Homilia/rozważanie na niedzielę Chrztu Pańskiego roku B
Ilekroć czytam słowa dzisiejszej Ewangelii, wydaje mi się, że to rozwierające się niebo jest jakimś zaproszeniem, które Bóg kieruje do każdego człowieka. Gdy patrzymy na otaczający nas świat i ludzi, którzy biegają z miejsca na miejsce w poszukiwaniu znaków, które mogłyby przemienić ich życie, widać wyraźnie, jak bardzo potrzeba nam dzisiaj tego nieba, które się rozwiera i z którego dochodzi nas głos miłującego Ojca. Jednocześnie widać, jak wiele jest zagubienia i jak łatwo można dać się uwieść fałszywym prorokom, dla których liczy się tylko i wyłącznie własny interes. Patrząc na ekran telewizora czy otwierając codzienne gazety, odkrywamy, z jaką łatwością na naszych oczach z dnia na dzień rodzą się nowi „prorocy”, którzy przynoszą coraz to nowe recepty na życie.
Dzisiejsza Ewangelia zwraca się do nas w słowach najprostszych, wręcz surowych, jak życie, Jana Chrzciciela. Ten, który „nie jest godny rozwiązać rzemyka u sandałów”, wie dobrze, że nikogo nie wolno mu zatrzymać dla siebie. To, co dzieje się na kartach czytanej dziś Ewangelii, to nie jakiś telewizyjny „Jan Chrzciciel Show” czy kolejna edycja „Idola”. Jordan, nad którym Jan udziela chrztu, to twarda szkoła przetrwania, w której bardziej niż na siebie trzeba liczyć na Tego Drugiego, bez którego nic nie potrafimy uczynić. Żeby zobaczyć otwierające się niebo i usłyszeć głos Ojca, który do nas mówi, trzeba zdobyć się na odwagę wejścia do wody i oczyszczenia, trzeba sobie powiedzieć: „nie ja jestem najmocniejszy”, a potem schylić się i rozwiązać rzemyk u sandałów...
Co to znaczy? Przede wszystkim, że wiara łamie przyjęte schematy i niszczy świątynie, które człowiek buduje dla siebie. Pokusa stania po środku i kreowania się — używając dzisiejszego języka — na idola nie jest niczym nowym; zmieniły się jedynie środki i możliwości jej zaspokajania. I choć niektórym wydaje się, że sami otworzą sobie niebo, prawda pozostaje niezmienna: to Bóg przychodzi pierwszy do człowieka. On sam pragnie nam powiedzieć, że jesteśmy Jego umiłowanymi dziećmi. Mówi to nam nawet wtedy, gdy nie odnosimy sukcesów i gdy nikt nie zwraca na nas uwagi. W sposób zupełnie niezrozumiały i niespodziewany przychodzi do nas wtedy, gdy czujemy się niegodni Jego miłości — wtedy, gdy pragniemy usłyszeć, że jest Ktoś, kto „naprawdę nie ma względu na osoby, ale w każdym narodzie miły jest Mu ten, kto się Go boi”.
opr. mg/mg