Walek do Miętusa

Polemika z Janem Michalskim i jego stylem prowadzenia sporów

 

I zaczęli jeść przed nim, smakować, popijać i zagryzać - forsowali jedzenie, forsowali jedzenie pańskie. - Państwo pijom! - zawołał Konstanty wychylając kieliszek starki. - Państwo jedzom! - wtórował Zygmunt. - Moje jem! Moje piję! Ja piję moje! Jem swoje! Moje, nie twoje! Moje! Znaj pana! -krzyczeli i podsuwali mu pod nos siebie samych, forsowali wszystkie właściwości swoje, żeby nie śmiał do końca życia krytykować i kwestionować, cudować ani wydziwiać, żeby przyjął jako rzecz samą w sobie.

Witold Gombrowicz, Ferdydurke

 

Tekst Kroniki (2) Jana Michalskiego ("Znak" 9/1997) skłonił mnie do głębokiej zadumy nad jego autorem. Uważam, że autor zasługuje na miano dandysa pierwszej kategorii, bo postawił, co charakterystyczne dla dandysa, diagnozę kulturową i dał upust swemu szczeremu niezadowoleniu ze stanu rzeczy (niezadowolenie, podobnie jak dobry smak, to element transcendentalny w dandyzmie). Przyznam, że kilka miesięcy temu po lekturze rozmowy z Romanem Opałką, który jest dandysem drugiej kategorii, nabawiłem się przykrego uprzedzenia do współczesnego dandyzmu.1 Lektura Michalskiego sprawiła, że uprzedzenie prysło jak zły czar. Co znaczy elokwencja i siła przekazu literackiego (w klasycznej konwencji, którą - i w tym przypadku - jest rozmowa znawców sztuki)!

Tekst Michalskiego dostarczył mi również osobistych powodów do dumy: zostałem nazwany "katolickim krytykiem" i, co więcej, stałem się nawet synonimem krytyków "pozbawionych dobrego smaku". Katolicki i pozbawiony dobrego smaku! Pomyśleć, że ja akurat tego życzę sobie najbardziej.

Łatwo zachwycić się Michalskim. O wiele trudniej z nim dyskutować, gdyż przede wszystkim proponuje wymianę inwektyw. Inwektywy to skuteczny, lecz nie mający wiele wspólnego z wymianą myśli sposób zwracania uwagi czytelnika.

Czytając Kroniki, miałem wizję ciemnego pokoju (ciemny pokój to Polska). Oto Michalski zapala światło (ciemności pryskają) i naszym oczom ukazuje się jakaś prawda o nas. W mojej wizji Michalski zapala światło językiem. Porywa go własna mowa. To samo przytrafiało się cynikom, przytrafia hipokrytom i zwykłym gadułom. I to mi przeszkadza w podjęciu dyskusji. To zmusza mnie, aby temu, kto tak zgrabnie żongluje cytatami kompromitującymi R. Przybylskiego, R. Mazurkiewicza i B. Czubak, przypomnieć o emfazie w jego własnych tekstach, na przykład w skądinąd bardzo ważnym, bo postulatywnym tekście o Andrzeju Wróblewskim (to istny awatar).

Chętnie przypomniałbym również jakiegoś upiora z moich tekstów. Ale przedtem musiałbym wiedzieć, czy Michalski chce się bawić z innymi czy kosztem innych. Odniosłem wrażenie, że woli, niestety, bawić się sam, że lubi rozmawiać ze sobą. Alter ego: "Strategie ironicznego demiurga podważają naiwną wiarę, uczą, że nie tak łatwo, nie tak łatwo, mój panie, tym odziedziczonym ładem świadomości zbiorowej świat uszczęśliwić i upiększyć." Czy to ma być szczyt "samodzielności poglądów" i "osobistego ryzyka"? Jeśli tak, to na przyszłość proszę o większą porcję szacunku dla inteligencji i cierpliwości czytelnika.

Krytyk ci ja katolicki, a nie wpadłem, jak Michalski, na pomysł zadenuncjowania Zofii Kulik przy pomocy napomknięcia: "Kulik, zdaje mi się, uważa, że w Kościele diabeł siedzi." Czy mam żałować, że nie naciskałem na Bacona, aby wstąpił do Armii Zbawienia? W obu artystycznych przypadkach interesował mnie, niestety, tylko niezwykły fenomen formy plastycznej, sens ikonograficzny i wyraz przeżyć.

Bywa, zwłaszcza w sztuce, że odpowiedź wyprzedza pytanie, a diabeł, skoro już o nim mowa, okazuje się bardziej ludzki niż człowiek. Co począć z osobliwą empatią Michalskiego (w odniesieniu do Zofii Kulik i Wenecji)? Może nic? Chodzi mi o to jego "wyraźne nic". Inwektywy prowokują do inwektyw albo do milczenia.

"Widzimy zawsze poprzez drugich!" Zaiste. Zwłaszcza w "rejonach faustycznych", które okazują się studnią (bez dna) dywagacji psychologiczno-socjologicznych. Wiem, wiem, Michalski lubi myśleć. Brata się z myślą jak Miętus z Walkiem. Sztuka jest w tym myśleniu tylko kłopotliwym pretekstem i okazją do wyrażania pretensji do świata.

