We wtorek, 3 sierpnia, w podmińskim Jeruzalu padł pierwszy klaps na planie piątego sezonu "Rancza"
We wtorek, 3 sierpnia, w podmińskim Jeruzalu padł pierwszy klaps na planie piątego sezonu „Rancza”. Nowe odcinki zobaczymy już wiosną. W kolejnej serii nie zabraknie miłosnych problemów, rozterek i zaskakujących perypetii, urodzą się bliźniaki. - Będzie się działo! - zapowiadają filmowcy.
W centrum rynek, przy nim zabytkowy XVII-wieczny kościół, trzy sklepy i przystanek PKS. Typowa mazowiecka wieś, gdzie jeszcze kilka lat temu życie toczyło się leniwie i spokojnie. Wszystko zmieniło się, kiedy w 2006 r., do miejscowości zjechała ekipa filmowa, żeby kręcić „Ranczo”. W poszukiwaniu serialowych Wilkowyj filmowcy zjeździli pół Polski. W końcu trafili do Jeruzala. Okazało się, że to, wypisz wymaluj, wieś ze scenariusza. Nie przypuszczali jednak, że przez kolejne cztery lata będą do niej wracać. Bowiem perypetie Lucy, młodej Amerykanki, która dziedziczy dworek na Podlasiu, miały zakończyć się na kilkunastu odcinkach. Jednak serial spodobał się tak bardzo, że telewidzowie, a także członkowie Forum Ranczersów, które powstało po pierwszym sezonie, zbombardowali władze TVP petycjami i prośbami o kontynuację. Poskutkowało. Powstały kolejne części. A Jeruzal przyciąga turystów z całej Polski, którzy chcą zobaczyć kościół, sklep i słynną ławeczkę, na której trzech serialowych prześmiewców prowadzi dyskusje o życiu, krzepiąc się mamrotem.
To właśnie od sceny z udziałem wiejskich filozofów, którzy między jednym a drugim pociągnięciem z butelki, w prosty sposób tłumaczą świat sobie i innym, rozpoczęły się zdjęcia do piątego sezonu. Na małym rynku samochody ekipy telewizyjnej. Ochroniarze przestawiają zaparkowane w centrum miejscowości auta, bo przeszkadzają filmowcom. Pod słynnym sklepem „U Krysi” siedzą Hadziuk (Bogdan Kalus), Solejuk (Sylwester Maciejewski) i Stach Japycz (Franciszek Pieczka). Jednak ich obecność nie robi już na miejscowych wrażenia. Mieszkańcy traktują aktorów jak dobrych znajomych. - Wszyscy do nich przywykliśmy. Oni są jak sąsiedzi - opowiada zagadnięty przeze mnie starszy mężczyzna. - Te wszystkie kamery, mikrofony, to dla nas żadna atrakcja. Przyjezdni niech sobie oko nacieszą - stwierdza na koniec naszej rozmowy mieszkaniec wioski.
Jednak nie zawsze tak było. Kiedy cztery lata temu, proboszcz jeruzalskiej parafii ks. Andrzej Sobczyk ogłosił z ambony, że w organistówce odbędzie się casting, przyszła prawie cała wieś. Ci, których wybrano, za statystowanie dostali gażę. W ten sposób lody zostały przełamane. Bo początki nie były łatwe. Zdarzało się, że mieszkańcy złorzeczyli na filmowców, zwłaszcza kiedy ci, na czas ujęcia, wstrzymywali ruch w centrum Jeruzala. Dopiero kiedy ludzie zobaczyli siebie i swoją wieś w telewizji, między „jeruzalczykami” a „wilkowyjczykami” zapanowała sielanka. Może dlatego, że dzięki serialowi czują się dumni, dowartościowani? Zaczęli bowiem inaczej patrzeć na swoją wieś. W serialu z trudem rozpoznają krajobraz, własne zabudowania i nie mogą się nadziwić, że tak tu pięknie. Do tej pory tego nie dostrzegali.
