Nieważne, kim jesteśmy i jak się nam układa życie, każdy z nas nosi w sobie tęsknotę za duchową wędrówką. Droga każdego z nas jest inna, jak różne są liście na drzewie.
Nieważne, kim jesteśmy i jak się nam układa życie, każdy z nas nosi w sobie tęsknotę za duchową wędrówką. Droga każdego z nas jest inna, jak różne są liście na drzewie.
Chcemy iść nie tylko po to, by wciąż mieć przed sobą otwarty horyzont, celem jest bowiem poszukiwanie odpowiedzi na dręczące nas pytania. Rację miał św. Jan Paweł II mówiąc młodym – „stróżom poranka”, w Tor Vergata: „Ważne jest, byście zdali sobie sprawę, że wśród tak licznych pytań, jakie przed Wami stają – rozstrzygające pytania nie dotyczą tego, >co<. Zasadnicze pytanie dotyczy tego, >kto<, >do kogo< się udać, za >kim< pójść, >komu< zawierzyć swoje życie”. Ludzkiej wędrówce stale będą towarzyszyć poszukiwania odpowiedzi na pytania: „kim jestem”; „skąd przychodzę”; „dokąd idę” i – jeśli miraże zła nie zwiodą nas na manowce, spotkamy Boga pogodzeni z Jego odpowiedzią, która wciąż będzie zawierać tajemnicę.
Tej wewnętrznej tęsknoty, która płonie w nas i zmusza do przekraczania samych siebie, nie wolno nam w sobie stłamsić. Prorok Jeremiasz napisał: „Zaczął trawić moje serce jakby ogień, nurtujący w moim ciele. Czyniłem wysiłki, by go stłumić, lecz nie potrafiłem” (Jr 20, 9). „Uważaj bardzo, abyś nie pozwoliła zagasnąć temu płomieniowi, który Pan Bóg zapalił w twoim sercu” (Listy, 41, 1) – przestrzegała św. M. Dominika Mazzarello, bo to światło pozwala nam dostrzegać ślady Boga, którymi możemy podążać.
Pielgrzymowanie ścieżką, na którą nas Bóg zaprasza, ukazuje nam świat z innej perspektywy. Już nie musimy być „kimś szczególnym”, przeżywać „rzeczy niezwykłych” ani udowadniać innym swojej doskonałości. Możemy powiedzieć „tak” swojemu życiu, takiemu jakim jest. Świadomość, że wewnętrzna, niczym niezaspokojona tęsknota jest śladem Boga, za którym mogę podążać, pozwala odnaleźć wewnętrzny pokój w słowach „bądź wola Twoja”. W Bogu znajdziemy wszystko, co jest tęsknotą za Ojczyzną, za byciem kochanym, za poczuciem bezpieczeństwa, za pewnością, za wsparciem, za udanym życiem.
Romano Cornuto woła: „Wyjdź wreszcie z Egiptu, z twojej niewoli, z krainy łez i przez pustynię wejdź w krainę Pana, rozbij namioty i obudź jutrzenkę”, a Antoine Saint-Exupéry ostrzega, że „przegramy wojnę, jeśli nie będziemy pragnąć niczego. Jeśli nie pociągnie nas żadna stroma droga ku górze”.
Droga faktycznie zdaje się piąć coraz bardziej ku górze. Apokaliptyczna wizja budzącego się w naszych czasach Antychrysta straszy porażką wszelkich szlachetnych, wychowawczych wypraw. Łatwiej jest dziś przecież przekonać dzieci o realności Spidermana, niż zaprosić je do kościoła. Chętniej wezmą udział w obchodach Halloween czy pójdą na Harry’ego Pottera, niż wysłuchają opowiadań o Jezusie Chrystusie, który kiedyś żył i zmartwychwstał, chyba że stałby się autorem nowej gry komputerowej, lepszej niż Minecraft. Na naszych oczach Antychryst przybiera postać najbardziej przewrotnej, zakłamanej i trudnej do rozpoznania postaci zła. Nowy mesjasz, uśmiechnięty truciciel, sławny naukowiec biblista, wzorowy pacyfista, ekolog i wegetarianin, filantrop, tolerancyjny społecznik, asceta, wierzy w dobro, a nawet w Boga, ale przed Nim stawia samego siebie i uparcie twierdzi, że On nie żyje: „umarł, zgnił w grobie” (por. W. Sołowjow).
Dojdziemy do celu i wygramy wojnę tylko pod jednym warunkiem: jeśli wiemy „Komu” zawierzyć, „za Kim iść”, „Kto” jest naszą jedyną Miłością.
Zatem domaga się od nas wyboru pomiędzy sobowtórem Jezusa, który przyobiecuje wolność, chleb i własne królestwo, a prawdziwym Jezusem, który mówi, że trzeba stracić samego siebie, by odnaleźć drogę do życia. W tym kontekście Benedykt XVI, papież emeryt, pyta: „Gdybyśmy dzisiaj mieli dokonać wyboru, czy Jezus z Nazaretu, Syn Maryi, Syn Ojca, miałby jakąś szansę? Czy my w ogóle znamy Jezusa? Czy Go rozumiemy?”.
S. Bernadetta Rusin, salezjanka
opr. ac/ac