Idź i nie grzesz więcej

Sakrament pokuty bywa krępujący. Może byłby bardziej "przyjazny", gdybyśmy myśleli o nim jako o "procesie uzdrowienia", a nie "procesie sądowym"?

Sakrament pokuty jest krępujący. Nikt z nas nie lubi obnażać swoich słabości i niegodziwości. Oby było łatwo, szybko i bezboleśnie — myślimy. Zapominamy, że spowiedź ma być wyznaniem naszych grzechów, a nie rozliczeniem z win.

Surowy, niepobłażliwy, wręcz ascetyczny. Bywało, że spowiadał przez kilkanaście godzin dziennie, a nawet nocą. Nazywano go nawet „niewolnikiem konfesjonału”. Ludzie przyjeżdżali do niego z całej Francji i ustawiali się w długie kolejki. Dla niektórych była to niemal kilkudniowa wyprawa. Proboszcz z Ars nie był łatwym spowiednikiem. Nie uznawał półśrodków, półsłów, częściowego nawrócenia. Wymagał radykalnego zerwania z grzechem i pełnego pojednania. Zdarzało się, że odsyłał kogoś na koniec kolejki albo wymieniał niewypowiedziane przez penitenta grzechy. Mimo surowości i bezkompromisowości w sprawach grzechu Jan Vianney nie odstraszał przystępujących do spowiedzi. Ludzie do niego lgnęli, choć dziś uchodziłby raczej za fanatyka. Nie mniejsze kolejki ustawiały się niemal sto lat później do konfesjonału zakonnika we włoskim San Giovanni Rotondo. O. Pio był równie przenikliwy i nieprzejednany wobec braku chęci zmiany życia. Ci, którzy się u niego spowiadali, powtarzali, że okłamywanie kapucyna w konfesjonale było niemożliwe. Przenikał on ludzkie wnętrze. A kiedy udzielał rozgrzeszenia, to czuło się, że zdejmował z człowieka ciężar grzechu. Zapraszał do przystępowania do spowiedzi przynajmniej raz na tydzień, mówiąc: „Nawet jeśli pokój był zamknięty, po upływie tygodnia konieczne jest jego odkurzenie”. Dla obu wielkich spowiedników sakrament pokuty był tym, czym rzeczywiście być powinien: celebrowaniem pojednania człowieka z Bogiem, czyli dziełem wyzwolenia z niszczącej mocy grzechu i manifestowaniem Bożej mocy przebaczenia.

Na kolanach jesteś wielki

No trudno, skoro już Pan Bóg wie, co zrobiłem, to się przyznam. Analizujemy wykroczenia przeciwko przykazaniom, konfrontujemy je z Dekalogiem, czasem przypominamy sobie apele Kościoła w aktualnie palącej kwestii moralnej, odwołujące się do naszego sumienia, i z ciężkim sercem, może nawet nieco nerwowo, stajemy w kolejce do konfesjonału. Spowiedź budzi wiele emocji, no bo przecież nikt nie lubi przyznawać się do popełnionego zła. Najbardziej nie lubię spowiedzi okołoświątecznych, tych przed Bożym Narodzeniem, przed Triduum Paschalnym czy Wszystkimi Świętymi. Oczekiwanie na to, by uklęknąć przed kratkami konfesjonału w tych okresach jest często niewspółmiernie długie niż sama spowiedź. Nierzadko wyczuwa się wówczas niemałe podenerwowanie zarówno ze strony stojących w długich kolejkach, jak i samego kapłana. Taka spowiedź przypomina bardziej punkt usługowy, w którym „otrzepujemy” pył z zakamarków duszy, recytując katalog grzechów i... do następnego razu. Tymczasem, jak pisał Jan Paweł II w Znaku sprzeciwu: „Człowiek, który klęka przy konfesjonale, aby wyznać swoje winy, ukazuje się w szczególnym momencie swojego człowieczeństwa, swojej godności. Bez względu na to, jak bardzo winy obciążałyby jego sumienie, jak bardzo poniżyłyby jego godność, sam ów akt wyznania w prawdzie, akt nawrócenia się sercem do Boga, ujawnia szczególną wielkość człowieka. Jego duchową wielkość. Poprzez ten moment wewnętrznej prawdy o sobie człowiek w szczególny sposób nawiązuje kontakt z samym Bogiem”.

Nie tylko raz w życiu

Zapominamy, że spowiedź nie jest żadnym procesem sądowym, a jednym z sakramentów uzdrowienia (obok sakramentu chorych), „odrestaurowaniem” dzieła chrztu św. W pierwszych wiekach podstawowym sakramentem odpuszczania grzechów był chrzest, poprzedzony okresem przygotowania, czyli katechumenatem. Szybko jednak zwrócono uwagę, że ochrzczeni nadal ulegają pokusom. Ostatecznie — czego dowodzi Pasterz, dzieło Hermasa z przełomu I i II w., przyjęto, że nie tylko chrzest gładzi grzechy, ale możliwe jest ponowne oczyszczenie przez sakrament pojednania. Nazywano go więc „drugą deską ratunku”. W tym sakramencie otrzymujemy pokutę, która ma nam pomóc zmienić swoje dotychczasowe życie. Prawdą jest, że dziś pokuta zmalała niemal do symbolicznych rozmiarów, ale nie zawsze tak było.