Dzisiaj, kiedy kierownik planu Krzysztof Mrowiec przez megafon prosi o ciszę, centrum zamiera. Nie słychać odgłosu wbijanych gwoździ czy warkotu ciężarówek, wożących piach z pobliskiej żwirowni. - Gdyby jeszcze nie huk przelatujących nad Jeruzalem samolotów z wojskowego lotniska w Janowie, byłoby idealnie - mówią filmowcy. Niestety, nieba nie da się zamknąć. W ogóle, myli się ten, kto myśli, że praca na planie filmowym to sama przyjemność. A jednodniowy pobyt w Jeruzalu jeszcze bardziej utwierdza mnie w tym przekonaniu.
Koszmarny upał, na termometrze ponad 32 stopnie. Charakteryzatorki co kilka minut pudrują twarze Hadziuka, Japycza i Solejuka, którzy w tej scenie wątpią, że ich kompan Pietrek, w którego wciela się Piotr Pręgowski, przyjedzie na spotkanie. Wiejscy filozofowie ustalili bowiem, że w każdy czwartek o 16.00 będą - jak za dawnych czasów - sączyć pod sklepem mamrota.
Ujęcie krótkie, zaledwie półminutowe, ale przygotowania do niego i powtórki przeciągają się bez końca. Tak przynajmniej wydaje się, kiedy obserwuje się wszystko z boku. Gdy już kamery i dźwiękowcy są ustawieni, aktorzy gotowi po przećwiczeniu kwestii i każdego ruchu, okazuje się, że nagrał się głos parkującego obok rynku samochodu. Potem w kamerze realizatorzy zauważają na berecie Solejuka metkę i cień tyczki, na której wyciągnięty jest mikrofon. W końcu scenę udaje się nagrać. Następnie krótka przerwa i przed sklep zajeżdża biały bus z napisem: „Patryk Pietrek vocal group”. Okazuje się, że Pietrek dotrzymuje słowa i przyjeżdża do Wilkowyj, a wraz z nim papparazzi. Kiedy wysiada z samochodu, błyskają flesze, co niezmiernie dziwi jego kompanów: - A ty co, Pietrek, Obama jesteś czy jakaś inna Doda? - pytają.
- Stop! - krzyczy reżyser. - Panowie z ławeczki proszę, żebyście na widok Pietrka ogrywali zaskoczenie. Musicie pokazać, że to dla was nowość - tłumaczy. Z megafonu ponownie rozlega się komenda: - Cisza, kamera, akcja!
- Chciałem po drodze zgubić ich, ale jak rzepy się przyczepili, paparaty jedne! - zaczyna wyjaśniać Pietrek.
- Pietrek, to tak już będzie zawsze? - pytają koledzy.
- Nie, tylko tera. Na Ratlerku napisali, że z Jolą rozwodzę się, to ich przypiliło - odpowiada.
- Co ty, Pietrek, rozwodzisz się? - dopytuje Japycz..
- Prośba do pana Franciszka, aby miał w ręku piwo - reżyser instruuje serialowego Stacha. Żar leje się z nieba, a tu kolejne próby ujęcia, poprawki. Kiedy wydaje się, że wszystko jest już zapięte na ostatni guzik, W. Adamczyk znowu przerywa scenę. Tym razem jego wprawne oko wychwytuje, że na przystanku autobusowym zamiast tablicy „Wilkowyje” wciąż figuruje napis „Jeruzal”.
Mimo upału, aktorzy wydają się nie męczyć powtarzanymi do znudzenia, a właściwie do doskonałości, scenami. Tłumaczą, że na tym polega ich praca. Muszą pokazać emocje w taki sposób, by poruszyć widza.
Kolejne sceny i kolejne powtórki. Gdy już wszystko wydaje się dograne, okazuje się, że słońce na sekundę skryło się za małą chmurką. Kolejne ujęcie na szczęście zadowala reżysera, a ekipa może iść na zasłużony obiad.
