utraciliśmy, i będziemy cieszyć się nim znowu.
Nowa więc ziemia i nowe niebo, te same, a przecież nie takie same jak obecne, zmartwychwstaną w nas, jak my zmartwychwstaniemy w Chrystusie. I znowu, po nie wiem ilu eonach milczenia i ciemności, będą śpiewały ptaki, płynęły strumienie, światła i cienie będą wędrowały po wzgórzach — będzie nas witał uśmiech radośnie zdziwionych przyjaciół.
Wszystko to domysły, oczywiście, tylko domysły. Jeśli nie są prawdziwe, oczekuje nas coś jeszcze lepszego”132;.
On zna teraz to „coś lepszego”. To były niemal jego ostatnie słowa.
Niebo to coś więcej niż efekt poszukiwań prywatnej ekstazy przez wschodniego mistyka. Może dlatego w Bożym planie nie mieliśmy być mistykami tego typu. Żeby przygotować nas na Niebo, dał On nam wspólnotowe powołania na ziemi, w rodzinach, w szkołach, w zgromadzeniach. Pismo Święte opisuje Niebiański kult (a zatem prawdziwy mistycyzm) zawsze jako miłowanie, wspólnotowe, nie prywatne (Ap 4).
Lecz w odróżnieniu od ziemskiej, wspólnota Niebiańska nigdy nie jest kolektywistyczna. Jest to miłość, a miłość jednoczy poprzez indywidualizowanie i indywidualizuje przez jednoczenie. Przecież kochankowie najmocniej wchodzą w najdoskonalsze posiadanie siebie nawzajem jako indywidualności właśnie w momencie, kiedy są najbardziej pogrążeni w sobie nawzajem. Własne ja jest oddane, ale „ten, kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je” (Mt 16, 25). Powodem tej najgłębszej z prawd o ludzkim obrazie Boga jest to, że Bóg sam jest rodzajem wspólnoty samo-ofiarującej się:
„Bowiem właśnie w samooddaniu się — jeżeli w ogóle gdziekolwiek —włączamy się w rytm nie tylko całego stworzenia, ale także wszystkich bytów. Odwieczne Słowo także daje Siebie w ofierze; i to nie tylko na Kalwarii. Gdy bowiem On został ukrzyżowany, 'dokonał wśród burz na swych odległych obszarach tego, co uczynił w swym domu w chwale i szczęśliwości' (George Macdonald, Unspoken sermons; trzecia seria, s. 11, 12). Od czasu przed stworzeniem świata oddaje z powrotem Bóstwo zrodzone Bóstwu rodzącemu czyniąc je posłusznym. (...). U wszystkich ludzi 'ja' istnieje po to, by można się było jego wyrzec, a poprzez to wyrzeczenie staje się ono bardziej prawdziwym 'ja', by dzięki temu można się było jeszcze bardziej jego wyrzec, i tak już zostanie”133.
Dlatego wolą Bożą wobec nas jest to, żebyśmy nauczyli się kochać. Boża wola jest konieczna, niezależna od czegokolwiek, wypływa z Jego natury134. Musimy nauczyć się kochać, żeby dostosować się do Rzeczywistości, żeby żyć w jedynym świecie, jaki jest, grać w jedyną grę w mieście. „Jeżeli nie nauczymy się spożywać jedynego pożywienia, jakie rośnie na świecie — jedynego, jakie może rosnąć w jakimkolwiek możliwym świecie — będziemy musieli wiecznie głodować”135.
Zrozumienie i miłość to dwie absolutne wartości, odkryte przez rozumowanie filozofów, objawienia proroków, doświadczenia przywróconych do życia i mistyków. Obie są wymagane w prawdziwym społeczeństwie, Niebiańskim czy ziemskim. Nie możemy rozumieć osób, nie kochając ich, i nie możemy ich kochać, nie rozumiejąc. Tradycyjną sprzeczność między woluntaryzmem a intelektualizmem, między przyznawaniem priorytetu woli i miłości a przyznawaniem priorytetu intelektowi i zrozumieniu, kontrowersję, czy Wizja Uszczęśliwiająca jest w pierwszym rzędzie miłością do Boga, czy też poznaniem Boga, należy chyba uznać za „jedno z licznych nonsensownych pytań”136.
