Czas potakiwania

Referendum z 1946 r. było pierwszym znaczącym etapem zakłamywania rzeczywistości w PRL

Niesławne referendum ludowe, które przed 65 laty rozegrało się w Polsce, było prawdziwą farsą. Tym bardziej jednak przygnębiającą, że dla komunistów było jednym z pierwszych papierków lakmusowych, pozwalających przekonać się o stopniu podatności obywateli na propagandę.

Jednym z celów Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej, powołanego w końcu czerwca 1945 r. przez stalinowskiego namiestnika Bolesława Bieruta, oficjalnie określanego jako „prezydent Krajowej Rady Narodowej”, było zorganizowanie wyborów do Sejmu Ustawodawczego. Ten ostatni z kolei miał uchwalić nową konstytucję — jak się z czasem okazało, również narzuconą przez Stalina — i powołać nowy rząd. Czyszcząc przedpole do tych działań, komuniści skupieni przede wszystkim w Polskiej Partii Robotniczej, musieli się rozprawić z resztkami opozycji istniejącej w kraju, przede wszystkim z mikołajczykowskim PSL-em. Miała to być walka podstępna, bo prowadzona pod obłudnymi hasłami demonstrowanego wobec obywateli „pluralizmu” politycznego, partyjnego i światopoglądowego.

Referendum zamiast wyborów

Komuniści otrzymali bowiem od Stalina dyrektywy, by nie drażnić Polaków swoim dogmatycznym serwilizmem wobec Moskwy. Między innymi w tym celu, jak polecił im „Chorąży Światowego Pokoju”, przywdziali maskę „partii robotniczej”, uciekając od przedwojennej, skompromitowanej nazwy Komunistycznej Partii Polski.

Ponieważ walka z Mikołajczykiem, PSL-em i innymi działaczami demokratycznymi nie szła komunistom skupionym w PPR i częściowo w PPS tak żwawo, jak początkowo zakładali, a ponadto ci sowieccy wysłannicy zdawali sobie sprawę z niechęci większej części społeczeństwa wobec moskiewskiego eksperymentu w Polsce, dlatego też postanowiono przed zorganizowaniem wyborów do Sejmu Ustawodawczego „przetestować” wyborców oraz działanie własnych sił.

Z tego powodu komuniści skupieni w PPR i PPS zdecydowali się na jeszcze jedną próbę przesunięcia terminu wyborów do Sejmu. Na początku kwietnia zdecydowali więc o przeprowadzeniu w Polsce „referendum ludowego” na temat podstaw ustrojowych nowego państwa. Historia zapamiętała je pod propagandową nazwą „Referendum 3 x TAK”, gdyż istotnie władza zadała obywatelom w tym plebiscycie trzy pytania. Brzmiały one następująco: (1) Czy jesteś za zniesieniem Senatu?, (2) Czy chcesz utrwalenia w przyszłej Konstytucji ustroju gospodarczego zaprowadzonego przez reformę rolną i unarodowienie podstawowych gałęzi gospodarki krajowej, z zachowaniem ustawowych uprawnień inicjatywy prywatnej? (3) Czy chcesz utrwalenia zachodnich granic Państwa Polskiego na Bałtyku, Odrze i Nysie Łużyckiej?

Termin referendum wyznaczono na 30 czerwca 1946 r. Celowe pomieszanie tematów poddanych referendum miało służyć skłonieniu wszystkich do głosowania bezwzględnie na „tak” we wszystkich trzech sprawach.

Kościół na straży narodu

Przed prawdziwym celem pospiesznie rozpisanego referendum przestrzegał Kościół katolicki, wskazując dalekowzrocznie, że służy ono przede wszystkim odwleczeniu terminu wyborów. Już 8 kwietnia owego roku, poinformowany o planach PPR i PPS w sprawie zorganizowania plebiscytu kard. Adam Sapieha, książę metropolita krakowski, w rozmowie z ambasadorem amerykańskim w Polsce, Arthurem Bliss Lane'em, wypowiedział proroczą opinię o prawdziwym celu referendum — to jest o przetestowaniu wyborców przed faktycznymi wyborami do Sejmu. Kardynał powiedział nieco pesymistycznie, że lepiej dla Polski, by wybory nie odbyły się wcale, niż miały być sfałszowane, co jest bardzo prawdopodobne. Kard. Sapieha w rozmowie z amerykańskim dyplomatą wyraził też zaniepokojenie bierną postawą Stanów Zjednoczonych wobec Związku Sowieckiego w sprawie polskiej. Krakowski purpurat dodawał też, że nie wiadomo, jak długo naród polski zdoła wykazywać cierpliwość.

Kapłanów i biskupów prezentujących zatroskanie o sprawy Polski w czasie politycznej kampanii propagandowej przed referendum poddano szykanom. Pod koniec kwietnia 1946 r. funkcjonariusze UB we wrogich pozach i z bronią otoczyli dom księży emerytów w Częstochowie, a następnie zatrzymali tam grupę księży, zakonnic i osób świeckich, w tym częstochowskiego biskupa pomocniczego Stanisława Czajkę. Uwięziono ich na kilkanaście godzin pod zarzutem „wspierania organizacji podziemnych”. Do zwolnienia biskupa i pozostałych zatrzymanych doszło dopiero po interwencji biskupa częstochowskiego Teodora Kubiny u Bieruta.

Wobec propagandowej nawały

W maju 1946 r. rozpędziła się już na dobre propagandowa ofensywa PPR i komunistycznych sojuszników. Setki tysięcy ulotek zasypały gruzowiska w powojennej Polsce, nawołując do głosowania w referendum według zasady „3 razy TAK”. Tajny okólnik wewnętrzny PPR zakładał, że każdy obywatel zostanie poddany agitacji przedreferendalnej. Jednocześnie propagandowy aparat władzy tworzył obraz „wroga narodu”, posługującego się tymi wszystkimi, którzy nie chcą głosować „3 razy TAK” . Nazywani byli oni „narzędziami reakcji działającej wbrew polskiej racji stanu”. Straszono obywateli ponownym wybuchem wojny z Niemcami, niedolą ludności repatriowanej na tzw. Ziemie Odzyskane, destabilizacją kraju i — co weszło do stałego repertuaru gróźb — „agentami imperializmu zachodniego”. W tym samym czasie wzmogły się ubeckie ataki na PSL i utrudnianie jego działalności przed referendum.

Akcje PPR zasadzały się na sile wszechwładnego UB i trzymaniu w garści aparatu cenzorskiego.

W tej sytuacji biskupi zebrani na Konferencji Episkopatu w dniach 22—24 maja 1946 r. ustalili wspólne stanowisko w sprawie referendum ludowego.

Przede wszystkim episkopat podkreślił, że udział w referendum, wbrew komunistycznej propagandzie, nie jest obowiązkiem konstytucyjnym. Biskupi podkreślili też, że w obecnej sytuacji likwidacja Senatu byłaby czymś niekorzystnym z punktu widzenia sytuacji Kościoła. Podkreślono też etyczny wymiar pozostałych dwóch pytań referendalnych, niemniej ostatecznie w oficjalnym tekście komunikatu z posiedzenia Konferencji Episkopatu nie znalazło się omówienie spraw referendum.

W zamian za to w komunikacie tym, odczytanym w kościołach, a nie opublikowanym gdzie indziej z powodu błyskawicznej interwencji cenzury, biskupi potępili zagrożenie dla bezpieczeństwa obywateli i niepokoje wywoływane w kraju. Była to nader czytelna aluzja do ubeckich akcji pacyfikacyjnych w stosunku do resztek opozycji antykomunistycznej. Stosunki państwo—Kościół uległy wielkiemu napięciu!

Triumf fałszu

W takiej atmosferze 30 czerwca 1946 r. doszło do aktu wyborczego. Według oficjalnego komunikatu, który został ogłoszony przez Głównego Komisarza dopiero 12 lipca 1946 r., frekwencja wyniosła 85 proc. uprawnionych do głosowania. Odpowiadając na pierwsze pytanie, „tak” zaznaczyło rzekomo 68,2 proc. głosujących, na drugie — 77,3 proc, na trzecie — 91,4 proc.

Powszechne było przekonanie o sfałszowaniu wyborów, PSL obwieścił to nawet oficjalnie, a historycy potwierdzili po latach ponad wszelką wątpliwość. Fałszerstwo nie dziwi, skoro wiemy, że liczenie głosów nadzorowali agenci NKWD i ubecy. Konsekwencją akcji referendalnej było zaszczepienie społeczeństwu przekonania o bezsensowności walki z komunistami, którzy dysponując przewagą siłową, i tak przeprowadzą swoje zamiary. W ten sposób wielu dobrych ludzi i obywateli uwierzyło, że legalna walka o kształt powojennej Polski jest niecelowa.

Diagnozę tej sytuacji niezwykle dobitnie ponad dwa lata później kard. Hlond wyłożył w ostatnim raporcie do Rzymu o sytuacji w Polsce: „Podczas gdy polityka zewnętrzna Rzeczypospolitej była manifestacyjnie podporządkowana Moskwie, wewnątrz utrzymywało się przez 3 lata fikcję, jak gdyby demokracja rodząca się w Polsce miała charakter własny, narodowy, bardziej łagodny, bardzo różniący się od komunizmu rosyjskiego. Miało to na celu uśpienie czujności oporu narodu i ułatwienie reżymowi usadowienia się w pierwszym okresie dyktatury”.

Prymas Hlond dodawał, że jeszcze nie podjęto generalnej rozprawy z Kościołem, ale coraz częściej atakuje się duchowieństwo i instytucje kościelne, a 13 października 1948 r., podczas audiencji dla francuskiego barona Jeana de Beausse z żoną Clotildes miał stwierdzić z bólem: „Polska stanie się wkrótce jedną z republik sowieckich”. Prymas zmarł 9 dni później, w wieku zaledwie 67 lat. Nie był jednak absolutnym pesymistą. Tuż przed śmiercią przepowiedział bowiem: „Zwycięstwo, gdy przyjdzie, będzie to zwycięstwo przez Maryję!”.

 

Skorzystałem m.in. z:

Jerzy Pietrzak, Pełnia Prymasostwa, Ostatnie lata prymasa Polski kard. Augusta Hlond 1945—1948

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama