Fragmenty książki "Kościół dla średnio zaawansowanych"
Szymon Hołownia Kościół dla średnio zaawansowanych |
|
Miejsce, gdzie szanuje się czas. W większości polskich kurii telefony milkną na chwilę przed 13.00.
Kuria to miejsce urzędowania biskupa i jego przybocznych, czyli kurialistów. Tu ważą się losy diecezjalnej kasy, stąd wychodzą rozkazy przenosin księży. Tu mieści się Sąd Biskupi, do którego najbardziej popularnych zadań należy załatwianie spraw „kościelnych rozwodników”. W kurii pracuje ekonom kurialny, tu też znajduje się tajne diecezjalne archiwum (do którego klucz ma wyłącznie biskup, a gdzie przechowywana jest choćby opatrzona klauzulą „sub secreto pontificio” korespodencja w sprawach personalnych z nuncjaturą czy z Watykanem)). Kuria jest więc centrum zarządzania lokalnym Kościołem.
Polskie kurie w niczym nie przypominają jednak centrum lotów kosmicznych w Houston. Szary człowiek, który trafia do kurii, czuje na plecach niepokojące mrowienie, jakby wszedł do urzędu skarbowego lub prokuratury. Czuje, że księża i zakonnice przemykające z cichym szelestem po zawsze świeżo wypastowanej posadzce mrocznych korytarzy, za chwilą znikną w czeluściach pokoi tylko po to, by oddać się tajemnemu urzędniczemu misterium, liturgii, której sens znają tylko oni sami. Jeżeli nawet po drodze zdarzy im się obrzucić petenta wejrzeniem — to niespiesznym, głębokim, każącym zgiąć w pokorze kark przed kapłanami procedur.
Jeśli kuria może przypominać coś jeszcze, to chyba dwór austriacki. Kurialiści, podzieleni na wydziały, ściśle zhierarchizowani, lubią tytulaturę. Nic dziwnego, wezwanie do pracy w kurii to dla księdza zaszczyt, który może skończyć się nawet biskupstwem. Gdy wkroczy on na tę drogę, pielęgnuje więc każdą widoczną oznakę przebytej odległości. Jeśli więc przyjdzie nam załatwiać kurialne sprawy, najpierw uważnie zapoznajmy się z wiszącą przed nami wizytówką. Literki „BP” nie będą wcale oznaczać stacji benzynowej, ale informować, że za chwilę staniemy przed obliczem biskupa. Co prawda stanięcie oko w oko z własnym arcypasterzem jest dla przeciętnej owieczki równie prawdopodobne, co trafienie piątki w Lotto, zwykle dostępu do biskupa broni bowiem co najmniej jedna zakonnica oraz kierowca, do którego jednak zwracamy się per „księże kapelanie” (bo nie tylko wozi on biskupa, zajmuje się również innymi sprawami: trzyma biskupi kalendarz, a czasem może biskupa spowiadać). Jeśli na drzwiach widnieje skrót „Kan.” — do kurialisty zwracamy się per „Księże kanoniku”, przy „Prał. Hon. J. Św” (Prałat Honorowy Jego Świątobliwości) — wystarczy skromne „Księże prałacie”. Jeśli sprawa, z którą przyszliśmy, nie cierpi zwłoki, nie zaszkodzi przed tytułem dodać rozmiękczające każdego kurialistę słówko „czcigodny” (przy sprawie ekstrapilnej — „wielce czcigodny”).
Warto przy tym pamiętać, że szanse na załatwienie czegokolwiek nawet przy użyciu najbardziej wyszukanych tytułów są niewielkie nie tylko po południu. Przed południem też bywa ciężko, bo kurie pracują zwykle od 9.
opr. ab/ab