Dużo modliłem się - i nie tylko ja - o uzdrowienie taty za wstawiennictwem ks. Blachnickiego
(Tekst jest osobistym świadectwem autora, wyrażającym jego wiarę w siłę modlitwy)
To było tak. 26 października 2013 roku mój tata pojechał do kolegi z pracy na okrągłe urodziny. Impreza była wysokoprocentowa, "jak przykazał zwyczaj narodowy". Gdy tata, mając wracać, zmierzał na przystanek autobusowy, zdarzyło mu się wkroczyć na zebrę przy czerwonym świetle. I był to, niestety, dzień tragiczny: w jednej chwili chwiejny krok pieszego legł pod zderzakiem nadjeżdżającego samochodu. Dopiero po kilku miesiącach uświadomiłem sobie, że Ktoś musiał nad tym czuwać…
Mój tata miał wypadek na skrzyżowaniu Katowickiej i Mikołowskiej w Tychach, tuż przy browarze. Od razu przypomniałem sobie o wielkim apostole trzeźwości i dawnym wikariuszu miejscowej parafii św. Marii Magdaleny – o ks. Franciszku Blachnickim. Sam wracałem w tamten piątek ze spotkania oazowego i wiedziałem, że założyciel potrzebuje do beatyfikacji świadectwa o cudzie uzdrowienia…
Tacie udzielono pierwszej pomocy i przewieziono go nieprzytomnego do tyskiego Szpitala Wojewódzkiego, na Oddział Anestezjologii i Intensywnej Terapii. Tam ujawniły się rozliczne jego obrażenia: złamanie obu nóg w kilku miejscach, złamany obojczyk i żebro, a przede wszystkim – obrzęk mózgu po krwotoku wewnętrznym. Pacjent został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej.
W sobotę odbywał się VI zjazd Studium Animatora w Jastrzębiu – zgłosiłem się, by w nim uczestniczyć. Wypadło jednak, bym jechał odwiedzić ojca w sterylnej Sali szpitalnej. Dałem zaraz znać odpowiedzialnym, że będę nieobecny, prosząc przy tym o modlitwę za przyczyną ks. Franciszka. Mszę świętą odprawiono właśnie w intencji ocalenia mojego taty.
Odwiedzając go w szpitalu, ale także w innych sytuacjach, wielokrotnie odmawiałem modlitwę o łaski za wstawiennictwem założyciela oazy. Przypominałem mu, że to jego teren i jego pierwsza placówka duszpasterska. I już 10 listopada rozpoczął się proces wybudzania taty ze śpiączki. Były to notabene jego urodziny…
Późną jesienią pacjent odzyskiwał świadomość. Przeniesiono go na chirurgię; a już 3 grudnia mieliśmy go w domu – inwalidę, ale żywego. Bez wątpienia tata wiele zawdzięcza pracy lekarzy, niemniej jednak warto pamiętać, iż nijak nie rokowali mu oni powrotu do pełni sprawności ruchowej i umysłowej. Moc Boża już się objawiła, ale jej zwycięstwo miało dopiero nadejść.
W święto Chrztu Pańskiego – w oazowy dzień Chrystusa Sługi – tata po raz pierwszy samodzielnie stanął na nogi. Radzono mu chodzić o kulach, on jednak niechętnie wypełniał to zalecenie, spragniony nowego życia i ruchliwości. Wracała mu również zdolność logicznego składania zdań: być może stał się nawet bardziej rozmowny aniżeli przed wypadkiem.
Wielki Tydzień 2014 oznaczał dla nas wyjazd do rybnickiego ZUS-u przed oblicze lekarza orzecznika. Ten był totalnie zdumiony i użył słowa „cud”. Innym razem drugi z medyków powie: „Musi pan swojemu aniołowi stróżowi wielkie piwo postawić – a jak jest pan wierzący, to na kolanach do Częstochowy!”. W tych dniach to ja byłem w domu głównym kierowcą, niemniej jednak tata zgłaszał się już do wystawiania naszego samochodu z garażu. Dłuższych wojaży bała się mama, pomna na słabość mężowskich mięśni i drut wprawiony w jego kość piszczelową.
Dużo modliłem się – i nie tylko ja – o uzdrowienie taty za wstawiennictwem ks. Blachnickiego. Miałem jednak świadomość, że nie bywałem zbyt stały w tej modlitwie, lekceważąc jej codzienne odmawianie. Kiedy więc poszedłem w wielkosobotni poranek do Bożego Grobu, pełniąc swoją ministrancką straż, powiedziałem Panu Bogu, by dał mi jakiś graniczny znak. I wydarzył się on tego samego dnia (19 kwietnia 2014). Około godziny dziesiątej tata wyszedł na podwórko, by razem ze mną wprawić do samochodu letnie ogumienie. Po skończonej pracy zasiadł za kierownicą i odbył próbną przejażdżkę po wsi, nawiedzając przy tym stację benzynową. Jechał szybko i sprawnie. Panie Boże – o to mi chodziło!
Wiem, że w tym wszystkim było sporo pychy. Podprogowo marzyłem o tym, by na salonach Jawornika i Krościenka przedstawiać się jako ten, co załatwił Blachnickiemu beatyfikację. Poza tym mama nie jest nigdzie zatrudniona, a na utrzymaniu żyje się wygodnie… Pojąłem, jak wiele jeszcze musi nastąpić zmian w mym charakterze i stylu życia, także tego duchowego. A Pan Bóg mimo tylu utrudnień z mojej strony, mimo całej mojej niewiary, lęku i interesowności odważył się dokonać takiego cudu. Przerósł w ten sposób wszystkie moje wyobrażenia o Jego miłosierdziu. Tata jest zdrowy! Niech będzie Bóg uwielbiony…
Mateusz, 22 lata
student teologii i polonistyki
opr. aś/aś