Fragmenty książki "Kościół dla średnio zaawansowanych"
Szymon Hołownia Kościół dla średnio zaawansowanych |
|
Żadnego człowieka ochrzczonego nie można z Kościoła wyrzucić. Gdy coś poważnie przeskrobie, można go jednak pozbawić praw, które się z tym wiążą, zakazać uczestnictwa w nabożeństwach (rzecz trudna do wyegzekwowania; gdy jednak ksiądz odprawiający mszę zauważy kogoś, o kim wszyscy wiedzą, że ciąży na nim ta kara — może nabożeństwo przerwać), zabronić przystępowania do sakramentów, odmówić kościelnego pogrzebu.
O pierwszych ekskomunikach czytamy w listach świętego Pawła, który nakazał wykluczyć z Kościoła jakiegoś dżentelmena utrzymującego nieładne kontakty z macochą oraz niejakich Hymenajosa i Aleksandra, którzy do chrześcijańskiego przekazu wprowadzili parę autorskich udoskonaleń. Ojciec Jacek Salij, który o tym przypomniał, zwraca też uwagę na to, z jak poważną rzeczą mamy do czynienia: „Dla Pawła jest oczywiste, że Kościół daje dostęp do źródeł życia wiecznego, z chwilą więc niedopuszczenia do tych źródeł człowiek wraca pod władzę szatana”. Nie ma co, to naprawdę poważny kaliber. Nic dziwnego, że w Średniowieczu ogłaszaniu ekskomuniki (nazywanej wówczas klątwą i bardzo często nadużywanej w czysto politycznych sporach) towarzyszyły malownicze obrzędy — bicie w dzwony niczym na pogrzebie, zamknięcie Ewangelii i zdmuchnięcie świecy. Dziś rzecz wygląda nieco bardziej dyskretnie.
Kara ekskomuniki może być nałożona „ręcznie” przez biskupa lub „automatycznie”. W najcięższych wypadkach ekskomunika wymierza się bowiem sama. Kodeks prawa kanonicznego (Kpk) mówi wtedy o ekskomunice „wiążącej mocą samego prawa”. Jak to działa? Wystarczy — bagatela — żeby delikwent coś zrobił, wiedząc, że w myśl prawa kościelnego nie wolno tego robić, że jest za to kara, powinien się też mniej więcej orientować, co to za kara i na czym polega. Jeśli spełnia te wszystkie warunki — jest automatycznie ekskomunikowany już w momencie popełnienia zabronionego czynu. Taki los czeka nas wszystkich, którzy porwą się na największe świętości. A więc biskupa, który bez zgody papieża wyświęcił księży (jak słynny, nieuznający postanowień Soboru Watykańskiego II Francuz, arcybiskup Marcel Lefebvre), księży, którzy zdradzili tajemnicę spowiedzi lub udzielili rozgrzeszenia komuś, z kim sami mieli intymne relacje. Pod automatyczną ekskomunikę podpada też każdy, kto ujawnił tajemnicę konklawe albo na przykład organizował zmowy wybierających papieża elektorów, kto dokonał zamachu na papieża (za zamach na biskupa dostaje się niższy wymiar kary: interdykt, czyli zakaz uczestniczenia w sakramentach, za zabójstwo szeregowego duchownego grozi już tylko „sprawiedliwa kara”; KPK wychodzi bowiem z założenia, że taki ktoś i tak pójdzie siedzieć, więc po co karać go dwa razy). To samo spotyka kogoś, kto sprofanował Najświętszy Sakrament, dokonał apostazji, zorganizował schizmę albo głosił herezje. Automatyczna ekskomunika czeka też na wszystkich, którzy dopuścili się aborcji (nie chodzi tu tylko o matkę dziecka, ale również o ojca — jeśli nakłaniał do zabiegu oraz lekarzy i pielęgniarki). Oczywiście w tym ostatnim wypadku, gdy człowiek nie będzie chciał się przyznać, kara obowiązywać będzie mimo to i — jeśli wiedział o niej — bierze ją na swoje sumienie. A jeśli nie wiedział, dowie się przy okazji najbliższej spowiedzi.
I co wtedy? Ekskomunika tylko wygląda groźnie, ale jest karą, która ma skłonić do poprawy. Zasadniczo zwalnia z niej Watykan, ale lista wyjątków jest długa. Z kary za odejście od Kościoła do innego wyznania może zwolnić biskup. Sprawę zazwyczaj załatwia się podczas spowiedzi. Penitent ustala szczegóły ze spowiednikiem, ten pisze do kurii (bez nazwiska, a jedynie, że ktoś taki się zgłosił) i bywa, że tego samego dnia otrzymuje „ułaskawienie”. W podobny sposób może wyglądać zwolnienie z „ekskomuniki poaborcyjnej”. Tu zazwyczaj (zależy to od decyzji lokalnych biskupów) wystarczy pójść do spowiedzi do wyznaczonego przez biskupa księdza (można o niego zapytać każdego duchownego), czasem również podczas parafialnych rekolekcji lub misji, kiedy odbywa się spowiedź generalną z kilku lat lub z całego życia, można też uklęknąć do konfesjonału w kościele Franciszkanów lub Dominikanów — te zakony mają w dziedzinie „ekskomuniki poaborcyjnej” specjalne, udzielone przez papieża, przywileje.
W arsenale kościelnych kar jest jeszcze kilka narzędzi, takich jak choćby wspomniany interdykt czy suspensa (zakaz wykonywania funkcji przez księży). Mogą one działać automatycznie (na przykład gdy zakonnik zgłasza, że chce wziąć ślub z zakonnicą), mogą też być wymierzane konkretnym osobom. Tu jednak zaczynają się schody. Kar wymierzanych z „automatu” jest w Kościele bardzo mało i dotyczą one najcięższych wykroczeń. We wszystkich pozostałych wypadkach kościelny urząd musi się mocno starać, bo nie dość, że nie może kar rzucać w przestrzeń (jak biskup, który straszył ekskomuniką bliżej nieokreślonych złodziei obrazów), to jeszcze powinien stwierdzić upór przestępcy (na przykład wcześniej go nieskutecznie upominać, tak jak to zostało opisane przez świętego Pawła, który nakazał rozmawiać z winowajcą trzy razy). Rzadko w polskim Kościele zdarzają się sytuacje tak oczywiste, jak ta w podwrocławskiej Oławie, gdzie fani słynnych objawień maryjnych na działkach odmówili współpracy z przysłanym przez biskupa księdzem. Zostali za to ukarani interdyktem. Interdykt zadziałał zaś podobnie jak klaps na przedszkolaka, który co prawda dalej nie jest przekonany, że nie można wkładać rączki do kontaktu, ale nie robi tego, boi się bowiem klapsa. W przypadku oławian — przynajmniej tych, z którymi rozmawiałem — rezygnacja z wizyt na działkach była efektem przerażenia wizją własnego pogrzebu bez udziału księdza. Po raz kolejny potwierdziła się więc stara prawda, którą głoszą prawnicy, a tępią nauczyciele, że strach bywa skuteczniejszy niż miłość. Ale to od nauczycieli zależy, czy bywa tak często.
opr. ab/ab