W usta starca Zosimy, mistrza duchowego z Braci Karamazow Dostojewski wkłada dwie zadziwiające myśli - że jesteśmy teraz wszyscy w Raju, choć tego nie widzimy, i że każdy z nas odpowiedzialny jest za wszystkich137. Obie są częściami tej samej wizji i pierwsza jest funkcją drugiej. Jesteśmy w raju właśnie dlatego, że istnieje tu siatka powszechnej odpowiedzialności. Co by to miało znaczyć i jakie światło pogląd ten rzuca na naszą Niebiańską przyszłość w Świętych Obcowaniu?
Kiedy bywa wyrażana w abstrakcyjnym filozoficznym języku, doktryna powszechnej odpowiedzialności zdaje się raczej nieprzekonująca. Ale w kontekście nowego, doświadczanego przeżycia często zjednuje wyobraźnię czytelnika, nawet jeśli odrzuca ją inteligencja, podobnie jak Tolkienowski Władca pierścieni dokonuje chrztu wyobraźni wielu typowo nowoczesnych czytelników na długo, zanim ich umysły znajdą się w promieniu tysiąca mil od tradycyjnego chrześcijańskiego świata i światopoglądu, które są niebezpośrednio, ale mocno obecne jako szkielet tego wielkiego eposu138.
Siatka powszechnej odpowiedzialności leży także u podstaw wizji powieści Charlesa Williamsa139. Nazywa on ją „Miastem” (obraz Augustynowy) i kontrastuje „spójność” „Syjonu” (Augustynowe „Państwo Boże”) z niespójnością Gomory (Augustynowe „państwo ziemskie”140). Zasady, jakimi kierują się te dwa niewidzialne państwa — realny, duchowy krwiobieg każdego z nich - są tak odmienne jak związki organiczne i nieorganiczne. Państwo Boże żyje łaską i Bożą opatrznością wszystkich rzeczy pracujących wspólnie dla dobra. Państwo ziemskie kieruje się przypadkowością, dziedzicznością i wpływem otoczenia, a także naturalnymi zasadami egotyzmu (czy kolektywizmu) oraz instynktem samozachowawczym. Stosunki między członkami Państwa Bożego są organiczne, jak związki między komórkami jednego ciała. Miłość wynika z ich jestestw jak u braci w jednej rzeczywistej rodzinie. Musimy „miłować braci” (por. 1 P 2, 17), bo jesteśmy rodziną. I nie ma tu mowy o uszczerbku dla indywidualności, takie stosunki ją tylko wzbogacają, tak jak dwa narządy w ciele zwierzęcia są bardziej zindywidualizowane niż dwa kamienie czy dwa egzemplarze książki141.
Siatkę tę widzimy teraz tylko „jakby w zwierciadle, niejasno” (1 Kor 13, 12), podobnie jak dostrzegamy postaci witraża, który jest czymś przysłonięty, ale na przeciwległej ścianie ukazuje nieostre kontury mieszaniny kolorów. Kiedy komuś z nas, jak św. Franciszkowi czy starcowi Zosimie, udaje się lepiej dostrzec tę sieć rombów, tę powszechną sieć, mamy go za szaleńca:
„Brat mój, pacholę zacne, prosił ptaszęta o przebaczenie: zdaje się, że to niedorzeczne, a przecie wielka to prawda, albowiem wszystko jest niby jeden ocean, wszystko płynie i styka się: w jednym miejscu się dotkniesz, a w drugim się odezwie. Niechże to będzie szaleństwem prosić ptaszęta o przebaczenie, ale wszak i ptaszkom byłoby lepiej, i dzieciom, i wszelkiemu zwierzęciu dokoła ciebie; gdybyś sam był zacniejszy, bodaj trochę zacniejszy niż teraz”142.
W tym i innych przypadkach, między Niebem i ziemią istnieje więcej podobieństw aniżeli różnic.