Początkowo, w IV w., pokuta była publiczna i odprawiana tylko raz w roku. Grzesznik wyznawał swoje winy przed biskupem, a ten nakładał na niego pokutę. Stanowiła ona podstawową drogę do pojednania z Bogiem. Poprzedzało ją wyznanie win, zakończone powrotem do wspólnoty wierzących. Trzy stulecia później rozwinęła się pokuta prywatna, odprawiana wielokrotnie. Każdemu konkretnemu grzechowi przypisana była stosowna kara, w myśl zasady: „Klin klinem się wbija. Kto bowiem swawolnie dopuszczał się rzeczy niedozwolonych, powinien się wstrzymać nawet od rzeczy dozwolonych”. Ponieważ zanikało publiczne przyjmowanie grzesznika do grona pokutników, spowiednicy w celu nadania pokuty zaczęli korzystać z tzw. ksiąg pokutnych, które podawały rodzaj pokuty za popełniony grzech. Obowiązek dorocznej spowiedzi został wprowadzony dopiero pięć wieków później, na Soborze Laterańskim IV w 1215 r. Sobór Trydencki (1545—1563) potwierdził tę praktykę, przypominając, że pokuta nie jest ludzkim wymysłem, a sakramentem ustanowionym przez Jezusa Chrystusa, a Kościół ma władzę „wiązania i rozwiązywania”. Wypływa ona z prawa ustanowionego przez Boga. Sobór orzekł też, że wyznanie dotyczy grzechów ciężkich.

O obowiązku przystąpienia przynajmniej raz w roku do sakramentu pokuty przypominają obowiązujące dziś dokumenty Kościoła. Czy to wystarczy — każdy powinien na to pytanie odpowiedzieć sobie sam.

Czy konfesjonały będą puste?

Spowiednicy alarmują, że polski katolicyzm może dotknąć syndrom zlaicyzowanego Zachodu, gdzie konfesjonały stały się praktycznie zbędne, świecą pustkami.

Nasza epoka rozbiła wszelką intymność i zniosła tabu, stąd też, od czasu do czasu, pojawiają się postulaty dotyczące zmian w formie spowiedzi. Jednym z nich jest pomysł odprawiania spowiedzi przez internet. Nie jest to jednak możliwe z dwóch zasadniczych powodów. Po pierwsze, nikt nie jest dobrym sędzią we własnej sprawie. Rozmowa ze spowiednikiem uniemożliwia ucieczkę od obiektywnej prawdy o sobie. Wyznając grzechy na spowiedzi, utożsamia się z nimi, a zarazem uznaje siebie za grzesznika. „Tak, jestem grzesznikiem, zrobiłem wiele złych rzeczy”, postawa ta jest powierzeniem siebie Bogu. Grzech to nie tylko przekroczenie określonych przykazań czy zasad moralnych, ale zerwanie więzi z samym sobą, z innymi ludźmi, a przede wszystkim z Bogiem. Bóg nie proponuje katalogu grzechów, ale mówi: będziesz miłował... Nie oczekuje bylejakości, pragnie tylko, byśmy stanęli w prawdzie i by On nas mógł ocalić. Każdy grzech tak naprawdę jest zwróceniem przeciwko sobie samemu, powiedzeniem miłości „nie”. A z tego stanu poranienia tylko Bóg może nas uleczyć. Spowiedź jest doświadczeniem przebaczającej miłości, celebracją miłosierdzia, którego można doświadczyć tylko w osobistym spotkaniu ze spowiednikiem. Nie można zapominać, że potrzebne jest jeszcze zadośćuczynienie, czyli gotowość naprawienie zła, które się wyrządziło.

Z sakramentem pokuty wiążemy różne „ludzkie” oczekiwania. Przychodzimy, oczekując od kapłana pocieszenia, umocnienia, czasem chcemy po prostu wyrzucić z siebie jakieś problemy. Niektórzy mają kłopoty ze spowiedzią, bo albo pokonało ich lenistwo, albo zostali zranieni, poniżeni czy nawet upokorzeni przez spowiednika. Czy Jezus stawiałby dzisiaj konfesjonały? Czy „motywowałby” dzieci czy narzeczonych, wręczając im kartki do spowiedzi? Nie wiem. Najważniejsze, że dziś również mówi: i Ja cię nie potępiam. Idź i nie grzesz więcej.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama