Homilia na 31 niedzielę zwykłą roku B
Obserwowaliście zakochanych? Bijąca od dwojga młodych radość zdradza łączącą ich miłość. I to niezależnie od wieku. Dawno już nauczyłem się zauważać tę właśnie radość, która jest zarówno skutkiem, jak i tworzywem miłości. Mając to wszystko przed oczyma, przeczytałem kiedyś u Elzenberga, że "miłość to radość z cudzego istnienia". Ten ktoś drugi jest inny, czasem bardzo inny. Miłość to pełne radości uznanie, że jesteś inny. Powstaje napięcie pomiędzy innością i potrzebą jedności, a pierwszą oznaką tego jest radość. Popatrzcie na niezwykłe postaci chrześcijańskiego świata. Czy to na św. Wincentego `a Paulo - ojca, opiekuna, przyjaciela ubogich - czy Matkę Teresę z Kalkuty, czy naszego rodaka, św. Brata Alberta. Inność rodziła miłość. Pokochali innych: bezdomnych, galerników, odrzuconych. Nie stawali w pozycji książąt oferujących okrągłe sumy swoich (a często i nie swoich) pieniędzy. Wchodzili pomiędzy nędzarzy, żyjąc ich życiem i pomagając z pozycji współcierpiących. I byli radośni! Świadkowie ich życia mówią o tym zgodnie. To była prawdziwa miłość: radość z cudzego istnienia. A im bardziej to istnienie było sponiewierane, tym większa była miłość. A Bóg? Czy nie cieszy się nami? Prorocy wołali: "Twój Bóg rozraduje się tobą!" (Iz 62,5). Jak chrześcijanie odczytują Ewangelię? Jako Księgę radości. Apostoł Paweł wprost nakazuje radość (por. Flp 4,4). Kochać Boga to cieszyć się Bogiem. Także światem, który nam dał. Cieszyć się ludźmi, którzy z Jego daru nas otaczają. Cieszyć się chwilą obecną i wiecznością, która nas czeka. Gdy zaś przychodzą dni trudne, bolesne, straszne, to owa radość na długo daje siły, a jej wspomnienie pozwala przetrwać najgorsze. Dlatego wśród świętych naszego Kościoła jest tak wielu ludzi ogromnej, nieraz żywiołowej radości. Inaczej wyrażał ją św. Filip Neri, ksiądz, który tryskając radością, potrafił bawić się z dziećmi w fontannach Rzymu. Inną drogą radości szedł św. Franciszek z Asyżu. Nie myślał być twórcą zakonu, ale promieniująca z niego radość przyciągnęła wielu naśladowców. A wspomniany św. Brat Albert? - nie tylko genialny organizator pomocy dla bezdomnych, ale wręcz wesołek. A moja mała Asia, która nigdy nie stanęła na własnych chorych nóżkach - zanosiłem jej Komunię do domu, a ona uczyła mnie radości i strofowała, gdy bywałem smutny. A moja stryjenka, która po powrocie z zesłania radością i pogodą ducha przyciągała do swego mieszkanka całe procesje ludzi szukających duchowej pomocy. Bo kochać Boga, to cieszyć się Bogiem. Czy może być radość bez granic? Może. A czy może być miłość bez granic? Powinna. Słuchaliśmy przed chwilą napomnienia, które dla pokoleń wierzących w Boga było i jest modlitwą codzienną: Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił. Niech pozostaną w twym sercu te słowa, które ja ci dziś nakazuję (...) Wypisz je na odrzwiach swojego domu i na twoich bramach. - Z całego serca, z całej duszy, ze wszystkich sił... Jednym słowem - idź na całość. Znamy to powiedzonko. Ale tak naprawdę tylko wobec Boga warto iść - dosłownie - na całość. Tylko On jeden jest "najbardziej inny" - a więc radość z Jego istnienia nigdy się nie wyczerpie. Tylko Jezus trwa na wieki - przeto radość Jego obecności, Jego miłości nie tylko nie kończy się razem ze śmiercią, ale właśnie po zakończeniu ziemskiego biegu życia osiąga całą pełnię. W zapisanej przez Ewangelistę Marka rozmowie Jezus dopowiedział coś niezwykle ważnego. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że miłość Boga i radość rodząca się z tego są najważniejsze. Ale pełny wymiar osiągają dopiero wtedy, gdy idą w parze z miłością bliźniego. To nie teoria - tego uczył swoim życiem Jezus. Tego samego uczą nas święci - ludzie wielcy miłością i promieniujący radością.
opr. mg/mg