Świętych Obcowanie działa tak jak Bóg. W Ciele znamy i kochamy innych, tak jak robi to Bóg. „Jeżeli więc ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem. To, co dawne, minęło, a oto wszystko stało się nowe” (2 Kor 5, 17). Zatem w jaki sposób zna nas Bóg?
Nie z zewnątrz, ale od wewnątrz, nie z obserwacji, ale stąd, że nas zaprojektował. My też dogłębnie zrozumiemy życia innych, nie przyglądając się im, ale żyjąc nimi, nie poprzez sympatię, ale przez empatię. Może będzie mogło to dotyczyć również tych, którzy jeszcze żyją na ziemi, przez rodzaj duchowej bilokacji, albo może tylko poprzez zaktualizowanie się pamięci o tej osobie w Niebie. Ale skoro Niebo nie podlega czasowi ziemi, a cały czas zawiera się w wieczności, nie ma czekania i to zagadnienie pozbawione jest większego praktycznego znaczenia.
Wyobraźmy sobie, że przy użyciu ziemskiego wehikułu czasu udajemy się do — powiedzmy — szesnastowiecznej Anglii. Na Elżbietę czy Henryka będziemy spoglądać z zewnątrz. Podróż Niebiańska także może być podróżą naszego ja, podróżą poza ciałem, która pozwoli nam przyglądać się elżbietańskiej Anglii od wewnątrz elżbietańskiej świadomości (bez utraty własnej), jako na podmiot, nie przedmiot, czując wespół z elżbietańską duszą, a nie tylko po prostu czując jak ktoś postronny.
Jeśli tak dzieje się naprawdę, jest to przypuszczalnie konsekwencją Wcielenia. W Chrystusie my także stajemy się wszystkimi mężczyznami i kobietami, jak On — nie w sposób niejasny i abstrakcyjny, ale indywidualny i konkretny. Dlatego też w Nim, jesteśmy nie tylko „członkami Chrystusa”, ale także „nawzajem dla siebie członkami” (Ef 4, 25). Jesteśmy w Chrystusie, Chrystus jest w bliźnim, więc my jesteśmy w bliźnim. (Znowu to słówko „w”!)
Moglibyśmy być we wszystkich bliźnich, już nie rozdzieleni czasem i miejscem. Moglibyśmy wejść w cały ten świat, jaki każdy z błogosławionych wnosi do Nieba. Nikt niczego nie gubi. Wcielenie Chrystusa sprawiło, że ziemia pełna jest Nieba, a Jego Wniebowstąpienie uczyniło Niebo pełne ziemi — nasze ciała i światy są również wskrzeszone. Boski rybak nie tylko łowi Niebieskie ryby w ziemskim stawie, lecz cały staw przynosi do Nieba.
Jak wielki jest ten staw? Ile z tych światów, które dzielimy w ziemskiej komunii, wejdzie do komunii Niebiańskiej? Najlepiej odpowiedzieć pytaniem: po co ustalać granice Bożej hojności czy wyobraźni? Jaka by nie była prawda o Niebie, będzie tam jeszcze więcej, a nie mniej, wszystko przekroczy nasze spekulacje, nasze najśmielsze marzenia. „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało...” (1 Kor 2, 9). Wydaje się prawdopodobne więc, że wejdziemy bez ograniczeń w życia wszystkich kiedykolwiek istniejących, w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, nie tylko ziemian, ale istot pozaziemskich z innych planet. Chrystus nie jest jedynie lokalnym bóstwem. Może po tym, jak wszystkie osoby ludzkiej rasy udoskonalą nasze Świętych Obcowanie, zaczniemy dzielić doświadczenie naszej rasy z miliardami innych podobnie udoskonalonych ras pozaziemskich. Może zniżymy się do świadomości zwierząt i roślin, może będziemy dopuszczeni do wyższych tajemnic doświadczenia anielskiego. To, co tylko możliwe i dobre, będzie zrealizowane przez Nieskończone Dobro.
