O Ronaldzie Reaganie, prezydencie USA, który wbrew nieprzychylności mediów i "mądrych głów" podniósł z ruiny gospodarkę USA i doprowadził kraj do rozkwitu
Kiedy Ronald Reagan obejmował władzę, Stany Zjednoczone pogrążone były w największym od czasu Wielkiego Kryzysu chaosie. Gospodarka robiła bokami, na arenie międzynarodowej Amerykanie ponosili jedną klęskę za drugą. Patrząc na późniejszą, nieprzerwaną prosperitę USA, wydaje się to wręcz niemożliwe. A jednak tak było. Tę sytuację zmienił dopiero Reagan - nieokrzesany kowboj z Hollywood.
To, że dziś mogę żyć w pełni wolnym, demokratycznym kraju, któremu nie zagraża już widmo złowieszczego Wielkiego Brata, jest w ogromnej mierze zasługą Ronalda Reagana. To właśnie nieugięta, pełna determinacji postawa dwóch wielkich osobowości złączonych w niespotykanym sojuszu - polskiego papieża i amerykańskiego prezydenta - przyczyniła się w największym stopniu do upadku „Imperium Zła". Takim mianem określił system sowiecki Reagan -pierwszy zachodni polityk, który nie zawahał się nazwać zbrodniczego ustroju po imieniu i który wypisał credo walki z komunizmem na swoim politycznym sztandarze.
Czy zatem może dziwić mój szczególny, emocjonalny stosunek do tej niezwykłej postaci?
Doskonale też pamiętam czasy, gdy w reżimowej telewizji lat 80-tych królował obraz złego kowboja z nieodłączną bombą atomową, zagrażającego wszystkim socjalistycznym krajom „miłującym" pokój. Tyle, że te propagandowe zabiegi nie dawały żadnego rezultatu. Polaków cieszyło, że wreszcie znalazł się ktoś, kto „daje popalić Ruskim", a naturalne ciepło i humor Reagana potrafiło przebić się nawet przez szczelną Żelazną Kurtynę.
Zanim jednak został zaprzysiężony na czterdziestego prezydenta w historii Stanów Zjednoczonych, przeszedł długą drogę od demokraty do konserwatywnego republikanina i od aktora do zawodowego polityka.
Ronald Wilson Reagan nie osiągał wybitnych sukcesów w nauce, choć studiował nauki społeczne, ekonomię i teatrologię. Później przyznawał, z typową dla siebie autoironią, że największy plus bycia prezydentem to fakt, że FBI mogło utajnić jego szkolne oceny.
Jednak od dzieciństwa fascynowało go coś zupełnie innego: aktorstwo. Wysoki, przystojny Reagan szybko stał się bohaterem filmów może niezbyt ambitnych, ale za to niezwykle popularnych. W ciągu całej swojej kariery zagrał łącznie w 53 produkcjach filmowych. Ukoronowaniem jego pozycji było powierzenie mu stanowiska przewodniczącego potężnego związku zawodowego aktorów. To był wstęp do prawdziwej polityki. Po latach zresztą powie: „Po negocjacjach z producentami filmowymi negocjacje z Gorbaczowem to była łatwizna".
Początkowo przystał do demokratów, ale bardzo szybko doszedł do wniosku, że jego poglądy, a zwłaszcza radykalny antykomunizm, lokują go po drugiej stronie amerykańskiej sceny politycznej. W 1962 roku wstąpił do Partii Republikańskiej, by cztery lata później, m.in. dzięki poparciu Johna Wayna i Walta Disneya, zostać gubernatorem najbardziej amerykańskiego z amerykańskich stanów: Kalifornii.
Po dwóch udanych kadencjach stał się jednym z najpoważniejszych kandydatów republikańskich w wyścigu do Białego Domu. Upragnioną nominację uzyskał w 1980 roku, dystansując w wyborach dotychczasowego prezydenta Jimmiego Cartera.
Sytuacja gospodarcza, jaką zostawili po sobie demokraci, wyglądała żałośnie. Interwencjonizm państwowy, drobiazgowe regulacje urzędnicze, wysokie progi podatkowe, bezrobocie, najwyższa w historii 12-procentowa inflacja - wszystko to skutecznie zabijało tradycyjną amerykańską „żyłkę do interesów".
Nic dziwnego, że Reagan określał politykę gospodarczą swoich poprzedników dosadnym: „Jeśli działa, opodatkuj. Jeśli nadal działa, wprowadź regulacje. Jeśli przestało działać, subsydiuj".
Na arenie międzynarodowej Stany Zjednoczone od dawna traciły swoją hegemoniczną pozycję, a tymczasem Związek Radziecki sukcesywnie rozszerzał wpływy. Inwazja na Afganistan, komunistyczny przewrót w Nikaragui - to były wydarzenia bezlitośnie obnażające słabość dotychczasowej ugodowej strategii wobec ZSRR.
W takiej sytuacji obejmował rządy Ronald Reagan, już na starcie mając przeciwko sobie przeważającą część mediów, w większości o nastawieniu lewicowo-liberalnym. W środowisku tym nowy prezydent zyskał opinię „oszołoma", który gotów poprowadzić kraj do III wojny światowej.
Nie bacząc na nieprzychylne głosy, Reagan zaczął wdrażać wolnorynkowe prawidła - drastycznie obniżył podatki (górny próg z 70 procent do 28 procent), ciął zatrudnienie w administracji rządowej, zmniejszał wydatki socjalne i likwidował protekcjonistyczne cła.
Będąc zdeklarowanym zwolennikiem wolnego rynku, uważał, że ludzie stają się najbardziej przedsiębiorczy wówczas, gdy państwo usuwa się w cień i nie krępuje ich swoją ingerencją.
Efekty Reaganomiki - jak prześmiewczo nazywali ją przeciwnicy prezydenta - przyszły bardzo szybko. W ciągu siedmiu lat wzrost dochodu narodowego utrzymywał się na poziomie 3,5 procent. Bezrobocie spadło z 12 procent do 5,5 proc., inflacja została zredukowana o 6-8 procent, powstały miliony nowych miejsc pracy.
Choć sam był rozwodnikiem - po małżeństwie z aktorką Jane Wyman poślubił w 1952 roku Nancy Davis, z którą spędził resztę życia - całym swoim dalszym postępowaniem starał się hołdować tradycyjnym wartościom konserwatywnym. Gloryfikował wolność i przedsiębiorczość jako wartości naczelne, ale zawsze w powiązaniu z religią i rodziną. Opoką amerykańskiego społeczeństwa było dla niego Pismo Święte, czemu dał wyraz ustanawiając rok 1983 Rokiem Biblii w Stanach Zjednoczonych.
Najważniejszym celem nowego prezydenta było jednak zerwanie ze strategią ustępstw wobec radzieckiego komunizmu. W jej miejsce Reagan zastosował starą rzymską maksymę: chcesz pokoju, szykuj się do wojny.
Nowe rakiety, rozbudowa arsenału nuklearnego oraz nowatorski SDI (antyrakietowy system obronny zwany potocznie Gwiezdnymi Wojnami) -wszystko to w dłuższej perspektywie miało służyć ekonomicznemu i militarnemu wyniszczeniu Sowietów.
Reagan nie przejmował się zupełnie glosami oburzenia tzw. postępowych środowisk zachodnich - niczym samotny Krzyżowiec, z żelazną konsekwencją realizował swój dalekosiężny plan.
Zdaniem słynnego rosyjskiego dysydenta Władimira Bukowskiego, komuniści od początku wiedzieli, że nie będą w stanie wygrać wyścigu z Amerykanami. Dlatego sięgnęli po jedyną skuteczną broń - inspirowanie ruchów pacyfistycznych na Zachodzie.
Reagan nie pozostawał dłużny i odpowiadał ciosem na cios - dokonał inwazji Grenady, wspierał partyzantkę antykomunistyczną w Nikaragui, Salwadorze, Angoli i Afganistanie.
Po ogłoszeniu przez Jaruzelskiego stanu wojennego w Polsce wprowadził sankcje ekonomiczne, a jednocześnie po kryjomu wspierał podziemną opozycję. Zawsze przy tym podkreślał swój ogromny szacunek dla Polaków i ich historii. W jego przypadku z pewnością nie był to polityczny koniunkturalizm.
I stało się w końcu to, do czego tak usilnie dążył Reagan - Rosjanie nie wytrzymali narzuconego tempa, a wyścig zbrojeń zamienił ich system w ekonomiczną ruinę.
Nic już nie było w stanie odwrócić tej sytuacji. Blok sowiecki padł bez jednego wystrzału, tak jak to sobie wymarzył amerykański prezydent.
Wielki Wizjoner, Wielki Komunikator - tymi i innymi przydomkami określano często Ronalda Reagana.
Co tak naprawdę złożyło się na oszałamiające sukcesy Ronniego - jak pieszczotliwie nazywali swojego przywódcę Amerykanie? Jak to się stało, że przez dwie kadencje cieszył się niesłabnącym poparciem 70 procent społeczeństwa, a w 1984 roku ponownie wygrał wybory, deklasując wręcz swoich rywali?
Wielu ekspertów podkreśla legendarną magię, jaką Reagan roztaczał wokół siebie.
Nigdy w historii - ani wcześniej, ani później - Ameryka nie miała prezydenta tryskającego tak wielkim optymizmem i wiarą w siłę amerykańskiego narodu.
Nigdy też Reagan nie kreował się na niedostępnego intelektualistę. Przeciwnie - dzięki niewyobrażalnym wręcz zdolnościom komunikacyjnym potrafił mówić do swoich rodaków językiem prostym, a jednocześnie wyrażającym hasła, jakie mu przyświecały: godność, bezpieczeństwo, dobrobyt i wolność. Hasła, którym pozostał wierny, niezależnie od opinii „mądrych głów". Ale to nie do nich Reagan kierował swoje słowa, tylko do milionów przeciętnych Amerykanów. I za to właśnie był kochany.
Dziesięć lat temu Ronald Reagan dał kolejny dowód swojej nieprzeciętnej odwagi, kiedy publicznie ogłosił, że cierpi na chorobę Alzheimera. Od tej pory już nigdy nie pokazał się publicznie.
Jednak słowa pożegnania, jakie wtedy wypowiedział do swoich rodaków, nadal ściskają za serce: „Wchodzę teraz na drogę, która prowadzi w stronę zachodzącego słońca mego życia".
W sobotę szóstego czerwca 2004 roku doszedł do jej kresu.
opr. mg/mg