Piekło zgotowane katolikom

O dzisiejszym stanie Kościoła w Meksyku, „niepoprawnym politycznie” filmie Deana Wrighta „Cristiada” i prawdzie historycznej dotyczącej bohaterskich cristeros

W dyskusji o „Cristiadzie” usłyszałam, że to film propagandowy? Czy Pan Profesor zgadza się z tym określeniem?

Ciekawe, iż sugestia taka pojawia się zawsze wtedy, kiedy zdarzy się - jakże rzadki dziś w kinematografii - film przedstawiający życzliwie to, co „politycznie niepoprawne”, a zwłaszcza katolicyzm. Parę lat temu był u nas wyświetlany, dotyczący tej samej epoki w Meksyku, biograficzny film Julie Taylor „Frida” o malarce Fridzie Kahlo. Był on nie tylko peanem na cześć tej artystki (granej zresztą znakomicie, więc przekonująco, przez Salmę Hayek), ale również jej prokomunistycznych poglądów, a nawet bolszewickiego arcyzbrodniarza Lwa Trockiego przedstawiał jako dobrotliwego humanistę. I nie słyszałem, aby ktokolwiek zarzucał temu dziełu propagandowość. Film Wrighta jest natomiast oczywiście życzliwy cristeros (którzy zresztą na to zasługują), ale nie ma w nim natrętnej i niezgodnej z prawdą propagandy; nie ukrywa też ciemniejszych epizodów, których nie brakuje w żadnym ludzkim przedsięwzięciu, jak podpalenia pociągu z przygodnymi pasażerami w środku przez ks. J. Reyesa Vegę czy nierycerski strzał w plecy bezbronnego żołnierza oddany przez słynnego „El Catorce” („Czternastkę”), czyli Victoriana Ramíreza.

Wiele osób nie zdążyło obejrzeć „Cristiady”. Dlaczego tak krótko gościła ona na naszych ekranach?

Powód jest dość oczywisty, albowiem film przypomina to - czyli piekło zgotowane katolikom, ale również ich heroiczny opór - co nurty ideologiczno-polityczne panujące dziś w świecie, od Meksyku po Polskę, chciałyby wymazać z ludzkiej pamięci. To powód dokładnie taki sam, dla którego wciąż nie może w Polsce wejść do normalnej dystrybucji „Historia Roja”, a jego reżyser jest niszczony finansowo.

Z filmu można wnioskować, że siłą sprawczą meksykańskiej wojny z Kościołem był rząd, a w zasadzie prezydent Calles. Jak to się ma do prawdy historycznej?

Cristeros nie walczyli o to tylko, aby rząd zezwolił katolikom na wyznawanie ich wiary bez obawy prześladowań. Ich celem była także rekatolicyzacja Meksyku. Jednoznacznie świadczy o tym „Konstytucja Cristeros” z 1 stycznia 1928 r., w której pierwszym artykule „naród meksykański uznaje i składa hołd Bogu Wszechmogącemu i Najwyższemu Stwórcy Wszechświata” oraz postanawia, że najwyższą władzę w Meksyku będzie sprawował Chrystus Król. W filmie Wrighta rozbrzmiewa nieustannie okrzyk: „Viva Cristo Rey!”, ale skoro nie artykułuje on owego celu, to wyraża jedynie to, że Chrystus króluje w sercach powstańców, tymczasem oni bili się o to, aby On królował też w meksykańskim państwie.

Kim więc byli i o co walczyli cristeros?

Wyjdźmy tu od samego początku filmu, który zaczyna się wyświetleniem tekstu zawierającego zdumiewający eufemizm, iż „niepewne relacje” pomiędzy rządem Meksyku a Kościołem katolickim pogorszyły się, kiedy prezydent Plutarco Elías Calles wydał restrykcyjne prawa antyklerykalne. W rzeczywistości cały okres zarówno rewolucji, jak i jej „instytucjonalizacji” po uchwaleniu w 1917 r. nowej konstytucji, znaczony jest nie „niepewnością”, lecz fizyczną przemocą - mordami księży i świeckich katolików, wypędzaniem biskupów, zamachami bombowymi na świątynie oraz drakońskim ustawodawstwem antykatolickim (nieraz wręcz absurdalnym, jak zakaz całowania kapłanów w rękę). Cała różnica pomiędzy Callesem a jego poprzednikami, jak generałowie - prezydenci: Venustiano Carranza czy Álvaro Obregon, sprowadza się do tego, że tamci w pewnym momencie cofali się (z różnych, dość zawikłanych powodów) przed ostatecznymi konsekwencjami, natomiast Calles poszedł „o jeden most dalej”, wprowadzając do kodeksu karnego przepisy wykonawcze do nie w pełni stosowanego dotąd prawa. Całe polityczne podłoże wojny wydanej przez meksykański rząd Kościołowi sprowadzone jest więc w filmie wyłącznie do cech osobowościowych jednego człowieka, który znalazł się na szczycie władzy. Film nie zawiera nawet najmniejszej aluzji do ideologicznego oblicza ani samego Callesa, ani establishmentu rewolucyjnego państwa; ani razu nie padają w nim takie słowa, jak liberał, jakobin czy socjalista, a przecież tak właśnie określali się meksykańscy rewolucjoniści. Jeszcze bardziej znamiennym przemilczeniem jest uniknięcie wskazania głównej nadrzędnej siły sprawczej wojny z Kościołem, czyli masonerii - do której należeli wszyscy bez wyjątku funkcjonariusze reżimu - spajającej wszystkie frakcje obozu rewolucyjnego - od liberałów, poprzez jakobinów i socjalistów (jak sam Calles), aż po elementy wprost bolszewizujące - i która wreszcie, co najważniejsze, zupełnie nie ukrywała swojego autorstwa programu zniszczenia Kościoła, jawnie się tym chlubiąc.

Te działanie rządu były wymierzone przeciwko wszystkim Kościołom?

Nie jest prawdą, iżby prześladowaniom w Meksyku podlegały na równi wszystkie wyznania. Oczywiście, meksykańscy rewolucjoniści byli ateistami, wyznającymi „światopogląd naukowy”, już to w wersji pozytywistycznego scjentyzmu, już to marksistowskiej. Lecz w praktyce ich działania były wymierzone wyłącznie w Kościół katolicki. Stosunki reżimu z protestantami i żydami można określić wręcz jako obustronnie serdeczne. Już zresztą od XIX w. wszystkie rządy liberalne otwierały na oścież drzwi do Meksyku przed protestanckimi „misjonarzami” z USA, słusznie upatrując w tym jedną ze ścieżek do dekatolicyzacji kraju. Pierwszy z rewolucyjnych prezydentów „konstytucyjnych” Carranza został nawet nagrodzony przez Związek Ewangelicki za „zasługi” w tym względzie. Meksykańscy rewolucjoniści i masoni byli nieubłaganymi wrogami jednej konkretnej religii - katolickiej, nienawidząc w katolicyzmie tego wszystkiego, co specyficznie katolickie: powszechności, hierarchiczności, kapłaństwa, sakramentów, rzymskości (i w kontekście kulturowym stricte meksykańskim - hiszpańskości). Dochodził do tego bowiem u nich rys specyficznie „nacjonalistyczny”: jak wynurzał się jeden z generałów Callesa pewnemu księdzu: „wasza sekta katolicka podobałaby mi się bardziej, gdyby była narodowa, czyli gdybyście to wy sami nominowali papieża, który byłby Meksykaninem”. Nie należy zapominać, że Calles próbował także dokonać schizmy w Kościele, patronując utworzeniu tzw. Katolickiego Apostolskiego Kościoła Meksykańskiego, która jednak objęła tylko 13 księży.

Jaki los spotkał księży po powstaniu?

Począwszy od ks. Luisa Biza Sáinza, rozstrzelanego 14 sierpnia 1926 r., a skończywszy na generale cristero ks. Aristeo Pedrozie, zabitym już po złożeniu broni, ogółem w okresie cristiady i tuż po niej zostało zamordowanych przez federales 90 księży i zakonników - najwięcej, bo aż 59, w archidiecezji Guadalajara.

Zakończenie filmu jest bardzo optymistyczne. Ostatni obraz jest wręcz sielankowy...

Niestety, ta wersja „ku pokrzepieniu serc” całkowicie rozmija się z prawdą. Niepodobna tutaj przedstawić wszystkich faktów i okoliczności twardo przeczących pozytywnej ocenie arreglos („układów”), które z Callesem zawarli dwaj biskupi: Leopoldo Ruiz y Flores i Pascual Díaz y Barreto - wbrew stanowisku pozostałych członków Episkopatu, lecz mając pełnomocnictwa papieża Piusa XI - którzy zgodzili się na bezwartościowe ustne obietnice tyrana co do niestosowania „źle zrozumianych” przepisów prawa, zamiast zażądać przynajmniej rewizji najbardziej drakońskich przepisów konstytucji. Postawieni w sytuacji bez wyjścia (bo zagrożono im ekskomuniką w razie niezłożenia broni) cristeros natychmiast stali się ofiarami eksterminacji (zamordowano 500 dowódców i wydano dalszych 5 tys. wyroków śmierci). Gdyby Kościół meksykański rzeczywiście odzyskał trwałą i stabilną wolność, a nie tylko chwilową swobodę ściśle reglamentowanego kultu, można by twierdzić, że krew męczenników przyniosła owoce. Jednakże w dłuższej perspektywie sytuacja Kościoła i katolików uległa jeszcze większemu pogorszeniu aniżeli przed wybuchem powstania. W latach 30 wszyscy biskupi zostali albo aresztowani, albo wypędzeni z kraju, a liczbę księży mogących „wykonywać zawód” ograniczono administracyjnie do 333 w całej federacji. Prezydent Abelardo L. Rodríguez groził, że wszystkie kościoły zostaną zamienione w szkoły i „warsztaty proletariackie”. W niektórych stanach kult katolicki został w ogóle zakazany i zastąpiony (jak w Tabasco, gdzie rządził osobisty „wróg Boga i alkoholu”, gubernator Tomás Garrido Canabal) oficjalnym kultem masońskim. Bojówki „Czerwonych Koszul” mordowały bezkarnie księży i świeckich. Rządy stanowe organizowały „kampanie defanatyzacyjne” i „chrzty socjalistyczne”, a co najważniejsze - do konstytucji wprowadzono w 1934 r. zapis o obowiązkowej „edukacji socjalistycznej” (czyli ateistycznej) na wszystkich szczeblach nauczania, łącznie z uniwersytetami. Nie kto inny, jak współodpowiedzialny za arreglos bp Díaz (wówczas już arcybiskup —-prymas Meksyku) dał najwymowniejsze świadectwo ich skutków, pisząc do papieża w 1935 r.: „Kościół meksykański umiera”.

Jaki jest dzisiaj stan Kościoła w Meksyku?

Elementarną wolność kultu przywrócono dopiero w 1938 r.; wkrótce także zaczęto stopniowo wycofywać się z „edukacji socjalistycznej”. Ale aż do 1992 r. Kościół nie posiadał w Meksyku osobowości prawnej ani własności budynków kościelnych, zaś noszenie sutanny w miejscu publicznym wciąż pozostawało wykroczeniem, a kiedy tę osobowość uzyskał, to jako zwykłe „stowarzyszenie religijne”. Wprowadzona tym samym ścisła separacja państwa od Kościoła utrzymana została również w 12-letnim okresie (2000-2012) rządów chadecko-neoliberalnej PAN, a co więcej, dopiero teraz, w marcu 2012 r., dopisano w konstytucji określenia „laicka” do definicji Republiki.

Dziękuję za rozmowę.

Echo Katolickie 23/2013

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama