Domy w depresji [GN]

Jest w Polsce region, w którym nawet, gdy zbudujesz dom na górce, i tak może cię zalać powódź...

Jest w Polsce region, w którym nawet, gdy zbudujesz dom na górce, i tak może cię zalać powódź.

Tutejsi powodzianie przed laty pobudowali się w suchych i bezpiecznych od wody miejscach. Jednak ich domy osiadły wraz z całym terenem nawet o kilkanaście metrów. To Górny Śląsk.

Zjazd o 14 metrów

Zamurowało mnie na ten widok. Gdy byłem nastolatkiem, dom moich znajomych, państwa Matlochów w Rydułtowach, stał na bardzo wysokiej i stromej skarpie. Nie udawało się pod tę górkę wjechać na rowerze nawet z rozpędu, a samochody nieraz krztusiły się i gasły. To było niespełna 25 lat temu. Gdy przejeżdżałem obok parę dni temu, wybałuszyłem oczy: dzisiaj ten sam dom stoi w... dolince. Niebezpiecznie zniżył się ku rzeczce Nacynie.

Jak to możliwe? Ano zwyczajnie, jak to na Śląsku: kopalnia „Rydułtowy” wybrała węgiel pod domami i polami, ale zostawiła filar ochronny pod rzeczką. Teren osiadł więc wszędzie, tylko nie przy rzece, która zagraża dziś coraz większej liczbie domów.

Właśnie dlatego pierwsza, majowa fala powodzi tak silnie spustoszyła niektóre gminy na Śląsku. Niewielka rzeka Kłodnica, dopływ Odry, zatopiła Zabrze-Makoszowy oraz wieś Przyszowice w gminie Gierałtowice. — Już 15 lat temu Przyszowice znajdowały się w depresji o głębokości 9 metrów w stosunku do rzeki Kłodnicy. A od tego czasu teren jeszcze bardziej osiadł — mówi Weronika Bargiel, kierownik referatu inwestycji i szkód górniczych w Urzędzie Gminy Gierałtowice. Dziś depresja w stosunku do Kłodnicy w części Przyszowic wynosi już 14 metrów.

Kościół drży

Była 5.30 o świcie 18 maja, gdy państwa Stelmaczonków z Bierunia-Bijasowic obudził sąsiad. Przez podwórko już płynęła woda, głęboka po pas. Pękł wał na Gostynce, która opodal wpada do Wisły. — Miałem drzwi z dobrą uszczelką, ale woda już wybijała kiblem. Wynieśliśmy lodówkę, kuchenkę i pralkę na piętro — wspomina Marek Stelmaczonek. — Ale nie przewidzieliśmy, że piętro też nam zaleje. Za chwilę mieliśmy na piętrze wodę powyżej parapetu. Z żoną i córką uciekliśmy przez okno do łodzi w samych majtkach, nic z domu nie uratowaliśmy, nawet pieniędzy — dodaje.

Dziś dom państwa Stelmaczonków straszy gołymi, odbitymi z tynków ścianami. Kupione jesienią meble z Kalwarii i wykładziny są już na śmietniku. Trzeba było zrzucić przemoczone, gnijące stropy. Stoję z panem Markiem na szkielecie z belek stropowych między parterem i piętrem. O tym, że jeszcze w maju było to przytulne miejsce, świadczą tylko kasetony i gładkie tynki gipsowe sufitów na piętrze. Wiatr kołysze elegancką lampą, dziwnie kontrastującą z gołymi murami. — W ostatnich sześciu latach na naszej ulicy zrobiła się taka niecka, patrząc od kapliczki. Przez te ostatnie lata teren opadł o 2,5—3 m — pokazuje Marek Stelmaczonek. — Gdyby nie to, zalałoby nam tylko parter, a wielu sąsiadów powódź całkiem by ominęła — dodaje.

O tym, że pod ich nogami przestrzeń po wybranym węglu jest zaciskana przez skały, świadczyły też niedawne tąpnięcia. — Jak w czasie Gorzkich Żali w tym roku tąpnięcie zatrzęsło kościołem, to ksiądz aż przerwał kazanie pasyjne — dodaje Agnieszka, żona Marka.

22 antenki

Podobny dramat, do którego by nie doszło, gdyby nie działalność kopalni, przeżyli mieszkańcy Chełma Małego w gminie Chełm Śląski. Osiadanie swojej wsi obserwowali od lat. — Kiedyś na rowerze do sklepu musiałeś nieźle pedałować pod górę. A dzisiaj starczy pedałami tylko raz „kulnyć” — mówi Helena Gaup. Od 2008 r. w piwnicach domów państwa Gaupów i Balsamów pojawiła się woda. Gaupowie mieszkają tu ponad 40 lat i zdarzyło się im to po raz pierwszy. Woda przestała odpływać z niecki, w jaką zamienił się Chełm Mały. Pod górkę nie popłynie.

17 maja Chełm zalała Przemsza, dopływ Wisły. Gdy tylko woda zaczęła przybierać, ludzie przestawili swoje samochody do sąsiada, który mieszka na niewielkiej górce. Okazało się jednak, że górka też osiadła... Nad falę powodziową wystawały tylko antenki 22 samochodów.

16 czerwca, miesiąc po powodzi, w piwnicach w Chełmie wciąż stoi ponad metr ohydnej, brązowej wody. Strażacy ciągle pompują wodę z rozlewisk podchodzących pod domy. Ile osiadł ten teren? Według kopalni nie więcej niż 3 metry. Mieszkańcy w to nie wierzą i żądają pomiarów prowadzonych przez niezależną instytucję. — W każdej działalności komuś trzeba wierzyć. Dlatego korzystaliśmy z pomiarów prowadzonych przez kopalnię. Być może jednak trzeba będzie założyć, że kontrola jest wyższą formą zaufania — mówi Stanisław Jagoda, wójt Chełma Śląskiego. — Postaramy się zrobić te pomiary niezależnie. Ale te 3 metry to przecież i tak jest bardzo dużo — dodaje.

Węgla nie przeniesiesz

Burmistrz Ludwik Jagoda z sąsiedniego Bierunia, na którego terenie leżą Bijasowice, rozkłada przede mną mapę. — W ciągu 15 lat prawie cały Bieruń osiadł od 5 do 7 metrów. Prawie cały, bo oprócz filarów ochronnych, gdzie fedrować nie wolno, a które obejmują rzeki, starówkę i teren zakładów tworzyw sztucznych — mówi. Uważa, że miasto z kopalnią musi jakoś żyć. — Węgla nie da się przenieść w inne miejsce, on jest pod nami. Jednak problem polega na partnerstwie. Gdyby kopalnie zrobiły to, do czego są zobligowane, do tej tragedii może by nie doszło — mówi, po czym pokazuje długą listę zaleceń, które bieruńska Rada Miasta kierowała do Kompanii Węglowej zarówno w 2009, jak i w tym roku. To m.in. modernizacja pompowni i budowa małych zbiorników do gromadzenia wody. — Przy ul. Hodowlanej stoją dwa bloki po PGR. Kiedyś były na górce, a dziś, jak pan spojrzy od drogi, to widać tylko trzecie piętro. Te bloki stoją w środku wielkiego rozlewiska, bo kopalnia „Ziemowit” zlekceważyła swoje obowiązki. Klatki ciągle są zalane i mieszkańcy mogą wejść tylko przez balkony. Gdyby kopalnia zmodernizowała tamtejszą pompownię nr 5, co zalecaliśmy, nie byłoby tego — mówi.

Mieszkańcy Bijasowic i Chełma założyli komitety, które żądają od kopalń naprawienia szkód. Kopalnia „Piast” z Bierunia już im odmówiła, odpisując: „Powódź z dnia 17.05.2010 i jej skutki nie były spowodowane eksploatacją górniczą, a warunkami atmosferycznymi”.

Komitet zapowiada więc pozew do sądu; będzie zbierał pieniądze na prawników. Skąd jednak odmowa kopalni? — Poza Śląskiem powódź wyrządziła nie mniejsze szkody, a tam przecież nie wydobywa się węgla — mówi Zbigniew Madej, rzecznik Kompanii Węglowej. — Powodzi nie wywołało osiadanie terenu, ale fakt, że nie wybudowano wałów. Czy to jest wina kopalni? — pyta. Za zaniedbania na wałach odpowiadają urzędy marszałkowskie. — Ale gdyby nie osiadanie wywołane przez kopalnie, ci ludzie zostaliby zalani mniej albo wcale — wtrącam. — W Bieruniu wylało się aż 30 mln metrów sześciennych wody. Gdyby teren w Bieruniu nie osiadł, to obszar zalania byłby znacznie większy — odpowiada rzecznik. — Poza tym Kompania Węglowa od 2000 r. wpłaciła Narodowemu Funduszowi Ochrony Środowiska oraz gminom 861 mln zł z tytułu opłat eksploatacyjnych. A to swoista rekompensata za uciążliwości wywołane eksploatacją górniczą — podkreśla.

Gminy odpowiadają jednak, że Kompania Węglowa zalega za to z podatkami od wyrobisk. Bieruń ściągnął je dopiero za lata 2004 i 2005. Kompania próbuje udowodnić przed Trybunałem Konstytucyjnym, że taki podatek w ogóle gminom się nie należy.

Zwykli mieszkańcy, a także samorządowcy podkreślają, że nie chcą górnictwu zaszkodzić. Chcą tylko wyegzekwować od kopalń uczciwą rekompensatę za wyrządzone szkody.

— A co będzie w przyszłości, gdy kopalnia wybierze cały węgiel? Kto wtedy będzie płacił np. za pracę pompowni odprowadzających wodę z osiedli, które znalazły się w nieckach? — pytam samorządowców. W Gierałtowicach liczą, że zadania te przejmie rząd, bo kopalnie to własność Skarbu Państwa. Burmistrz Bierunia jest mniejszym optymistą. — Właśnie dlatego walczymy dzisiaj, żeby kopalnie zapewniły naturalny, grawitacyjny spływ z takich terenów. Bo kopalnie skończą działalność już za kilkadziesiąt lat, a miasto Bieruń ma już 638 lat i chce istnieć dalej — mówi.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama