Ludobójstwo Polaków na kresach - po latach nadal temat tabu
Rozmowa z Piotrem Szelągowskim współtwórcą filmu „Zapomnij o Kresach”, opowiadającego o masowym ludobójstwie dokonanym w latach 40. ub. wieku przez ukraińskich nacjonalistów z OUN-UPA na Polakach - mieszkańcach Wołynia i Małopolski Wschodniej
ROZMAWIA: ŁUKASZ KAŹMIERCZAK
Pan musiał zrobić ten film, prawda?
- Do tej sprawy po prostu nie można podejść z chłodnym dystansem. Bo zupełnie inaczej ogląda się „Ogniomistrza Kalenia” albo czyta „Łuny w Bieszczadach”, a inaczej słucha bezpośrednich relacji ludzi, którzy byli naocznymi świadkami tych wszystkich potworności, jakie miały miejsce na Wołyniu.
Kiedy więc zacząłem interesować się głębiej tematyką masowych mordów UPA na Polakach, jeździć na imprezy kresowe, poznawać środowisko kresowiaków, spisywać relacje świadków - niektóre naprawdę bardzo wzruszające i traumatyczne — czułem, że coraz bardziej wchodzę całym sobą w tamten świat. Opisy tych wszystkich wymyślnych tortur, zdjęcia zmasakrowanych dzieci. Wie pan, ja mam czteroletnią córeczkę...
Ja też...
- No właśnie...
Takim drugim imperatywem, który pchał mnie do zrobienia tego filmu, była niemal absolutna medialna cisza wokół ludobójstwa Polaków na Kresach. Podobne milczenie panuje zresztą także wśród polskich polityków. Zmieniają się prezydenci, premierzy, parlamenty, a cisza jak trwała, tak trwa. Stąd właśnie tytuł - „Zapomnij o Kresach”...
Zacząłem się zastanawiać: gdzie tu elementarny patriotyzm, gdzie polskość, gdzie pamięć o zmarłych? Dla mnie jest nadal zupełnie niepojęte, że z powodu jakiejś bieżącej strategii politycznej o jednym temacie można mówić, a o drugim już nie. Upominamy się o 20 tys. oficerów pomordowanych w Katyniu, a nie wspominamy o 200 tys. okrutnie zarżniętych naszych rodakach z Wołynia — w przeważającej mierze kobiet, dzieci i starców!
W końcu zrozumiałem, że trzeba zacząć o tym krzyczeć, bo mówienie nic już nie daje. Ten film jest właśnie takim krzykiem.
Bardzo głośnym, bardzo przejmującym i bardzo aktualnym, dodajmy...
- Przede wszystkim chciałem postawić akcent na jedną, niezwykle ważną rzecz - otóż dzisiejsi ukraińscy nacjonaliści, postbanderowcy, przy pomocy tamtejszych środków masowego przekazu, usiłują wtłoczyć w głowy społeczeństwa odpowiedzialność zbiorową całego narodu ukraińskiego, rozmywając przy tym swoją winę za mordy na polskiej ludności.
Tymczasem z owym radykalnym ukraińskim nacjonalizmem, którego uosobieniem jest, tak bardzo gloryfikowany dziś Stepan Bandera, utożsamiało się wówczas zaledwie ok. jednego procenta Ukraińców. Liczba żołnierzy i zwolenników UPA wynosiła tylko 100 tys. osób, z czego część i tak została wcielona tam siłą, na zasadzie „jak nie pójdziesz z nami, to ci powybijamy całą rodzinę”. Zaraz po wcieleniu do organizacji zmuszano zresztą nowego członka do dokonania zbrodni, wiążąc go z nią krwią. „Już jesteś nasz, bo widzieliśmy, jak zabiłeś „Lacha” - grożono.
Tymczasem nadal panuje obiegowa opinia, że przedwojenne Kresy Rzeczpospolitej były krainą wiecznej pożogi, trupów i wzajemnej nienawiści...
- Ja w zasadzie nie natknąłem się na żaden przypadek, w którym ktoś wspominałby o jakichś zatargach czy nienawiści pomiędzy Polakami a Ukraińcami. Było dokładnie odwrotnie — ze wszystkich relacji kresowian wyłania się obraz wspólnych zabaw, wesel, wzajemnych przyjaźni, koleżeństwa ze szkolnej ławki. Znam nawet opowieść o choince, która najpierw stała w domu polskim, a potem była przekazywana sąsiadom Ukraińcom, obchodzącym Boże Narodzenie, z racji kalendarza juliańskiego, później...
Jak wobec tego zrozumieć mechanizm tak wielkiej zbrodni? Nie chodzi mi oczywiście o inspiratorów, tylko o bezpośrednich wykonawców - wszystkich tych bratobójców, sąsiadobójców, dzieciobójców, żonobójców ...
- Żaden historyk ani nawet żaden psycholog nie jest w stanie objąć sedna tego, co stało się na Wołyniu. To jest temat dla psychiatry. Tej zbrodni nie da się bowiem opisać w kategoriach normalnego ludzkiego myślenia. Mieliśmy tam do czynienia z niewyobrażalnymi i niewytłumaczalnymi zachowaniami. Podam przykład: syn upowiec przychodzi do ojca i mówi: dostałem rozkaz, żeby zabić siostrę i matkę, bo wiadomo, to Polki są. Pomóż mi je zarżnąć (sic!). Co więc robi biedny ojciec? W obronie reszty rodziny zabija swojego syna...
Większość ocalałych z wołyńskiej rzezi nie potrafi do dziś o tym mówić...
- To prawda. Znajomy opowiadał mi wstrząsającą historię swojego ojca, który na Wołyniu stracił rodziców i całe swoje rodzeństwo. Mieszkali oni w pobliżu dużego garnizonu niemieckiego, dlatego też upowcy byli tam nieco bardziej ostrożni — mordowali po cichu, raczej pojedyncze rodziny niż całe osady. Tymi upowcami byli ich ukraińscy sąsiedzi, z którymi wspólnie orali pola i pomagali sobie na co dzień w gospodarce, a którzy w nocy przedzierzgiwali się w morderców. I w końcu odwiedzili także dom swoich najbliższych sąsiadów... Inni sąsiedzi, którzy przyszli tam następnego dnia, zwabieni ciszą, zobaczyli tylko stos okrwawionych, okrutnie zmasakrowanych trupów na środku pokoju. Zaczęli przygotowywać pochówek i wtedy okazało się, że na samym dole, pod ciałami najbliższych, leży 12-letni chłopiec, który daje jeszcze oznaki życia. To był właśnie ojciec mojego znajomego... Jego trauma była tak wielka, że jeszcze jako 18-latek nie był w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa...
Przyznam szczerze, że chyba nie jestem psychicznie gotów, aby słuchać takich relacji. Dla mnie to jest po ludzku za trudne...
- Ja również każdego dnia borykam się z tym samym problemem... I ta walka sporo mnie kosztuje... Ale ktoś to musi jednak robić. Cały czas mam chociażby w pamięci zdjęcie przedstawiające trójkę pomordowanych małych dzieci, pochodzących z mieszanego, polsko-ukraińskiego małżeństwa. Wśród nich jest 5-letnia Stasia Stefaniak, której przed śmiercią połamano rączki i nóżki, a potem rozpruto brzuszek. To jest dobitny przykład przerażającego okrucieństwa banderowców, tym okropniejszego, że skierowanego wobec najbardziej niewinnych istot pod słońcem...
Ale w Pańskim filmie pojawiają się także dobrzy Ukraińcy...
- Jedną z takich historii opowiada Pan Jerzy Hawran, którego rodzina została ostrzeżona przez sprzątaczkę pracującą w szkole u jego ojca. Jej syn był w UPA. Ta dzielna kobieta zdecydowała się jednak ich ostrzec. Przyszła i powiedziała: uciekajcie, bo następnej nocy przyjdą mordować wszystkich Polaków. Dzięki temu się uratowali. Albo historia polskiej rodziny, do której przybiegł Ukrainiec, notabene świadek Jehowy, krzycząc, żeby natychmiast uciekali, bo za chwilę przyjdą do nich upowcy. I tak jak siedzieli przy kolacji, tak wstali od stołu i uciekli. Został tylko ojciec, który stwierdził: no przecież mi niczego nie zrobią, ja ich wszystkich znam, to są moi sąsiedzi. No i oczywiście zginął.
Takich przykładów bezinteresownej pomocy ze strony Ukraińców jest całe mnóstwo. Wielu z tych pomagających zostało zresztą w odwecie brutalnie zamęczonych. Dlatego też w zeszłym roku, podczas konferencji organizowanej przez Rzecznika Praw Obywatelskich, zwróciłem się do niego z prośbą o wniesienie pod obrady Sejmu interpelacji w sprawie ustanowienia medalu będącego odpowiednikiem żydowskiego odznaczenia Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. W ten sposób chcielibyśmy uhonorować wszystkich tych ukraińskich Sprawiedliwych, dzięki którym ocalało z wołyńskiej rzezi tak wielu Polaków.
Film „Zapomnij o Kresach” powstał na skutek prywatnej inicjatywy Piotra Szelągowskiego i Rafała Sierchuły, historyka z poznańskiego oddziału IPN. W realizacji dokumentu wziął udział magazyn Wiedza i Życie „Inne Oblicza Historii” oraz Telewizja Sudecka.
Oficjalna premiera filmu „Zapomnij o Kresach” - 13 marca Pałac Działyńskich w Poznaniu o godz. 11. Towarzyszy jej konferencja historyczna Ukraina-Polska, organizowana przez Stowarzyszenie Warsztaty Idei Obywateli Rzeczypospolitej w Poznaniu.
opr. mg/mg