Pogląd ten rozwiązuje problem niesprawiedliwości — nie „cierpienia niewinnych”, gdyż nikt z nas nie jest niewinny, ale niesprawiedliwego ziemskiego rozdziału przyjemności i cierpień, szans i nagród. W Niebie każdy z nas będzie doświadczał wszystkiego poprzez Świętych Obcowanie. Niebo zachowuje więc zarówno radykalną równość - królowie i niewolnicy wchodzą nawzajem w swoje życia — jak i indywidualne różnice.
Radykalna równość na ziemi, jak większość koncepcji utopijnych, jest wizją prawdziwą, ale przedwczesną — próbą przyniesienia Nieba na ziemię. Dlatego właśnie utopiści zwykle pomijają ciało, podstawę indywidualnych różnic i pozornych niesprawiedliwości (czemu urodziłem się kaleki? Dlaczego mój kraj jest taki biedny?). Upragniony owoc — duchowa równość — jest w istocie owocem Nieba, ale musi dojrzeć na Niebiańskim drzewie Świętych Obcowania. Sprawiedliwi są „jak drzewo zasadzone nad płynącą wodą, które wydaje owoc w swoim czasie” (Ps 1, 3).
Dzielenie żywotów w Niebie zmierzyłoby się także z niesprawiedliwością przedwczesnych śmierci, szczególnie w przypadku dzieci — co jest problemem znacznie trudniejszym niż śmierć w ogóle. Dzieci te mogłyby w Niebie dostąpić wszelkich ziemskich doświadczeń, właśnie poprzez dzielenie życia w Świętych Obcowaniu. Bóg daje wszystkim zatrudnianym równą szansę i przechytrza diabelski wynalazek śmierci, nikomu nie odmawia ziemskiej nauki, ale w niektórych przypadkach opóźnia ją aż do czasu Nieba. Może nauczycielami Niebiańskich dzieci będą ich rodzice143, którzy w ten sposób znajdą rekompensatę, odrobią straty, podobnie jak dzieci. Byłoby to w Bożym stylu.
Coś podobnego może mieć miejsce w przypadku wszystkich osób, grup czy ras, które były pozbawione jakichś dóbr na ziemi144. Nie tylko w Niebie nastąpi rekompensata, ale te same dobra, których kiedyś ludziom odmówiono, będą im dane w Niebie, może rękami ich ziemskich krzywdzicieli (co stałoby się częścią Czyśćcowej reedukacji tychże). To także wydaje się zgodne z Bożym stylem. Nic się nie zmarnuje.
Komunia, obcowanie osób pociąga za sobą osobiste rozpoznanie, stąd natychmiastowa odpowiedź na często zadawane pytanie: Czy rozpoznamy naszych przyjaciół w Niebie? Na to George MacDonald z kolei pyta:„Czy w Niebie będziemy głupsi niż tutaj?”145. Zaiste, tylko w Niebie naprawdę poznamy naszych przyjaciół, od wewnątrz.
Świętych Obcowanie wymaga lepszego narzędzia porozumienia niż ziemski język. Pismo Święte napomyka o tym, kiedy obiecuje, że w Niebie dostaniemy nowe imię (Ap 2, 17), i kiedy przepowiada, że przestaną istnieć wszystkie ziemskie języki (1 Kor 13, 8), nawet te charyzmatyczne dary, które są tylko przedsmakiem Niebiańskiego rozprawienia się z bełkotem wieży Babel, co rozpoczęło się przy Zesłaniu Ducha Świętego. Rozdrobnienie języka od czasu wieży Babel doprowadziło do problemów z porozumieniem między językami i jednostkami. W Niebie kawałeczki tego rozbitego lustra będą przetopione w wielką, wielopłaszczyznową soczewkę mającą jak pryzmat odbijać białe światło jedynego Wiecznego Słowa i przemieniać je w wielokolorowe słowa naszego Niebiańskiego języka.
Taki był język używany przed Upadkiem (albo nawet lepszy), jedyny język, którego wszystkie inne są tylko słabym odbiciem, wspomnieniem i oczekiwaniem. Mit powszechnego języka jest niemal powszechny. Wedle poglądu tradycyjnego istnieje jakiś pierwotny, dawny język, natomiast nowy mit postępu zakłada wyczekiwany utopijny język przyszłości. Mit tłumaczy przeczucie, wedle którego dany pisarz (zwłaszcza poeta) znalazł „właściwe słowo”, słowo najbliższe słowu Niebiańskiego języka.
Chociaż „języki przestaną istnieć”, może pieczołowicie - podobnie jak przechowujemy pierwsze nieudolne rysunki dziecka - przechowamy ziemskie języki w jakiejś formie, chociaż są one z gruba ciosanymi i niezdarnymi próbami robienia tego, czego może dokonać tylko Niebiański język z giętkością i prędkością żywego srebra. Jeśli tak, w Niebie będziemy mogli czytać Shakespeare'a, jak teraz czytamy dziecięce wierszowanki.
Stary język był dla starego świata. Nowy świat, z nowymi horyzontami znaczenia, wymaga nowego języka, gdyż język jest nie tylko częścią świata, ale kształtuje świat, stwarza jego horyzonty. Świat jest w słowie, nie słowo w świecie. „To w słowach i w języku rzeczy najpierw powstają i są”146.
Dlatego właśnie mistycy i przywróceni do życia pacjenci zgodnie mówią, że niezatarte są obrazy podpatrzone w przyszłym świecie. Doświadczenia te nie pasują do naszych języków, podobnie jak Wergiliusz nie może być oddany w mowie trzylatka. Mówienie o Niebie oznacza próbę wlania nowego wina do starych bukłaków. Pękną.
Przypuszczalnie w każdej z tych trzech faz uczymy się nowego, dojrzalszego języka, tak jak dostajemy nowe, doskonalsze ciała. W każdym razie, bukłaki naszego obecnego języka pękają szybciej i bardziej spektakularnie, kiedy próbujemy mówić o ostatecznym etapie — Wizji Uszczęśliwiającej. Jednakże, skoro szaleńcy chodzą tam, gdzie chodzić boją się aniołowie, ośmielę się przedłożyć kilka sugestii o tym ostatecznym spełnieniu ludzkiej egzystencji.
Chociaż wydaje się, że w porównaniu do życia ziemskiego dwa pierwsze etapy Nieba mogą wymagać nieskończenie długiego czasu, i one mają swój koniec. Nawet całkowite podzielanie miliardów innych żyć, chociaż to zadanie ogromne, ma charakter skończony, a zatem posiada kres. Tylko Bóg jest nieskończony, a więc tylko trzecia faza nie ma końca.
Kiedy zmarli ukazują się żyjącym (jak to się często zdarza), czasami ujawniają oni swoje przechodzenie z fazy drugiej, kiedy są jeszcze w kontakcie z ziemią i ziemskimi życiami, do fazy trzeciej, kiedy „przechodzą do wiecznego Źródła”147. Sheldon Vaunaken nazywa to „Drugą Śmiercią”. W A Severe Mercy (Surowe Miłosierdzie) opisuje śmierć żony, doświadczenie jej ciągłej obecności i wreszcie ustanie tej obecności, nie przez zanik, ale z powodu tego przejścia. Przekonał się on, że nagle zniknął jego głęboki żal, bo żal był odpowiedzią nie tylko na jej nieobecność, ale na jej obecność (obecność jako nieobecność). Przestajemy odczuwać żałobę, przypuszcza, nie dlatego że zmienia się tylko coś w nas, ale dlatego że zmienia się coś między nami i ukochanym zmarłym148.
Czym jest Wieczne Zródło? Czym jest Wizja Uszczęśliwiająca? Nie ośmieliłbym się dodać kropelki do morza — zwróćcie się po odpowiedź do świętych i mistyków. Mogę jedynie powtórzyć Apokalipsę z komentarzem, nic nie mogę dodać z własnego doświadczenia.
Jedna z pomijanych cech tej wizji z Pisma Świętego mówi nam, że w Niebie nie ma religii. Nie ma świątyni w Nowej Jerozolimie (Ap 21, 22). Bo religia była drabiną, Bóg jest dachem. Religia była trampoliną, Bóg jest basenem. Religia była tratwą (by użyć obrazu Buddy), Bóg jest drugim brzegiem.
Religia może stać się idolem, substytutem Boga. Wedle znanej historyjki pewnemu kaznodziei dano po śmierci wybór — iść do Nieba albo do Nieba z kazań o Niebie. Wybrał to drugie. W wielkich rzeczach wbudowane je niebezpieczeństwo, że staną się idolami. Więc w ostatnich słowach Listu ostatni Apostoł nas przestrzega: „Dzieci, strzeżcie się fałszywych bogów” (1 J 5, 21). Dlatego mistycy wolą apofatyczne, ciemne, negatywne obrazy — światło Wizji Uszczęśliwiającej jest Boską ciemnością. To według św. Jana od Krzyża jest todo (wszystko), a równocześnie nada (nic)149. Mówienie jest schwytane w bycie, już nic nie można powiedzieć. I nic więcej nie trzeba mówić.
130 św. Tomasz z Akwinu, Summa Theologiae, I, 5, 4.
131 C.S. Lewis, Problem cierpienia, przeł. Tadeusz Szafrański, Katowice: Areopag, 1996, s. 139.
132 C.S. Lewis, Listy o modlitwie, przeł. Henryk Bednarek [w:] Listy o modlitwie i moralności, przeł. Henryk Bednarek, Stanisław Pietraszko, Warszawa: Pax, 1980, s. 100.
133 C.S. Lewis, Problem cierpienia, przeł. Tadeusz Szafrański, Katowice: Areopag, 1996, s. 140.
134 św. Tomasz z Akwinu, Summa Theologiae, I, 18, I.
135 C.S. Lewis, Problem cierpienia, przeł. Tadeusz Szafrański, Katowice: Areopag, 1996, s. 49.
136 C.S. Lewis, Smutek, przeł. Jadwiga Olędzka, Warszawa: PAX, 1969, s. 82.
137 Por. Fiodor Dostojewski, Bracia Karamazow, przeł. Aleksander Wat, t. 1, Warszawa: PIW, 1978, s. 365, 385.
138 Por. Willis B. Gloger, The Christian Charakter of Tolkien's Invented World, w: „Criticism: A Quarterly for Literature and the Arts”, tom 13, nr 1, zima 1971, s. 39-53.
139 Por. Thomas Howard, The Novels of Charles Williams, Oxford: Oxford University Press, 1981; Por. też Robert Farrar Capon, An Offering of Uncles, New York: Crossroad, 1982.
140 Por. Charles Williams, Descent into Hell, Grand Rapids, Mich.: Eerdmans, 1937, s. 174-75.
141 Por. C.S. Lewis, Problem cierpienia, przeł. Tadeusz Szafrański, Katowice: Areopag, 1996
142 Fiodor Dostojewski, Bracia Karamazow, przeł. Aleksander Wat, t. 1, Warszawa: PIW, 1978, s. 384-385.
143 Por. Richard Purtill, Thinking about Religion, Englewood Cliffs, N.J.: Prentice Hall, 1978, s. 145.
144 Por. tamże, s. 149.
145 George MacDonald: An Anthology, red. C. S. Lewis, London: Geoffrey Bles, 1946, s. 98.
146 Martin Heidegger, Wprowadzenie do metafizyki, przeł. Robert Marszałek, Warszawa: KR, 2000, s.
147 Dante Alighieri, Boska komedia, przeł. Edward Porębowicz, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk: Zakład Narodowy im. Ossolińskich - Wydawnictwo, 1977, Raj, pieśń 31, wers 93, s. 140; Por. C.S. Lewis, Smutek, przeł. Jadwiga Olędzka, Warszawa: PAX, 1969, s. 83.
148 Por. Sheldon Vanauken, A Severe Mercy, New York: Bantam, 1975, 1981, Epilog.
149 Por. św. Jan od Krzyża, Noc ciemna, przeł. Bernard Smyrak, Kraków: Wydaw. Karmelitów Bosych, 2001.
opr. aw/aw