Podczas przerwy jest czas, by porozmawiać z reżyserem. Pytam, na czym polega fenomen „Rancza”. - Chyba na tym, że ten świat, który przedstawiamy, tak naprawdę jest bajką - odpowiada W. Adamczyk. - Wydawać by się mogło, że robimy serial obyczajowy, a tak naprawdę to rodzaj sielanki, rzeczywistości, jaką chcielibyśmy widzieć. Tu wszystko się dobrze kończy. Ludzie są mili, a nawet gdy robią coś złego, to są w stanie się poprawić. Wieś się rozwija, ludzie się dorabiają, nie ma upadków, tragedii. To przykład na to, że życie może toczyć się zgodnie z naszymi marzeniami. I choć po drodze nie wszystko jest w porządku, na końcu i tak sprawiedliwi są nagrodzeni, a ci, którzy robili źle, kajają się. Patrząc na ekran, chcemy wierzyć, że nasza współczesność poddana jest tym samym prawom, że zawsze sobie w życiu poradzimy - tłumaczy. W. Adamczyk przyznaje, że kiedy rozpoczynał pracę na planie pierwszej serii „Rancza”, nie przypuszczał, iż będzie tu wracał przez kilka kolejnych lat. - Cieszymy się, kiedy tu przyjeżdżamy. Zaprzyjaźniliśmy się z mieszkańcami, poza tym Jeruzal bardzo dobrze się fotografuje - mówi. Po chwili jednak dodaje: - Ale odkąd na rynku położono kostkę, wieś trochę straciła swój klimat. Chociaż Lucy, która została w ostatniej serii wójtem Wilkowyj, tą inwestycją z pewnością zapunktuje u mieszkańców. W końcu ileż można brnąć w błocie - mruga okiem reżyser. Kiedy pytam o dalsze losy bohaterów, odpowiada oględnie. - Akcja kolejnej serii rozpoczyna się w połowie kadencji Lucy. W związku z tym możemy spodziewać się m.in. konsekwencji tego, że przez dwa lata bardziej poświęciła się pracy niż życiu rodzinnemu. Nie zaginą również dyktatorskie skłonności wójta i Czerepacha. Obydwaj jednak znajdą się w nowej rzeczywistości, której zarówno oni, jak i widzowie, absolutnie się nie spodziewają. Małżeństwo Michałowej i Japycza ulegnie wzmocnieniu. Gosposia ujawni kolejne barwy swojego charakteru - opowiada W. Adamczyk. - „Ławeczka” natomiast zajmie się różnego rodzaju biznesem. O ile do tej pory mieli problem, bo byli bezrobotni, o tyle w tej części będą prowadzili bardzo aktywne życie zawodowe. Pietrkowi np. udało się zostać piosenkarzem. Generalnie nasi bohaterowie dają sygnał, że jak ktoś bardzo chce coś osiągnąć, to wcześniej czy później mu się to uda - dodaje.
I właśnie za to m.in. „Ranczo” kochają Ania, Joachim, Krzysiek i Miłek, którzy do Jeruzala przyjechali z Lublina, Mielca, Łodzi, Poznania. Wszyscy oczywiście należą do Forum Ranczersów. - W telewizji wydaje się, że rynek jest ogromny, a tymczasem można zaliczyć go raczej do średnich - stwierdza Krzysiek, który najbardziej lubi bohaterów ławeczki. - Znam wszystkie ich teksty - zapewnia. Ania z kolei dodaje, że lubi oglądać „Ranczo”, bo to taki życiowy serial. - W innych młodzi ludzie szastają kasą, mają piękne mieszkania, luksusowe samochody. Przecież polska młodzież tak nie żyje - denerwuje się. Z Ranczersami przyjechała również pani Ewa z Warszawy, matka dwójki dorosłych dzieci. - Mam akurat wolne wakacje, a bardzo chciałam poznać osobiście Kusego i Lucy. Ich miłość mnie zachwyca - uśmiecha się.
Ranczersi przyjechali do Jeruzala na pięć dni. Przez ten czas spali w namiocie. Nie przeszkadzał im upał, deszcz ani mrówki. To dopiero prawdziwi fani!
opr. aw/aw