Pretensja. Zaciekawiła mnie pretensja zawarta w inwektywie: "kultura plebejska" (tego określenia używał również pewien generał w czasie stanu wojennego). Pokonałem wrodzony strach przed myśleniem, pomyślałem i stało się dla mnie jasne, że też bym tak mówił, gdybym musiał żyć z pół morgi galerii i prac dorywczych. Chytry chłop. Jego spryt mnie martwi, bo sprawia, że trudno z nim rozmawiać, i zarazem podoba mi się, bo świadczy, że chłop prawdziwie troszczy się o swoje. Cóż, może odpycha nas od siebie podobieństwo? Ja też staram się dbać o swoje. Tak jak umiem, nieskutecznie i często po czasie. Żeby nie być gołosłownym, teraz także upominam się o to, co moje. Jem moje! To jem:

"Współcześni moraliści [tak, tak, Michalski już dwa lata temu wlazł na mnie jak na gajowego - przyp. też mój] przenoszą sądy estetyczne w sferę obyczajów, odwołują się do uczuć ksenofobii i nie dopuszczają do rozmowy z dziełem artysty, które oczekuje krytyki, które mówi rzeczy istotne - uczciwie, często nadto wymownie. Przykład: »wystawianie szczątków ludzkich w formalinie«. Zanim postawi się dylemat »artysta czy przestępca«, wypada powiedzieć, dlaczego ów artysta posłużył się takim środkiem wyrazu." 2

Właśnie. Dlaczego? Odpowiedzieć "wypada" jednak nie mnie, lecz artyście. Wszystko się pomieszało Michalskiemu. "Współcześni moraliści" (jak moraliści w ogóle) nie zajmują się "sądami estetycznymi" i jeśli już coś "przenoszą", to raczej sądy etyczne. "Przenoszą" je nie na "sferę obyczajów", lecz ze "sfery obyczajów" na sztukę.

"Krytyk może być omylny, ale musi być wiarygodny" - kwituje mnie Michalski. Lecz, zapytajmy (naprawdę dramatycznym głosem), jak krytyk może stać się wiarygodny z Miętusem na plecach? Dlaczego Miętus nie wlezie, żeby było, jak chce - sprawiedliwie i odważnie - na jakiegoś brykającego artystę albo, skoro żąda niemożliwego, na samego siebie? Krytyk (zwłaszcza katolicki) także oczekuje ludzkiego traktowania, a nie sofistycznych pouczeń i inwektyw.

Inwektywą, wracając do Kronik, jest również "świątynny model kultury". Elokwencja okrasiła ją paroma truizmami o "rynku". Choć wie, że kupczenie w świątyni ma wielką tradycję, powiada: "Ten rynek - przeciwieństwo pańskiej autarkii..." Słowo "autarkia" nomen omen nie wystarczy, aby ów "model" opisać. Zresztą mówiąc o modelach kultury, niewiele mówimy o kulturze (i zawsze za dużo o sobie). "Myślenie świątynne" i "zachowania rytualne" to mało oryginalna, choć ze swadą polemiczną postawiona diagnoza. Przypomina przejście od określenia "suchoty" do określenia "gruźlica". Ale darujmy sobie uszczypliwości. Diagnoza, choć ma wielkie znaczenie, sama nie leczy. Podobnie prowokacje. Wzbogacają folklor intelektualny, ale nie służą wymianie myśli.

Co leczy? Co proponuję? Bawmy się dalej w stawianie diagnoz i formułowanie pobożnych życzeń, ale też wychodźmy równocześnie poza inwektywy i truizmy. Nie brnijmy w nowomowę, etykietowanie i pytania niepoważne, jak to: "Czy reguły gry są dla wszystkich takie same?" Jakie reguły? Dlaczego miałyby być dla wszystkich takie same? Skąd to roszczenie?

Gracz z Kronik Michalskiego zwraca się do nas i z takim pytaniem: "Jak i co warto obstawiać?" Ja "obstawiam" wrażliwość Michalskiego. Mimo wszystko. To, całkiem serio, moja antropologiczna "strategia" nadziei. Po co nam sztuka, jeśli diabli biorą nadzieję, dialog, zaufanie, miłość, przyjaźń, lojalność? Kultura nie jest meczem ani globalnym rozkładem jazdy, ale obecnością tych wartości. Na żadną z nich nigdy nie jest za późno. Sztuka, która jest (nie tylko w moim pojęciu) zakładniczką wartości, nigdy nie jest spóźniona ani nie przychodzi za wcześnie.

Janusz Marciniak, ur. 1954, malarz, pedagog i krytyk sztuki. Wydał Paradoks artystów (1994).

Przypisy:

1. Detale w każdym ich calu..., z Romanem Opałką rozmawia M. K. Wasilewski, "Czas Kultury" nr 5-6/1996.

2. Jan Michalski, O śmiertelności sztuki, "Znak", nr 10/1995.
"Wystawianie szczątków ludzkich w formalinie" i "artysta czy przestępca" to spreparowane przez Michalskiego dwa fragmenty mojego tekstu Kiedy sztuka jest niemoralna? ("Znak", nr 4/1995) - dwa preparaty zębów, które wybił mi Michalski. Dlatego teraz, kiedy mówię, świszczę. To, na co rzucił się Michalski, w oryginale brzmi następująco: "Sztuka jest niemoralna, kiedy oddziela to, co estetyczne, od tego, co etyczne. Przykładem takiego oddzielenia są wystawione na widok publiczny - pod szyldem »galerii sztuki« i w ramach »dzieła sztuki« - fragmenty ciała ludzkiego w formalinie. Co istotnego różni te szczątki od szczątków ludzkich znalezionych w lesie katyńskim (lub gdziekolwiek bądź) i z pietyzmem chowanych pod różnymi znakami ofiary i pamięci? Czyż nie jest zasadne upomnienie się o szacunek i dla nich, a dalej, pytanie już nie o moralną, lecz prawną stronę swobody dysponowania nimi? Artysta czy przestępca? - oto jest pytanie."

 



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama